W marmurowej ekstazie – recenzja filmu „Neapol spowity tajemnicą”

Bezchmurne niebo, słońce stojące wysoko. Nieruchomy upał kontrastuje z podnoszącymi się głosami, od których drży duszne powietrze. Narastają kolejne warstwy rozmów i przekrzykiwań, rośnie dźwiękowe crescendo. Ta narkotyczna i halucynacyjna wizja przeradza się w miejski krajobraz Neapolu, który został sportretowany w najnowszym dziele Ferzana Özpetka niczym królewski arras, będący misternym splotem erotycznej fascynacji, zmysłowej gry pożądań i malowniczości śmierci.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Adriana (Giovanna Mezzogiorno), pracująca jako patolog, na bardzo specyficznym spektaklu (forma ludycznych, sowizdrzalskich jasełek, w których wszystkie role są odgrywane przez mężczyzn) poznaje szalenie przystojnego Andreę (Alessandro Borghi). Młody Włoch nie ma złudzeń co do tego, w jaki sposób spędzą najbliższą noc. Nad ranem tajemniczy mężczyzna znika, obiecując spotkanie w Muzeum Archeologii, mające skończyć się repertuarem nieopisanych rozkoszy. Randka zmienia się jednak w samotny spacer Adriany po muzealnych alejkach. Ku zaskoczeniu kobiety okazuje się, że kolejna sekcja zwłok zostanie przeprowadzona na Andrei, którego piękne ciało przypomina umęczony tors świętego Sebastiana. „Neapol spowity tajemnicą”, mimo swej kryminalnej osnowy, nie zamyka się w jednej konwencji gatunkowej. To raczej artystyczny esej wizualny, opowiadający o miłości i śmierci, o przeznaczeniu i iluzorycznej dwoistości rzeczy.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Kryminalna intryga wypada mało przekonująco i niezbyt autentycznie. Scenariusz przypomina model opowieści znanej z legendarnych w latach 90. „Sensacji XX wieku”, prowadzonych przez fenomenalnego Wołoszańskiego. Podobnie jak w polskim serialu popularnonaukowym, u Özpetka można spotkać się z ogranymi kliszami i leitmotivami, napędzającymi filmową narrację. Tajemnica, którą kryje Neapol, to raczej mozaika krwawych zbrodni, wątków masońskich, rozbuchanej seksualności, pochodu dziwności, erotycznego okultyzmu. To wszystko nie może oczarować widza zaznajomionego już z podobnymi rozwiązaniami fabularnymi, głęboko osadzonymi w specyfice kina mainstreamowych opowieści w stylu Dana Browna i innych autorów nieskomplikowanych thrillerów o włoskich dziełach sztuki. Zresztą już same polskie tłumaczenie tytułu naprowadza na podobny trop. Film Özpetka mało twórczo wykorzystuje konwencjonalność kina kryminalnego. Niemal wszystkie wątki fabularne wydają się pokryte patyną, przez co widz ma wrażenie, że ogląda produkcję z nocnego pasma vintage.

„Neapol spowity tajemnicą” lepiej sprawdza się jako psychologiczny thriller, będący reżyserskim świadectwem dokładnego przyswojenia klasycznych dzieł psychoanalitycznych. Özpetek nieskromnie przedstawia głębię swej erudycji, konstruując opowieść w oparciu o motywy, których symboliczne znaczenie, mniej lub bardziej, naukowo wyjaśniali Georges Bataille czy Zygmunt Freud. W psychoanalizie pociąga Özpetka przede wszystkim fantastyczność i niesamowitość kryjąca się w psychice postaci – ich rys psychologiczny jest skrupulatnie przedstawiony bez uproszczeń i jednoznaczności. Psychoanaliza okazuje się sprawnym narzędziem w warsztacie reżyserskiej maestrii Özpetka, gdyż oferuje rozkrajanie miłosnych deklaracji w taki sposób, by ujrzeć w nich niespokojny puls traumy, śmierci i cierpienia.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

