Kobiety! Wolność!
Kiedy prowadziłyśmy z Patrycją Muchą Reflektora w zakładce „o nas” na stronie internetowej napisałyśmy między innymi:
Nic nie musimy – wszystko możemy.
Chcemy pisać o tym, co istotne dla młodego pokolenia, co sprawia, że mamy ochotę zabrać głos.
No to mamy ochotę zabrać głos!
Wiemy, że Reflektor nie działa już dłuższy czas, ale dziś chcemy powiedzieć, że absolutnie nie zgadzamy się, by tak traktowano kobiety, obywatelki tego kraju. To karygodne, dla nas kompletnie nie do pojęcia, by w ten sposób ograniczano wolność wyboru, by skazywano kobiety na takie cierpienie.
Chcemy Wam też dzisiaj opowiedzieć o kobietach – twórczyniach. Nie nakładaliśmy na to żadnych kategorii, po prostu każdy napisał o kimś, o kim chciał. Dziękujemy, że walczycie, że walczymy. Na koniec Hania Kostrzewska przygotowała też zestaw piosenek, który może umilić spacerowanie.
Kathleen Hanna
Punkówa, feministka rozrabiara.
Gdy w 2013 roku na jednym z polskich festiwali filmowych obejrzałam The Punk Singer, zastanawiałam się, jak to się stało, że dopiero wtedy wpadłam na tę postać. Dla przeciwników – arogancka, wyszczekana, zbyt przebojowa. Dla pozostałych – zaangażowana w walkę o prawa kobiet, niegodząca się na rasizm i wspierająca środowisko LGBTQ+. Wokalistka i frontmanka kilku kapel: Bikini Kill, Le Tigre, The Julie Ruin. W ramach każdej z nich tworzyła odważne teksty wyrażające jej feministyczne poglądy, co zaowocowało powstaniem ruchu Riot Grrrl. W końcu dziewczyny odważyły się mówić, śpiewać, a nawet malować na temat kultury gwałtu, przemocy domowej, patriarchatu czy seksualności.
A tutaj hymn całego ruchu wyśpiewany przez Kathleen Hannę – KLIK!
(tekst: Angelika Ogrocka)
Siksa
Polskie podwórko również doczekało się charyzmatycznej postaci. Sama o sobie pisze „infantylny i aspołeczny koszmar ze scen punkowych, teatralnych i literackich”. Koncerty Siksy przypominają slamy poetyckie i performance – to wyzwolenie, łzy radości i zażenowania, to w końcu naprawdę mocna dawka emocji. Po kilkudziesięciu minutach krzyku z bólu, strachu, pogardy i wybaczenia dociera do słuchających cała prawda o swoich chowanych traumach. Wszystko to w zderzeniu z niemal agresywną szczerością Siksy, która wyciąga na wierzch wszystkie ukrywane brudy. Z czasem artystka zmieniła wizerunek w stronę Alex Freiheit – postaci nadal walczącej o prawa kobiet, lecz skupiającej się na całej sytuacji społeczno-politycznej w Polsce. Mały fragment mariażu obu osobowości możecie usłyszeć w ostatnim #hot16challenge2.
W kontekście obecnej sytuacji politycznej, posłuchajcie, jak Siksa/Alex Freiheit komentuje i motywuje – KLIK!
(tekst: Angelika Ogrocka)
„Wanda”, reż. Barbara Loden
Wydawać by się mogło, że kontestacja, rewolucja seksualna i II fala feminizmu przygotowały podłoże pod zmiany systemowe. Niestety: to, co uważamy za rewolucję w rzeczywistości nie wydarzyło się w ogóle. W kinie lat 70., kinie Nowego Hollywood, nie było miejsca dla kobiet-reżyserek. Do szerszego obiegu weszło ledwie kilka filmów — do dziś historia kina pamięta przede wszystkim o jednym: „Wandzie” Barbary Loden. Ten niezależny film, zrealizowany za skromne 115 tys. dolarów, wrzyna się w pamięć jak „Taksówkarz”, choć zrealizowany jest subtelniejszymi metodami. Główna bohaterka, Wanda, zostawia męża i dziecko i opuszcza przeraźliwie nijaką rzeczywistość. Świat nie przewidział takiej możliwości — stąd film Loden (reżyserki i odtwórczyni głównej roli zarazem) tętni poczuciem niemocy, głębokim przekonaniem, że z błędnego koła oczekiwań i obowiązków wobec kobiet wyrwać się można tylko pod znieczuleniem. Wanda jest więc jakby w letargu, krąży bez planu i daje się wciągnąć we wszystko, byle odwlec moment powrotu do codzienności. A ta wręcz mdli: od bezbarwnych kolorów, uporczywych dźwięków i nieczułych ludzi robi się niedobrze.
