Ten film jest nasycony krzykiem. Recenzja filmu „53 wojny” Ewy Bukowskiej
„Dzisiaj mijają 3 miesiące, odkąd przyjęto mnie do kliniki psychiatrycznej z objawami stresu bojowego. Tak naprawdę jest to stres mojego męża, ale on zawsze oddawał mi wszystkie swoje kłopoty.” – tak rozpoczyna się książka Grażyny Jagielskiej „Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym”. Na jej motywach powstał film „53 wojny” w reżyserii Ewy Bukowskiej, który swoją przedpremierę miał 17 października w katowickim Kinie Światowid. Po seansie odbyło się spotkanie z autorką książki.
„53 wojny” to opowieść o miłości ludzi, których połączyła podróżnicza i dziennikarska pasja. Ona sama stopniowo staje się jednak rozdzielającą ich siłą. Witek zostaje korespondentem wojennym. Świat wojny, pozornie odległy, zaczyna wnikać w każdy aspekt życia małżeństwa. W domowym zaciszu, pośród codzienności, czają się medialne obrazy zbrojnych konfliktów i telefoniczne relacje z pola bitwy zafascynowanego wydarzeniami męża, które dzięki niemu ujrzą światło dzienne. Anka popada w paranoję. Każe podłączyć dłuższy kabel telefonu, by móc z każdego miejsca w mieszkaniu czekać na informacje od Witka. W czuwanie angażuje nawet kilkuletniego synka, a gdy psuje się telewizor wciąż włączony na kanale relacjonującym konflikty, w panice woła sąsiada. Na nic się nie zdają wymyślne próby zatrzymania męża w domu przed kolejnym wyjazdem na wojnę: rozpoczęcie remontu mieszkania czy podtruwanie.
Godziny, dni, tygodnie, miesiące, lata mierzone oczekiwaniem, naznaczone lękiem. Ciągłe wyjazdy i powroty. Między Anką i Witkiem nie ma miejsca na normalne relacje. On żyje swoją pracą i potrzebuje kogoś, komu będzie mógł powiedzieć o wszystkim, co przeżywa. Tą osobą jest żona. Jednak najbliższy mu człowiek zaczyna zostawać poza jego światem, jednocześnie zapadając na syndrom współuzależnienia od wojny. Anka jest świadoma, że praca dziennikarza przerodziła się w coś więcej niż tylko obowiązki zawodowe. „Wiesz kiedy mogę to robić? Wtedy, kiedy wiem, do czego wracam. Kiedy wiem, że z tobą wszystko jest w porządku, wtedy mam immunitet, rozumiesz? – tłumaczy Witek. Anka stara się rozumieć.
„Mam na imię Anna, mam dobre życie. Ja i mój mąż korespondent wojenny”- perswaduje na początku filmu, nie wiadomo czy bardziej sobie, czy lekarzowi psychiatrze. Anka stara się trzymać swój lęk wewnątrz, by zachować pozory kontroli. Oprócz męża są przecież dzieci, którym trzeba stworzyć, przy całej tej granicznej sytuacji ciągłego zagrożenia, namiastkę normalnego domu. Pomaga jej w tym zaszywanie się w kącie, na podłodze – blisko gruntu. To daje jej poczucie bezpieczeństwa. Tak spędza całe godziny. Klaustrofobiczne mieszkanie staje się scenerią izolacji wśród lęków. Anka jest coraz bardziej nieobecna w swoim życiu: obowiązkach zawodowych, relacjach rodzinnych i przyjacielskich.
„To dosyć niezwykłe i dosyć piękne. Wiem, że w zestawieniu ze słowem wojna to brzmi okrutnie, natomiast to, co się odczuwa wtedy – ta myśl, że jest się w najważniejszym miejscu na świecie i można to opowiedzieć, że jeśli się o tym nie napisze, to świat się o tym nie dowie.” – mówiła Grażyna Jagielska podczas spotkania. O tym także jest film „53 wojny”: o świadomości, że nie można hamować talentu, rozwoju i samorealizowania się najbliższej osoby. Nawet jeśli odbywa się to wbrew sobie i kosztem własnego życia. To historia poświęcenia, samotności kobiety jako matki i żony. W końcu przecież historia miłości.
Popławskiej znakomicie udaje się odmalować tę ambiwalencję w scenie, gdy Anka natyka się na przystanku autobusowym na reklamę gazety, dla której pracuje Witek. Na zdjęciu rozpoznaje swojego męża. Odczuwa wówczas całe spektrum emocji. „Na twarzy tej kobiety jest właściwie wszystko, co ja odczuwałam. Nie wiem, jakim cudem można to odegrać w ciągu paru chwil. Jest duma, zachwyt, jest wstyd, myśl: o rany, co za obciach. Wszystko razem, w ciągu paru sekund. Właśnie podczas takich scen czułam własne odczucia. Dokładnie tak to czułam i nadal tak to czuję.” – przyznała Grażyna Jagielska.