„Neapol…” nie próbuje ukrywać swoich artystycznych i wizjonerskich ambicji. Już sama czołówka filmu zdradza fascynację Özpetka barokową bombastycznością, malarską dynamiką oraz iluzorycznością. Z kolei początkowa scena osadza nas w gatunkowych ramach thrillera psychologicznego. Struktura filmu to ciągły przekładaniec: konwencjonalne sceny przesłuchań niespodziewanie przechodzą w impresyjne miejskie pasaże. Filmowym portretem miasta rządzi zasada kontrastu, ciągłej gry przeciwieństw, dlatego wrażliwość reżyserska Özpetka wydaje się zbliżać do wizjonerskiego kunsztu Giovanniego Berniniego, barokowego artysty (nieprzypadkowo tatuaż Andrei przedstawia Trytona, bohatera jednej z rzeźb). Twórca „Okien” rzeźbi kamerą ludzkie ciała, upatrując w nich nie tylko źródeł estetycznej przyjemności, lecz również odbicia egzystencjalnego cierpienia. Spazmatyczna erotyka jest przedstawiona bez pornograficznej dosłowności – nagość ciała przypomina raczej miękkość bladego marmuru z rzeźby „Plutona i Prozerpiny”. Miłość sąsiaduje ze śmiercią. Świętość miesza się z herezją. Rozkoszy towarzyszy ciągły ból. Również w tym aspekcie Özpetek zdradza swoją słabość do barokowego motywu marności ludzkiego losu. Sama nagość, której nie brakuje w „Neapolu…”, miesza się jednocześnie z erotycznym żarem i z sakralną śmiercią duszy męczenników.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Należy również docenić odpowiednią pracę światła i kamery, próbujących oddać atmosferę niepokoju i tajemnicy. Kadry są wypełnione sugestywnym mrokiem i światłem (np. sceny w ogrodzie), przez co Özpetepkowi udało się w pełni stematyzować nie tylko ludzką psychikę, ale także przestrzeń, która w „Neapolu…” zostaje całkowicie upodmiotowiona. Warto zwrócić również uwagę na rolę udźwiękowienia filmu, które pomaga w autonomizacji włoskiego miasta. Najlepszym dowodem na to, że jest ono niezależnym bohaterem, jest krótki monolog jednej z postaci drugoplanowych, oskarżającej włoskie ulice i budynki o dokonanie kolejnej zbrodni. Dodatkowo wyeksponowano autonomiczność ludzkiego oka, które pojawia się w różnych formach o często symbolicznym znaczeniu, np. oko kamery, oko aparatu, pozbawienie oczu Andrei, okultystyczny rekwizyt w kształcie oka. Słowa Adriany najlepiej opiszą poetykę „Neapolu…”. W czasie zbliżenia z mężczyzną krzyczy ona „chcę na ciebie patrzeć!”. Można zastanawiać się, czy ten histeryczny głos był adresowany do kochanka czy do samego miasta – źródła tajemniczej władzy nad życiem i śmiercią. Özpetek chyba nawet przesadził z częstotliwością sugerowania tego tropu, lecz wydaje się, że to właśnie wzrok jest drugim bohaterem jego filmu.

Specyficzne kadrowanie i kręcenie scen miejskich sprawia, że najczęściej perspektywę i źródło światła wyznaczają małe uliczki, które coraz bardziej się zawężają. Cały ten proces przypomina ludzkie mrugnięcie oka. Takie reżyserskie rozwiązanie sprawia, że miasto jest deliryczną sferą, wypełnioną jednocześnie rytuałami profanacyjnymi i sakralnymi. Halucynacyjny Neapol to miejsce, gdzie można twórczo wykorzystywać symbole psychoanalityczne, korzystając z wielu osobliwości, np. sobowtórów, labiryntów, miejskich palimpsestów krzyków i wołań. Dlatego najlepiej w „Neapolu…” wypadają sceny zbiorowe czy rodzajowe, w których Özpetek może w pełni odsłonić swoją wyobraźnię, interesująco gospodarując kadry. Przepych przedmiotów, rokokowe umiłowanie detali i drobiazgów harmonijnie sąsiaduje z bogactwem drugiego planu, który wypełniony został ekscentrycznymi postaciami. Pasquale (świetny Peppe Barra) czy Adele (Anna Bonaiuto) nie dość, że są świetnie rozpisanymi w scenariuszu postaciami, to jeszcze bardziej zindywidualizowano ich role dzięki kostiumom artystycznych mecenasów i rozgadanej bohemy kawiarnianej. Wystarczy powiedzieć, że Bonaiuto przypomina cudowną Tildę Swinton z „Tylko kochankowie przeżyją” Jima Jarmuscha. Drugoplanowe variétés wprowadza trochę spontanicznej energii, okazującej się dobrą przeciwwagą dla schematycznej relacji pierwszoplanowych bohaterów.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Film Özpetka to pokrętna barokowa anamorfoza, która en face przedstawia niezbyt wyszukaną zagadkę śledczą, jeśli jednak spojrzymy na dzieło twórcy „Okien” pod innym kątem, ujrzymy psychoanalityczną szaradę, wypełnioną mniej lub bardziej wyeksploatowanymi symbolami i motywami. W każdym z dwóch wypadków mamy do czynienia jednak z dziełem niespełnionym, duszącym się we własnym wirtuozerskim rygorze.

Ocena:

żarówki 4jpg-01

Korekta: Marta Rosół


michał_trusewicz

Michał Trusewicz
rocznik 95′. Studiuje filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim i Artes Liberales. Publikował w Internecie (np. Popmoderna) oraz na papierze (Fabularie, Bliza, Fragile). Współtworzył pismo kulturalne UW/AŻAJ. W 2016 wydał swoją książkę poetycką „Zakwity”.