High Five: Nominacje do Nike 2018
Już niebawem nastąpi ogłoszenie siedmiu tytułów nominowanych do finału tegorocznej edycji nagrody Nike. Tymczasem spośród 20 wybranych przez jury dzieł nasza redakcja zdecydowała się na pięć różnorodnych typów, które według nas mają szansę przejścia do dalszego etapu. Wśród nich znajdziecie: biografię, reportaż, opowiadania, powieść, a nawet eseje.
Agnieszka Pietrzak docenia biografię Anny Bikont „Sendlerowa”
Na długiej liście nominowanych do Nagrody Nike mam dwa mocne typy. Gdzieś bliżej mojego serca są „Mikrotyki” Pawła Sołtysa, ale rozum podpowiada mi inny tytuł – „Sendlerową” Anny Bikont.
Jak pisać o ludziach-pomnikach? Czy kiedy wiadomo, że mamy do czynienia z nadludzkim bohaterstwem warto (wypada?) interesować się ludzkim, a więc z założenia niedoskonałym życiem? Czy narodowemu mitowi można powiedzieć: „sprawdzam?”. Anna Bikont podejmuje się tego niewdzięcznego zadania. Korzysta z ogromnej ilości źródeł, bada, porównuje, niekiedy kwestionuje. Z wielu dostępnych opowieści wybiera najlepiej udokumentowaną, a czasem po prostu najbardziej prawdopodobną. Nie odpuszcza swojej bohaterce, punktuje nieścisłości, wszelką przesadę, a nawet oczywiste przekłamania – a jednocześnie występuje z pozycji szacunku i podziwu dla bohaterstwa jej i całej siatki, która pracowała nad ratowaniem żydowskich dzieci i dorosłych z rąk nazistowskich oprawców i sprzed oczu polskich szmalcowników.
W zeszłym roku Nagrodę Nike odebrał Cezary Łazarewicz za reportaż o Grzegorzu Przemyku, więc obawiam się, że „Sendlerowa”, reprezentująca podobny gatunek, prawem płodozmianu zostanie w tegorocznym rozdaniu pominięta. Niezależnie jednak od werdyktu – jest to z pewnością jedna z najważniejszych książek 2017 roku.
Michał Trusewicz stawia na powieść Weroniki Gogoli „Po trochu”
Debiutancka książka Weroniki Gogoli „Po trochu” wypełniona jest klimatem małopolskiej prowincji z lat dziewięćdziesiątych XX wieku, skąpanej w czarnych promieniach słońca melancholii. W Olszynach czas jest absolutnie względny, przypomina plastyczną materię, poddającą się pod wpływem wyobraźni literackiej Gogoli. „Po trochu” nie stara się fetyszyzować przedmiotów z lat młodości – brak tutaj symbolicznych artefaktów z legendarnych czasów dzikiej transformacji. Nie jest to galeria zdjęć, przegląd niesamowitości z poprzedniej epoki znany z projektu Olgi Drendy „Duchologia polska”. Reifikowany świat pamięci został zastąpiony przez Gogolę specyfiką pamięci afektu, sprawiającą, że świat dzieciństwa w małopolskiej prowincji okazuje się przestrzenią oniryczną, subtelnie ironiczną, siostrzaną i dziewczyńską jednocześnie. Nie sposób doszukać się tutaj kronikarskiego rygoru – czas wspomnień splata się z anegdotami, często unieważniając strukturę zwyczajnego czasu. Gogola nie próbuje demonizować polskiej prowincji – dopatruje się w niej raczej szansy na odnalezienie proustowskiego utraconego czasu niewinności i magii.
Martyna Góra wskazuje na opowiadania Mikołaja Grynberga „Rejwach”
Jak napisać jedną z najważniejszych i najmocniejszych książek współczesnej polskiej literatury dotyczącą żydowskiego i polskiego losu? Wystarczy zebrać kilkadziesiąt opowieści, krótkich monologów, historii ludzi, którzy mówią o swoich doświadczeniach Holocaustu, o byciu Żydem we współczesnej Polsce, o życiu w Izraelu, o ukrywaniu się, o strachu. Wystarczy po prostu dać tym ludziom mówić, bez zbędnego komentarza czy tłumaczenia.
