Debbie Ocean, czyli kobieta o kobietach – recenzja filmu „Ocean’s 8”
W czym tak naprawdę tkwi siła kobiet? Wizerunek bezbronnej, kruchej niewiasty znajdującej oparcie na ramieniu rasowego samca alfa już dawno odszedł w zapomnienie. Dziś do głosu dochodzą niezależne successful women, które wciąż udowadniają, że w niczym nie są gorsze od przedstawicieli „płci brzydkiej”.
Filmy o złoczyńcach przywodzą na myśl eleganckich dżentelmenów z bronią w ręku, przywdzianych w lśniące półbuty i starannie wyprasowany krawat. Steven Soderbergh, autor kultowej serii „Ocean’s”, doskonale wie, że prawdziwy kryminalista nosi spodnie, onieśmiela męskością oraz twardym charakterem. W 2001 roku powstaje pierwsza część trylogii amerykańskiego reżysera z plejadą słynnych aktorów-przystojniaków w obsadzie. „Ocean’s Eleven: Ryzykowna gra” szybko zdobywa ogromną popularność, podbijając serca widzów na całym świecie. Kilka lat później powstają kolejne odsłony błyskotliwej komedii charakterów, jednak każda kolejna próba odświeżenia historii nie oferuje niczego więcej niż lekki humor i dobrą zabawę w rodzaju guilty pleasure. W 2018 roku Gary Ross („Miasteczko Pleasantville”, „Igrzyska Śmierci”) sięga po kontynuację dzieł młodszego kolegi, odwracając przy tym ich konwencję o sto osiemdziesiąt stopni. Widzowie ponownie mają szansę przeżyć szaloną przygodę wraz z grupką przebiegłych łotrów, lecz tym razem geniusz zła stanowią właśnie kobiety. Czy prześcigną one niesforną bandę George’a Clooneya, czy dostarczą jeszcze mocniejszych wrażeń niż poprzednie pokolenie zawodowych przestępców?
W pewien słoneczny, nowojorski dzień, Debby Ocean wychodzi z więzienia po pięcioletniej odsiadce. Trafiła do aresztu z za sprawą zdradliwego kochanka-wspólnika, który w kryzysowym momencie wydał ją w ręce policji. W zamian za to przebywa on na wolności, uwodząc przyszłe partnerki szemranych interesów. Po zakończeniu odsiadki siostra Denny’ego Ocean dociera do dawnej kompanki Lou i wspólnie planują napad w nowojorskim muzeum sztuki. Pragną ukraść diamentowy naszyjnik, ukryty w schowku usytuowanym głęboko pod ziemią. W tym celu zbierają ekipę złożoną z odważnych reprezentantek płci żeńskiej. Każda uczestniczka akcji czuwa nad zupełnie innym zadaniem, zgodnym z jej zdolnościami oraz pozycją społeczną.
Założycielka paczki – tytułowa Debby (Sandra Bullock) epatuje spokojem, upartością i zdecydowaniem. Przypomina uśpiony wulkan, który wybuchnie dopiero w odpowiednim miejscu i czasie. Udaje doświadczoną kryminalistkę trzymającą nerwy na wodzy, zaś w rzeczywistości chowa wrażliwość pod płaszczykiem zimnej hetery. Była więźniarka tłumi negatywne emocje, nie pozwalając sobie na okazywanie słabości. Skrzywdzona przez los, nie ufa do końca innym ludziom, przez co stwarza pozory stonowanej, a nawet bardzo zdystansowanej kobiety.
Najbliższą wspólniczką głównej bohaterki jest Lou (Cate Blanchet), która ma w sobie pewną dozę surowości połączonej z determinacją. Momentami sprawia wrażenie wyrachowanej bandytki pozbawionej wyższych uczuć, posiadającej chłopięcy styl bycia. Kreuje się na niewiastę igrającą z głęboko skrywanym pierwiastkiem męskim, przypominając ikonę kina połowy XX wieku – Marlenę Dietrich. Ubrana w dzwony oraz długą marynarkę, pełni rolę zarówno koordynatorki przedsięwzięcia, jak i szefowej całej pokręconej załogi.
Helena Bonham-Carter, chociaż nadal emanuje urodą pięknej arystokratki, parodiuje samą siebie. Reżyser nie podejmuje próby zerwania z emploi angielskiej gwiazdy, zamiast tego powiela przemielony przez popkulturę wizerunek wariatki ubierającej się w awangardowym stylu. Odtwórczyni roli projektantki mody o imieniu Rose przykuwa uwagę głosem oraz mimiką, stosując chwyty à la pani Lovett czy Królowa Elżbieta. Niestety pomimo dużej ekspresji artystycznej nie wywołują one w widzach nic poza irytacją. Odkopana z gruzów kariery muza Tima Burtona wciąż tęskni za okresem prosperity i nie potrafi samodzielnie odnaleźć się w Hollywood.
Daphne Kluger (Anne Hathaway) jest słodką idiotką, która dopiero pod koniec filmu ujawnia zdolności logicznego myślenia. Kapryśna celebrytka przechodzi przemianę z głupiutkiej ozdoby ekranu na inteligentną sojuszniczkę zgrai dziewcząt, jednak nadal pozostaje przerysowaną „marionetką czerwonego dywanu”.