Magdalena Popławska stworzyła wybitną kreację aktorską. Nie chybiła ani razu, wcielając się w rolę bardzo delikatną, o wielu newralgicznych punktach, gdzie łatwo było otrzeć się o nadekspresję. Jej gra, poza nielicznymi momentami scen nerwowych załamań, jest wyważona, skupiająca się najczęściej na sygnalizowaniu tego, co dzieje się we wnętrzu bohaterki. „Myślę, że poradziła sobie koncertowo. Nie wiem jak państwu, ale mnie dreszcz przechodził po plecach” – mówiła podczas spotkania Grażyna Jagielska.
Fabuła „53 wojen” została podporządkowana psychice bohaterki. Doprowadziło to jednak do użycia rażących skrótów fabularnych dotyczących więzi Anki i Witka. Relacje nakreślane są jakby ze zniecierpliwieniem, pośpiesznie. Bywają sygnalizowane, ale nie rozwijane. Urywki rozmów, bombardujące widza właściwie tylko fascynacjami korespondenta, którymi dzieli się z żoną, momentami niewygodnie ocierały się o patos i nie wypadły najbardziej przekonująco. Szkoda, że nie pozwolono wybrzmieć dłużej naprawdę dobrym kreacjom aktorskim. Zabrakło opowiedzenia o bliskiej relacji dwojga ludzi, których stopniowo rozdzielała dziennikarska pasja.
Nie do końca udała się również sekwencja dotycząca brutalno-komicznych relacji w szpitalu psychiatrycznym z weteranami wojny w Afganistanie. Wprawdzie sięgając po książkę Jagielskiej „Anioły jedzą 3 razy dziennie”, możemy przekonać się, że taka treść rozmów między pacjentami szpitala rzeczywiście miała miejsce. Na tle reszty filmu sekwencja ta wydaje się jednak nieco pretensjonalna.
To, co jednak zasługuje na szczególne uznanie, to aspekt formalny filmu. Twórcy szukają oryginalnego języka do opowiedzenia o traumatycznych doświadczeniach, próbują przełożyć odmienność chorej percepcji na poetykę zdjęć. Realistyczna forma filmu jest sukcesywnie przekraczana. Uwaga widza została skierowana nie na obserwację z zewnątrz, a w sam środek psychicznych stanów bohaterki. Pojawiają się rozedrgane, nieostre zdjęcia oraz kadrowanie przedmiotów w sposób imitujący peryferyjne, fragmentaryczne postrzeganie świata i dezintegrację osobowości. Zabiegi te radykalizują się w miarę pogłębiania się chorobowych syndromów. „Ten film jest nasycony krzykiem” – mówiła autorka książki „Miłość z kamienia”.
Na podobnych zasadach funkcjonuje tu muzyka ilustracyjna skomponowana przez Natalię Fiedorczuk-Cieślak. Psychodeliczna i obsesyjna ścieżka dźwiękowa jest jednym z najważniejszych elementów symulacyjnego prowadzenia widza w wewnętrzne stany bohaterki. Stanowi metaforę jej percepcji, niepokoju, wewnętrznego „niemego krzyku”, a w końcu, osiągając punkt szczytowy swojego natężenia, ilustruje zagłuszanie umysłu przez psychotyczne stany, które uniemożliwiają normalne funkcjonowanie.
Interesujący jest sposób ujęcia czasu w filmie. Bukowska umieszcza bohaterkę w swoistej czasowej próżni, skupiając się przede wszystkim na procesie pogłębiania się choroby psychicznej. Jedynie nazwy miejsc ogarniętych konfliktami, które toczą się na przestrzeni 20 lat, pozwalają widzowi umiejscowić fabułę w konkretnych ramach czasowych. Upływ czasu unaocznia się zaś właściwie tylko w dorastaniu dzieci i pojawianiu się na ekranie nowinek technicznych, takich jak telefon komórkowy. Szkoda, że historia inspirowana życiem małżeństwa Jagielskich nieco wytraciła w „53 wojnach” swój wielki filmowy potencjał. Przy całej swej formalnej i narracyjnej oryginalności, filmu Bukowskiej nie można nazwać obrazem spełnionym.
Korekta: Michał Trusewicz
Ada Ryłko
Rocznik ’95, studentka 5 roku kulturoznawstwa. Słucha muzyki kiedy tylko może. Entuzjastka radia i wszelkich odmian rocka. Lubi też kino, zwłaszcza polskie.