(tekst: Patrycja Mucha)
Karina Longworth opowiada o Polly Platt w „You Must Remember This”
Pastelowo-pstrokaty dom Shirley MacLaine w „Czułych słówkach”, naznaczone Wielkim Kryzysem przestrzenie Missouri w „Papierowym księżycu”, powódź balonów na imprezie u Jacka Nicholsona vel diabła w „Czarownicach z Eastwick” — Polly Platt, scenografka i producentka miała wyjątkową wyobraźnię, oko do detali i szósty zmysł, który pozwalał jej idealnie dobierać lokacje do filmów, przy których pracowała. Platt pojawia się zawsze na marginesie: tu coś zasugerowała, tam komuś szepnęła słówko, gdzieś indziej rzuciła kilka zdań i wpłynęła na reżysera. Za przywrócenie jej roli pierwszoplanowej odpowiada Karina Longworth, która w swoim wybitnym podcaście „You Must Remember This” opowiada o nieznanej lub zapomnianej historii pierwszego stulecia kina. Wydaje się, że historia Polly Platt czekała na kogoś, kto dobrze ją opowie: kogoś, kto do zmaskulinizowanych lat 70. dopisze przypisy odzierające tę dekadę z osobliwego, szorstkiego indie-glamouru, jakim obrosły, a kobiecie pracującej w tym czasie w branży przyjrzy się z jednej strony czule, a z drugiej: uczciwie. Karina Longworth poświęciła Polly Platt cały sezon podcastu, na który składa się 10 odcinków. To opowieść, przy której można się wkurzyć, wzruszyć i przecierać oczy ze zdziwienia. Z wywiadów, nieopublikowanej biografii i archiwaliów dowiadujemy się przede wszystkim, jak wiele pominięto w konstruowaniu mitów o wielkich reżyserach — Movie Brats, „swobodnych jeźdźcach” i „wściekłych bykach”. Gdybyśmy to wiedzieli_ały, to lata 70. nie byłyby już takie hippie i disco.
(tekst: Patrycja Mucha)
„Przyjaciółki”, reż. Claudia Weill
Woody Allen i Noah Baumbach naprawdę nie mają monopolu na neurotyczny humor made in NYC. Claudia Weill w 1978 roku nakręciła nonszalancki film o dwóch przyjaciółkach, Susan i Anne, którym ze względu na wybory życiowe rozchodzą się drogi. W ich rozstaniu nie ma patosu, nie ma też nostalgicznych wspominek o wspólnych piżama parties z winem. Jest za to ciążący nad dziewczynami kulturowo wywołany impas: albo jesteś żoną i matką na pełen etat, albo żyjesz beztrosko i „gonisz za karierą”. Weill nie ocenia wyborów bohaterek, ale kontestuje konieczność ich podjęcia. Ostatecznie reżyserka rozłupie na kawałki narrację „o dwóch światach”, w których żyją dziewuchy: Susan i Anne w finale połączy empatia i zrozumienie dla wzajemnych decyzji, w tym przejęcia władzy nad własnym ciałem. Anne decyduje się bowiem na aborcję. A Susan będzie przy niej, na dobre i złe.
