There is something rotten under the Silver Lake – recenzja filmu „Tajemnice Silver Lake”

Atrakcyjna idea Festiwalu Nowe Horyzonty, oparta na eksploracji trudno dostępnych lub w ogóle nie dystrybuowanych w Polsce filmów, obejmuje również ofertę kina gatunkowego – ekranizacji zarysowanych w jego ramach lub polemizujących z klasycznym jego rozumieniem, jak i będących próbą przekonwertowania go przez współczesnych reżyserów. Toteż amerykańska produkcja o enigmatycznym tytule „Tajemnice Silver Lake”, nominowana do Złotej Palmy na tegorocznym festiwalu w Cannes, dobrze wpisała się w program wrocławskiego festiwalu. Dla szerokiej publiczności film pojawi się w dystrybucji w połowie września i zapowiada się na obowiązkową pozycję na jeden z jesiennych wieczorów.

fot. materiały prasowe

Trzeci już film w dorobku Davida Roberta Mitchella można potraktować jako rozwój jego dotychczasowej twórczości, gdyż opowiadane przez niego historie za każdym razem wpisywane są w inną ramę kina gatunkowego. „Legendarne amerykańskie pidżama party”, jego pełnometrażowy debiut, w formie młodzieżowego dramatu ukazuje ostatni dzień lata spędzony przez grupę nastolatków, „sielankowość” niedorosłości oraz to, jak niełatwe jest przekroczenie liminalnego stanu, który przez kino i inne media został wyidealizowany. Kolejną produkcją Mitchella było „Coś za mną chodzi” – horror, którego głównym tematem jest stabuizowana seksualność, skrzętnie, lecz nie niewidocznie ukryta pod konwencją kina grozy. Tegoroczna propozycja twórcy pozornie nie pozostawia złudzeń co do swojej przynależności gatunkowej – wydaje się, że mamy do czynienia z lekką komedią kryminalną. Toteż, w subiektywnym odczuciu, filmową osobliwość amerykańskiego reżysera można zdefiniować w dwubiegunowej optyce. Z jednej strony jest w nim coś ze Stanleya Kubricka, który przekładając fabułę na język kinowy poszerzał granice danego gatunku. Z drugiej strony sposób, w jaki Mitchell prześwietla tkankę amerykańskiego społeczeństwa przywołuje na myśl twinpeaksową zagadkę, łączącą jednostki i społeczność ze zmitologizowaną historią Stanów Zjednoczonych, a w przypadku „Tajemnic Silver Lake” – Hollywood.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Tytuł filmu odnosi się do zbiornika wodnego, od którego nazwę wzięła dzielnica sąsiadująca i wręcz przenikająca się z Hollywood – kinematograficzną fabryką snów, magiczną wytwórnią złudzeń, zbudowaną na aprobowaniu nieopłacania patentów, będącą częścią konsumpcyjno-kapitalistycznego rynku popkultury. Polskie tłumaczenie nazwy filmu może być jednak niewyczerpujące. Jego oryginalna wersja, „Under The Silver Lake” daje większą możliwość interpretacji – nie tylko dlatego, że Silver Lake Reservoir topograficznie góruje nad miastem. Kluczowe wskazówki znajdujące się „pod” nie tyle odsyłają do rozwiązania pojawiającej się w filmie zagadki, co raczej odsłaniają kolejny wymiar, następną powłokę, pod którą kryją się kolejne znaczenia, których mnogość może prowadzić do przesytu.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