Przepis ten odkrył Mikołaj Grynberg, którego „Rejwach” zrobił na mnie tak piorunujące wrażenie, że po przeczytaniu tej cieniutkiej książki moje spojrzenie na temat Polski i Żydów już nigdy nie będzie takie samo. Będzie szersze, smutniejsze i pełne sprzeczności tak, jak historie, które opowiadają bohaterowie Grynberga. Ich opowieści dotyczą przede wszystkim pokolenia synów i wnuków, którzy nie radzą sobie z przeszłością ocalałych z Zagłady ojców i dziadków. Mówią o tym, że bycie Żydem w XXI wieku to wciąż ciężar i brzemię, a jedną z jego niezmiennych cech jest ciągłe ukrywanie się. Kolejne pokolenia wciąż dziedziczą traumę bycia Żydem i traumę Holocaustu, jednak jest to trauma coraz bardziej przemilczana, niejasna, niezrozumiała, niedopowiedziana i z reguły spada na kolejne pokolenia mocno i niespodziewanie. To też historie o tym, że nie ma łatwego życia i nie ma łatwych historii, i aby to zrozumieć wystarczy czasem wsłuchać się w czyjąś pojedynczą opowieści. I cieszę się tylko, że zrozumieliśmy tę moc jednostkowych narracji, a pisanie zbiorczej historii, mówiącej jednym wspólnym głosem, straciło dla nas sens i siłę. Mam nadzieję, że dzięki takim książkom przestaniemy raz na zawsze opowiadać jednowymiarową historię Polaków i Żydów, a nawet spojrzymy na nią z wielu, często bardzo skomplikowanych, perspektyw. Jeśli „Rejwach” Mikołaja Grynberga nie dostanie w tym roku Nike, to ja już nie wiem…
Zuzanna Sokołowska chwali eseje Marcina Wichy „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”
To jest historia o rzeczach. I jeszcze o gadaniu. Czyli o słowach i przedmiotach – tym zdaniem Marcin Wicha rozpoczyna swoje eseje „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”, które tak naprawdę stają się przejmującym zapisem odchodzenia. U Wichy wszystko dzieje się pomiędzy książkami – powieściami Jane Austen, publikacjami Konrada Lorenza i tymi kucharskimi. Naznaczone są one dotykiem i zapachem matki, która w wyniku ciężkiej choroby odchodzi. Autor zostaje z bagażem doświadczeń, co rusz pojawiającymi się w jego głowie w wyniku taktylnego zderzenia się z przedmiotami, które po niej zostały. Wicha nie bawi się w tani sentymentalizm, nie pisze o śmierci w pompatycznych, wyświechtanych słowach. Tworzy za to pełen miłości portret matki, odkrywanej od nowa pośród osamotnionych gratów. To właśnie one budują tożsamość, stają się niemym łącznikiem pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. Mówią o tym, kim byliśmy i kim jesteśmy, a także kim staniemy się w oczach bliskich, kiedy nas już nie będzie. „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” to książka intymna, oszczędna, ale jednocześnie pełna podskórnie odczuwanego bólu – tak trudnego do oswojenia, ale z którym trzeba się po prostu pogodzić.
Angelika Ogrocka podziwia reportaż Olgi Gitkiewicz „nie hańbi”
Reportaż od kilku lat konsekwentnie zyskuje coraz szersze grono fanów. Być może wynika to z bliskości prawdy i nieustannie podsycanych skłonności detektywistycznych wśród czytelników; może jednak to sprawa poruszanych tematów. Niezależnie od obu czynników praca, jaką wykonują autorzy, jest gigantyczna. Drobiazgowe przetrząsanie archiwum, mnogość bohaterów, precyzyjnie stawiane pytania – tak również postępuje Olga Gitkiewicz. Jej debiut to reportaż dotyczący szeroko pojętej pracy w Polsce. Doczekał się już m.in. nominacji do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego.
Autorka, z wykształcenia socjolożka, koordynowała dotychczas słynny projekt Miasto Archipelag Filipa Springera. W „nie hańbi” tropi historię pracy od pierwszych znaczących fabryk po współczesne korporacje. Co najsmutniejsze, czytając historie bohaterów, czy to tych wstających o trzeciej rano, by biec do żyrardowskiej manufaktury, czy egzystujących koło nas pracowników biurowych molochów, we wszystkich opowieściach uderza to samo. Wyzysku, beznadziejności sytuacji i narastającego uzależnienia od pracodawcy doświadczyli nasi przodkowie w budującej się dopiero kulturze pracy. I choć czas mija, a zmiany w ustawodawstwie państwowym nakazywałyby iść ku lepszemu, Gitkiewicz udowadnia, że wcale nie jest lepiej. Budzimy się z przerażeniem, że trzeba przekroczyć drzwi miejsca pracy; odliczamy dni do urlopu, mając wyrzuty sumienia, że w ogóle o nim myślimy; a nawet lekceważymy zdrowie, byleby szef nie miał powodu do złości… Mocne, brutalne zderzenie z rzeczywistością, które powinien przeczytać każdy. Szczególnie przedsiębiorcy, bo jak pokazuje reportaż – to w ich mentalności najtrudniej o zrozumienie.
Anna Bikont, Sendlerowa. W ukryciu, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017
Olga Gitkiewicz, nie hańbi, Dowody na Istnienie, Warszawa 2017
Weronika Gogola, Po trochu, Książkowe Klimaty, Wrocław 2017
Mikołaj Grynberg, Rejwach, Nisza, Warszawa 2017
Marcin Wicha, Rzeczy, których nie wyrzuciłem, Karakter, Kraków 2018
Korekta: Marta Rosół