(tekst: Patrycja Mucha)
Diana Lelonek
Paprocie. Mszaki. Widłaki. Skrzypy. To na ich szczątkach rośnie ropa naftowa, plastik, węgiel. Szklane butelki po Frugo. Rozwalony adidas. To na leśnych mchach rozkładają się śmieci, tworząc nowe formy przetrwania. Diana Lelonek – jedna z ważniejszych artystek podejmujących problem katastrofy ekologicznej – w swojej sztuce zadaje kłam wyższości człowieka nad naturą. Niech pradawne rośliny zostaną w stosownych warstwach geologicznych – nie ekshumujmy tego, co wytarło się z geologicznej skali er. To sztuka, która popycha do działań na rzecz odnawialnej energii, a nie tej, która syci się tym, co można skruszyć, przeżuć, zniszczyć – jakby nie istniał żaden mikroskopijny porządek natury. Mniejszej niż ego cywilizacji. Co robi Diana Lelonek? To sztuka chwastów, które zarastają te miejsca, które dumna kultura antropocentryzmu chce eksponować przed lustrem, jak Narcyz szukający swego odbicia na plamie ropy na oceanie.
(tekst: Michał Trusewicz)
„Mięso” (2016) reż. Julia Ducournau
„Zmuszona do skosztowania surowego mięsa wegetarianka zmienia się w kanibalkę” – czytamy w opisie filmu. W debiucie reżyserskim Julii Ducournau nie idzie jednak ani o wegetarianizm, ani o bezmyślną krwawą jatkę. To przede wszystkim feministyczne kino grozy, myślowo utrzymany w duchu późniejszego i bardziej popularnego „Midsommar. W biały dzień” (2019, reż. Ari Aster) czy wciąż granego w naszych kinach „Niedosytu” (2019, reż. Carlo Mirabella-Davis). Justine, bohaterka „Mięsa” przypuszcza spektakularny atak na opresyjną, patriarchalną kulturę, w której przyszło jej funkcjonować i dosłownie zjada toksycznych mężczyzn. Julia Ducournau przejmuje wzorce jednego z najbardziej seksistowskich gatunków, jakim jest horror gore, i przypuszcza spektakularną symboliczną ekranową zemstę, której oglądanie jest tyleż niepokojące, co satysfakcjonujące. Przemoc rodzi przemoc? Zjedzone mięso odwetu nie weźmie.
(tekst: Paweł Świerczek)
Caroline Criado-Perez „Niewidzialne kobiety”
Kiedy wzięłam do ręki książkę Caroline Criado-Perez i przeczytałam kilka pierwszych stron, od razu napisałam do swoich przyjaciółek, że każda musi ją przeczytać. Najlepiej, gdyby przeczytali ją wszyscy, bez względu na płeć. To według mnie lektura obowiązkowa do zrozumienia tego, w jakim świecie żyjemy i jak głęboko zakorzeniony jest patriarchat. W„Niewidzialnych kobietach” najbardziej przytłaczające jest to, że gdy staramy się uniknąć jednego wykluczenia, wpadamy na kolejne, albo próbujemy nadać kobietom “męskie” atrybuty, rozwiązania. Caroline Criado-Perez nie posługuje się tylko przykładami ze świata kultury, obyczajów, ale tak przyziemnych jak transport czy wielkość smartfonów. Imponuje mi tu szczegółowość analizy, jak i jej zakres. Bije pokłony przed autorką!
(tekst: Marta Rosół)
Piosenki na spacerowanie
Nastała złota polska jesień. Jak powszechnie wiadomo to idealna pora na długie spacery, najlepiej w dobrym towarzystwie.
Poniżej krótka lista przebojów, które mogą stanowić całkiem niezły spacerowy soundtrack. Wybór subiektywny, a kolejność przypadkowa.
Niezastąpiona Aretha nadaje rytm, chwyta za serce i wyzwala niekontrolowany śpiew. A i temat utworu jakoś pasuje do aktualnej aury.
Klasyk w wykonaniu Niela Younga przypomina o korzyściach płynących ze spacerów w towarzystwie.
Wiadomo – nic nie nadaje się do maszerowania jak dęciaki. Tempo spacerowe, muzyka świetna, a do tego chrypiący głos Charlesa Bradley’a.
Absolutny klasyk, podkręci nieco tempo marszu i poprawi humor nie tylko maruderom.
Dla tych, którzy w czasie spacerów lubią też trochę powirować, poskakać i potańczyć. Przy tym hicie Florence and the Machine nie sposób ustać w miejscu.
(tekst: Hanna Kostrzewska)
#strajkobiet