Regały sztuki: Zostanę przy swoim – Anda Rottenberg, Berlińska depresja. Dziennik

Mogłoby się wydawać, że w ulewne, letnie popołudnie warszawiacy niechętnie opuszczą swoje domy. Jak bardzo nie doceniłem mieszkańców stolicy, można było przekonać się tuż po przekroczeniu progu Zachęty, gdzie odbywało się spotkanie z Andą Rottenberg w ramach promocji jej najnowszej książki „Berlińska depresja. Dziennik”.

fot. Agata Bagińska

fot. Agata Bagińska

Trudno nie zgodzić się z faktem, że Rottenberg jest wyrazista, jej poglądy są bezkompromisowe (co dla niektórych oznacza kontrowersyjne), a historia jej życia i pracy mogłaby służyć za doskonały materiał na scenariusz. To, co świetnie widoczne jest na stronach jej dziennika, znalazło też odbicie w spotkaniu, które prowadził Krzysztof Materna, a głosu prozie użyczył Jacek Poniedziałek. Anda Rottenberg uczestniczy w życiu towarzyskim i intelektualnym elity (tej prawdziwej i szczątkowej) i obraz tego środowiska doskonale oddaje w swoich zapiskach, które niejednokrotnie zmieniają swój charakter i z osobistych refleksji płynnie przechodzą w zgrabną narrację, której nie powstydziłaby się sensowna powieść. Pomimo szerokiego spektrum nazwisk i wydarzeń, nie tworzy jednak kroniki towarzyskiej, a analizuje zmieniające się realia i upływający czas, który stanowi leitmotiv całego dziennika.

W kwestii przemijania Rottenberg jest bezlitosna i bez skrupułów ocenia swoje dawne koleżanki, którym na starość życie organizuje wyjście do sklepu i program telewizyjny. Wystarczy jednak spojrzeć choćby na okładkę, żeby przyznać, że autorka nie jest też zbytnio łaskawa dla samej siebie. Szczególnie autoironiczne są fragmenty opowiadające o bezowocnej nauce niemieckiego. Bywają też momenty, w których jest naprawdę gorzko: „Rozmowy z Małgosią uświadamiają mi pokoleniowe różnice w podejściu do niektórych spraw: ona nadal jest w uderzeniu, potrzebuje być aktywna i zajmować się ważnymi sprawami, ja wiem, że toczę się z górki, moje działania zmierzają właściwie wyłącznie do ergonomicznego rozwiązania spraw bytowych. Inne rzeczy wydarzają się przy okazji” (A. Rottenberg, Berlińska depresja. Dziennik, s. 143).

fot. Ewa Wasilewska

fot. Ewa Wasilewska

Biorąc jednak pod uwagę, że w ciągu niecałego roku, którym objęty jest dziennik, autorka nieustannie podróżuje, poznaje, zwiedza, rozmawia, można odnieść wrażenie, że w tego typu fragmentach jest sporo… kokieterii. Nie jest to do końca właściwe słowo. Pojawiają się też piękne przemyślenia o samotności i życiowych wyborach. Nie ma w tym jednak sztampy i patosu. Jest sporo inteligentnej zadziorności, która nie wszystkim będzie się podobać.

Kiedy prowadzący spotkanie Krzysztof Materna zapytał, jaki był cel napisania dziennika, autorka odparła, że chce zachować pamięć, „bo potem wszystkim się wydaje, że byli w opozycji”. Wydźwięk polityczny jest mocny i wyrazisty. Erudycja i ostrość widzenia pozwala Rottenberg dostrzegać paralele pomiędzy wydarzeniami w kraju i na świecie, przywołuje mechanizmy i idee, które rządziły już Europą, a teraz wkradają się niepostrzeżenie w ludzkie umysły, znajdując w nich zrozumienie i aprobatę. I choć chciałbym napisać, że zapiski Andy Rottenberg obejmujące okres od września dwa tysiące piętnastego roku do lipca dwa tysiące szesnastego były jedynie egzageracją intelektualistki, obawiam się, że ani trochę nie straciły na aktualności.

fot. Agata Bagińska

fot. Agata Bagińska

Kiedy po zakończonym spotkaniu, publiczność zaczęła zadawać (nieliczne) pytania, autorka wysłuchawszy jednego z nich, dotyczącego malarstwa Andrzeja Wróblewskiego, opowiedziała, wyrażając jednocześnie kwintesencję jej książki: „Pani pozwoli, że pozostanę przy swoim zdaniu”.

Anda Rottenberg, Berlińska depresja. Dziennik, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2018.

 

Tekst: Adam Barabasz

Korekta: Angelika Ogrocka