To banalna, na pierwszy rzut oka, historia bezrobotnego lekkoducha Sama (Andrew Garfield), który całe swoje życie poświęca hedonistycznym uciechom, ale zostaje – w zasadzie przez przypadek – wciągnięty w wir zagadek. Wydawać by się mogło, że główny bohater, znudzony rzeczywistością, szuka jakiegokolwiek powodu, dzięki któremu pod pretekstem tajemniczej kryminalnej łamigłówki odnajdzie ślady prowadzące do jej rozwiązania. Punkt wyjścia akcji stanowi zniknięcie Sary – nowo poznanej przez bohatera atrakcyjnej blondynki (pełniącej w filmie rolę jego niespełnionej miłosnej muzy). Kobieta w przerwach od opalania się – jakkolwiek to banalnie zabrzmi – lubi wyprowadzać swojego psa na spacer, co jest istotne, gdyż w okolicy grasuje morderca czworonogów. Możliwe jednak, że ma ona jakiś związek ze śmiercią znanego magnata filmowego w wypadku samochodowym. Wszystko tworzy sieć naczyń powiązanych, a do odczytania zagadki być może prowadzi mapa umieszczona na pudełku płatków śniadaniowych (znów ten amerykański kontekst!). Do jej rozwikłania potrzebna jest znajomość komiksów i gier komputerowych – ostatecznie film okazuje się słodko-gorzką refleksją nie tylko o naturze popkultury. Mnogość poruszonych w nim  tematów umożliwia wybór szczególnie nas interesującej ścieżki interpretacyjnej – dla mnie chyba najciekawszym wątkiem jest postać kobiety-ptaka i tego, kto tak naprawdę szczeka w tym filmie.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Dla miłośników współczesnego kina historia śledztwa wyda się iście postmodernistyczną grą z widzem – i słusznie. Nie brakuje w niej podtekstów i nawiązań – chociażby do budowy Hitchckokowskiej intrygi – oraz niewyczerpanej ilości odniesień do ikonicznych symboli i postaci klasycznego kina, jak choćby Marilyn Monroe, Rity Hayworth czy Janet Gaynor. Zauważyć możemy też gest autoparodii poprzedniej roli Andrew Garfielda (kiedy Samowi przykleja się do ręki dziwna klejąca maź, to łatwo dostrzec w nim Spidermana). Zresztą intertekstualność jest czynnikiem organizującym narrację scen i przestrzeń wewnątrzkadrową. Mrugnięciem oka w stronę widza jest także pastiszowy sposób dekonstrukcji zakodowanego przekazu widoczny szczególnie w używaniu przez mieszkańców Hollywood znaków hobo, używanych przez bezdomnych amerykańskich wędrowców z końca XIX wieku (wiąże się to oczywiście ze stylem hobo-chic w modzie współczesnej). W efekcie w filmie ukazane są zakamuflowane przemiany Los Angeles – miasta, gdzie szczęście i sukces kryją się za każdym rogiem. Pod płaszczykiem znakomicie skomponowanej fabuły i z sentymentem wobec znanych widzom popkulturowych wytworów, reżyser przemyca własną wizję demonicznego miasta (porównywalną chyba jedynie z tą ukazaną w „Mulholland Drive” Davida Lyncha), rozgrywającą się na tle historii kina wraz ze wszystkimi jego przemianami: zaczynając od czarno-białych, niemych realizacji, aż do współczesnego kina blockbusterowego, a także telewizji, komiksów i gier wideo.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Pomimo usytuowania w głównej roli postaci męskiej – mimo swojej fajtłapowatości, wciągającej nas w neo-noirową narrację – to kobiety tak naprawdę  odgrywają w filmie najważniejsze funkcje, a ich obecność bywa pierwszoplanowym tropem interpretacyjnym. Kobieta, której wraz z przynależnością do danej kultury wpaja się pewien zdefiniowany zestaw zachowań, oczekiwań i ról społecznych, w kinie aż do lat 70. XX w. najczęściej prezentowana była jako partnerka mężczyzny, jego dookreślenie (zresztą na kobietę-Bonda wciąż jeszcze czekamy). Nakreśla to specyficzny mechanizm funkcjonowania kobiety w pułapce, gdyż twórcy wykorzystują i powielają stereotypy dotyczące płci w celu kreowania utrwalonych znaczeń. Pod patriarchalnym spojrzeniem płeć piękna zostaje uprzedmiotowiona i wszyta w warstwę filmowych sensów jako fantom męskiego pożądania. W tym patriarchalnym wzorcu tzw. płeć piękna zostaje uprzedmiotowiona i wszyta w warstwę filmowych sensów jako fantom męskiego pożądania, a postaci kobiece „przefiltrowane są” przez pryzmat męskiego spojrzenia (nadal większość reżyserów i scenarzystów to mężczyźni, nie wspominając o środowisku producentów filmowych czy przyznającej Oscary Akademii Filmowej, składającej się jedynie w 23% z kobiet). Przy takim odczytaniu, „Tajemnice Silver Lake” ukazują ponure losy kobiety w testosteronowym producencko-reżyserskim świecie Miasta Aniołów. To rzecz o dominacji, braku feministycznego głosu w erze złotych lat amerykańskiej kinematografii, kobiecie-reżyserce, kobiecie-aktorce, czy po prostu ukrytej pod męską tajemnicą anonimowej perspektywie kobiecej (postać grająca aktorkę nie ma nawet imienia, jest po prostu aktorką).

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

„Tajemnice Silver Lake” to film zaskakujący, wielowarstwowy i dający ogromne możliwości interpretacyjne.Sprawia odbiorcy satysfakcję i przyjemność, dzięki wykorzystaniu dobrze znanych motywów gatunkowych, kryminalnej zagadki i elementów komedii. Jest to jednak nie tylko dobry umilacz czasu, ale także adekwatny do swoich czasów, intelektualny rebus,  poruszający ważne współcześnie tematy: genderowe, relacji dominacji i władzy, wagi kreacyjności medium filmowego. A to wszystko ukształtowane w lekką fabułę, z formalnym sznytem i studnią popkulturowych nawiązań.

Ocena:

żarówki 4jpg-01

Film można obejrzeć w kinach Silesii Film:

SilesiaFilm można obejrzeć w sieci kin Cinema City:

ccPoczujMagie_600x100

Korekta: Agata Kędzia, Marta Rosół


KamilaSzwarc

Kamila Szwarc
doktorantka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, absolwentka kierunku organizacja produkcji filmowej i telewizyjnej na Wydziale Radia i Telewizji UŚ oraz kulturoznawstwa (specjalność filmoznawcza) na Wydziale Filologicznym UŚ. Pasjonatka kina bałkańskiego i twórczości Michaela Hanekego. Urlopy spędza na festiwalach filmowych. Chciałaby mieć lisa.