Dusimy się. „Proces” Krystiana Lupy

„A więc to zdarzyło się naprawdę” – konstatuje z niedowierzaniem Franz K. w pierwszej scenie „Procesu” w reżyserii Krystiana Lupy. Bohater rozmawia właśnie z gospodynią pensjonatu, panią Grubach, na której testuje własną pamięć. Kobieta potwierdziła jego obawy – strażnicy pojawili się tego dnia w budynku. Jeszcze przed sekundą żywił nadzieję, że poranne zatrzymanie było jedynie sennym majakiem lub figlem spłatanym przez bujną wyobraźnię. Teraz jednak musi zmierzyć się z faktami.

Fot. Magda Hueckel

Fot. Magda Hueckel

Ale czym są fakty w kafkowskim świecie, przeniesionym przez Lupę na deski Nowego Teatru w Warszawie? Fakty istnieją po to, by móc je stwierdzać, operuje się nimi w celu tłumaczenia świata oraz wysnuwania na ich podstawie racjonalnych wniosków. Fakty są kategoryczne. Jednak przejście do porządku dziennego nad porannymi wydarzeniami znaczyłoby, że Franz K. przyjmuje reguły gry, której zasad nikt go nie nauczył, a tym samym godzi się na rezygnację ze świata w kształcie dotychczas sobie znanym. Rozpoczynając spektakl nie od sceny aresztowania mężczyzny, ale jego rozmowy z gospodynią, Lupa zwraca uwagę nie tyle na sam moment katastrofy, ile na to, co wydarza się tuż po niej. „Przekroczyliśmy granice absurdu” – stwierdzą bohaterowie w drugim akcie przedstawienia i doskonale wiemy, że mają na myśli polską rzeczywistość ostatniego czasu. Reżyser wpisał ją więc w ramy „Procesu”, którego struktura wynika z działania niemożliwej do pojęcia, pokrętnej logiki.

Franz K. nie chce oczywiście poddać się bez walki, utrzymuje przecież, że jest niewinny. Ratunku szuka we własnej głowie, sam ze sobą negocjuje znaczenia poszczególnych zdarzeń. Scenicznym ekwiwalentem wewnętrznego rozdarcia mężczyzny jest zabieg rozszczepienia tej postaci na dwójkę aktorów – grają go równocześnie Andrzej Kłak i Marcin Pempuś. Podczas gdy jeden z nich angażuje się w fabułę przedstawienia, drugi snuje się za nim, skrywa w kątach i mamrocze, wydobywając z głębin podświadomości poplątane myśli głównego bohatera. Do chóru tych głosów dołącza także sam Lupa, którego nagłośnione komentarze sprawiają, że widza od początku spektaklu atakuje kakofonia dźwięków. Reżyser nie odrywa się od tkanki swego przedstawienia tak samo, jak Franzowi Kafce nie pozwala na zupełne oderwanie się od figury Józefa K. Wskutek tego protagonista spektaklu, prócz fikcyjnego życiorysu postaci literackiej, mieści w sobie jeszcze biografię pisarza.

Fot. Magda Hueckel

Fot. Magda Hueckel

Biografia Kafki to nie jedyny pozapowieściowy życiorys, który wpleciono w warstwę ideową „Procesu”. Jego granice rozszerzyły się także pod naporem biogramów grających w nim artystów. Między innymi dlatego, chcąc nie chcąc, nie sposób oglądać warszawskiego przedstawienia w oderwaniu od kontekstu jego powstania. Spektakl ten stanął bowiem w jednym rzędzie z „Klątwą” Olivera Frljića czy z „Weselem” Jana Klaty, czyli przedstawieniami, którym burzliwa rzeczywistość polityczna nadpisała kolejne warstwy znaczeniowe. Przypomnijmy krótko – Lupa zaczął reżyserować powieść Kafki w 2016 roku w Teatrze Polskim we Wrocławiu, jednak porzucił próby w geście protestu przeciwko wybraniu Cezarego Morawskiego na nowego dyrektora tej sceny. Ostatecznie spektakl wyprodukowano w Warszawie (Nowy, Studio teatrgaleria, TR i Powszechny), a główne role zagrali w nim aktorzy zwolnieni z Wrocławia (z których część tworzy dziś Teatr Polski w Podziemiu). To właśnie ich osobiste przeżycia podporządkowują sobie znaczną część widowiska.

Plan wizualny spektaklu potrafi zachwycić. Lupa większość sekwencji rozgrywa w przestronnych wnętrzach kamienic z ubiegłego wieku lub w surowej, zimnej sali sądowej. W przestrzeni gry umieszcza proste, masywne meble. Dostępu do scenicznego pudła strzegą drzwi i szczelnie zamknięte okna. Włączenie ich w warstwę scenograficzną potęguje wrażenie zamknięcia i ogarniającej bohaterów duszności. Uwięzieni i bezwolni, stają się coraz bardziej zmęczeni – podobnie jak widzowie, którym Lupa nie pozwala na zbyt łatwe zanurzenie się w senny nastrój przedstawienia. Z jednej strony trudna do udźwignięcia energia spektaklu dobrze oddaje stan zawieszenia, w jakim znajduje się Franz K., z drugiej jednak nie ma w spektaklu ani jednej dramaturgicznej przewrotki, zdolnej wyrwać widzów z nasilającego się odrętwienia. Taki zabieg mógłby zmusić nas, oglądających, do zakwestionowania słuszności dopiero co postawionych tez oraz do przemodelowania zbyt gładko wypracowanej postawy odbiorczej, co w przypadku pięciogodzinnego widowiska byłoby jednak pożądane.

Stan bezwładu i apatii osiągają kulminację w drugim akcie przedstawienia. Podczas gdy jego pierwsza i trzecia część dość wiernie podążają za fabułą powieści, środkowa brutalnie wdziera się w jej porządek. Na scenie ustawiono cztery szpitalne łóżka, na których rozsiedli się: przyjaciel pisarza Max Brod (Adam Szczyszczaj), narzeczona artysty Felicja Bauer (Marta Zięba) oraz jej przyjaciółka Greta Bloch (Małgorzata Gorol). W polu zainteresowania Lupy staje teraz prywatność pisarza, przyjaciele rozmawiają z nim i o nim. Franz K. vel Kafka grzęźnie natomiast w łóżku, wyczerpany i strapiony. Po chwili aktorzy zaczynają wychodzić ze swoich ról. „Był spokój, był bezruch, wierzyliśmy w swoje urojenia i nazywaliśmy to rzeczywistością. Nikt nam nie przeszkadzał…” – szepcze Marta Zięba ustami Felicji Bauer. W tej samej scenie Max Brod bierze do ręki powieść science-fiction, zatytułowaną „Rok 2017” i wyczytuje z niej dzieje Polski, którą w tym czasie rządzą zakompleksieni, chciwi i żądni władzy tyrani, a ludzie w akcie protestu dokonują samospaleń.

Scena ta bywa poruszająca, jednak na całościowy kształt spektaklu wpływ ma raczej niekorzystny. Lupa próbuje pomieścić w niej zbyt wiele – biografię Kafki, osobiste traumy byłych aktorów wrocławskiego teatru, refleksje na temat sprawczości sztuki, diagnozę choroby zjadającej Polskę i wszelkie zaniechania środowiska artystycznego (zarówno jeśli chodzi o sytuację Polskiego, jak i tę społeczno-polityczną w naszym kraju). Sceniczna rzeczywistość nie wytrzymuje jednak mnogości tematów, spektakl rozpada się na kilka części, coraz trudniej utrzymać skupienie. Poza tym „Procesowi” nie udało się uniknąć tego, co razi najbardziej w wielu spektaklach problematyzujących polityczny krajobraz współczesności. Mam na myśli publicystyczne dygresje i irytującą dosłowność, które uderzają zresztą już w pierwszej scenie przedstawienia, podczas rozmowy Franza K. z gospodynią. W centralnym punkcie sceny Lupa postanowił umieścić telewizor – pani Grubach ogląda debatę polityczną na temat praworządności polskich sądów. Budowany na scenie świat byłby nad wyraz czytelną metaforą sytuacji w kraju i bez tego nachalnego dodatku.

Fot. Magda Hueckel

Fot. Magda Hueckel

Dlatego spektakl najciekawszy jest wtedy, gdy jego warstwa narracyjna nie wykracza poza słowa Kafki, a sytuacja sceniczna zamknięta zostaje w graniach teatralnej metafory. Temat „Procesu” istnieje wówczas w teraźniejszości i poza nią, zostaje uziemiony w konkrecie sytuacji scenicznej, a jednocześnie nieustannie się jej wymyka, tworząc mroczną parabolę ludzkiego losu. Takich momentów jest jednak niewiele. Przykładem sceny mieszczącej wszystkie najdotkliwsze sensy przedstawienia może być moment, w którym pracownicy kancelarii (Gorol i Szczyszczaj) wyprowadzają Franza z budynku sądu. Ten, wyczerpany tułaczką jego korytarzami, powalony widokiem oskarżonych (w tej roli Lupa stawia osoby z czarną taśmą na ustach – pamiętny obraz z protestów przeciwko niszczeniu Teatru Polskiego we Wrocławiu), ostatkiem sił próbuje utrzymać się na nogach. Scena tonie w mroku, szeroki ekran dzięki nałożonej nań wizualizacji imituje odrapany, surowy beton. W prawym rogu sceny kuli się Franz, jego twarz kamienieje, słowa padają szeptem, z każdą kolejną minutą bohater traci zdolność mówienia. W tym momencie domyśla się już, że nie wygra z monstrualną siłą, która z dnia na dzień podporządkowała sobie jego życie. Cały staje się wówczas bezradnością, niemożnością podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Nie chce, nie może, czy nie potrafi tego zrobić? Pewne jest, że coś go powstrzymuje. Nie wiadomo tylko, czy wina leży po stronie biurokratycznej machiny państwa czy może jednak tkwi w nim i w jego dotychczasowych wyborach. I Lupa także, na szczęście, nie stara się tej kwestii rozstrzygnąć jednoznacznie.

Nasza ocena:

żarówki 3-01

Korekta: Marta Połap, Filip Jałowiecki

Proces według Franza Kafki
Premiera: 15.11.2017, Nowy Teatr
przekład: Jakub Ekier
adaptacja, reżyseria, scenografia, światła: Krystian Lupa
kostiumy: Piotr Skiba
muzyka: Bogumił Misala
wideo, współpraca przy reżyserii światła: Bartosz Nalazek
animacje: Kamil Polak

agata_kędziaAgata Kędzia – REDAKTORKA DZIAŁU TEATR
Rocznik ’96. Absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, studentka Wiedzy o Teatrze na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Współprowadząca cykl Premier Studenckich w Teatrze Śląskim im. St. Wyspiańskiego w Katowicach.