Zawodowa hakerka Nine Ball (Rihanna) to młoda czarnoskóra dziewczyna dorastająca w trudnych warunkach. Postaci wykreowanej na genialną informatyczkę, łamiącą enigmatyczne szyfry oraz kody, brakuje polotu i wyrazu. Pomimo hippisowskich strojów, a także egzotycznej aparycji, Nine nie oferuje niczego poza doznaniami estetycznymi. Sama Rihanna triumfuje na arenie muzycznej, lecz jako aktorka nie powala na kolana. Sztuczna gra piosenkarki potwierdza, że reżyser zatrudnił ją wyłącznie w celu przyciągnięcia publiki na seans. Sądząc po pokazie przedpremierowym wypełnionym po brzegi przejętymi nastolatkami chwyt marketingowy zadziałał jak należy.
Pozostałe członkinie drużyny wypadają o wiele bardziej blado na tle reszty bohaterek, nie zapadając w pamięć na dłużej niż godzinę po kinowej projekcji. Jubilerka Amita (Mindy Kaling), oszustka uliczna Constance (Awkwafina) oraz paserka Tammy (Sarah Paulson) to drobne kombinatorki, przydzielone do najbardziej istotnych, a zarazem najcięższych funkcji. Działają one na zasadzie trybików w mechanizmie całej akcji, kontrolowanych przez Debby Ocean i Lou. Gary Ross położył nacisk na rolę, jaką pełnią w realizacji planu, zaniedbując przy tym kwestie osobowościowe, przez co trudno je trafnie scharakteryzować.
Opowieść zbudowana jest na fundamentalnym wątku feministycznym, przewijającym się przez cały film. Damski gang obmyśla misterną koncepcję kradzieży biżuterii ze sprytem, jakiego mógłby pozazdrościć mu niejeden mężczyzna. Kobiety doskonale radzą sobie bez niczyjego wsparcia. Dowodzą, że spostrzegawczość wraz ze zwinnością to nie tylko domena panów. Reżyser stawia tezę nawołującą do równości obu płci. Krytykuje on przedmiotowe traktowanie kobiet zaznaczając, że oprócz kształtnej figury i ślicznej buzi posiadają również intelekt oraz praktyczne umiejętności. Podczas seansu „Ocean’s 8” oglądamy w większości samowystarczalne singielki, zarabiające pieniądze na własną rękę, które mieszkanie w pojedynkę postrzegają jako przywilej. Osiągają one perfekcję w męskich dziedzinach życia, a po zdobyciu pieniędzy ze sprzedaży diamentów dążą do sukcesów i samorealizacji. Bohaterki nie panikują ani nie targa nimi burza hormonów. Zachowują zimną krew w sytuacjach kryzysowych, demonstrując odwagę oraz waleczność. Stanowią przeciwieństwo wizerunku rozhisteryzowanych panienek w zwiewnych spódniczkach rozpowszechnionego we wczesnych latach istnienia X Muzy. Zespół aktywistek dokonuje także zemsty na niewiernym współpracowniku Debby. Omotany Claude Becker wpada w zastawione na niego sidła. Oglądamy zatem relację dominujących pań ze słabszym, mniej bystrym mężczyzną, co jest typowe dla punktu widzenia dzisiejszych feministek. Historia uświadamia żeńskiej części publiki, że nie możemy przystać na złe traktowanie ze strony partnera, kochanka bądź męża. Jeżeli jednak do tego dojdzie, musimy odmierzyć sprawcy stosowną karę, wywierającą piętno na jego dalszej egzystencji. Film dotyka postulatów emancypacji w sposób wielowymiarowy. Śmiało więc można go mianować współczesnym manifestem ideologii feministycznej.
„Ocean’s 8” nie można uznać za arcydzieło. Fani trylogii Stevena Soderbergha z pewnością zauważą szereg podobieństw do wcześniejszych części, na których Gary Ross opiera własny spin off. Fabuła jest skonstruowana analogicznie do tej z „Ocean’s Eleven”, co chwilami wywołuje efekt déjà vu wśród widzów zaznajomionych z serią. Od sceny inauguracyjnej aż po napisy końcowe doświadczamy autoplagiatu, wypuszczonego na rynek w charakterze oryginalnej produkcji. Reżyser kopiuje większość ujęć i epizodów, przerabiając je tak, by pasowały do żeńskiej obsady. Motywy związane z łamaniem prawa w imię dawnej miłości, przygotowaniami do przedsięwzięcia czy nawet fragmentaryczne sceny kompletowania ludzi potrzebnych do skoku wyglądają jak kalka scenariusza Soderbergha. Dialogi silą się na błyskotliwość, jednak niewiele z nich brzmi naturalnie. W większości to kwestie ekspozycyjne, służące za wskazówkę do właściwej interpretacji wydarzeń. Żarty nie są wysokich lotów, choć autor scenariusza niekiedy wplata w słabsze gagi zabawny dowcip- perełkę, wywołujący uśmiech na twarzach widzów. Wartka akcja pędzi do przodu, przez co brakuje czasu ekranowego na rozwinięcie pobocznych wątków, a także pogłębienie psychologii postaci. Całą historię trzeba śledzić z niesamowitym skupieniem, żeby wyłapać szczegóły, mające istotne znaczenie w punkcie kulminacyjnym. Mimo sprawnych, przemyślanych działań przebiegłej załogi, rozwiązanie ich zmagań nikogo nie zaskakuje…
„Ocean’s 8” posiada jednak wiele atutów składających się na pozytywniejszy odbiór dzieła. Jeśli podejdziemy do filmu Rossa w mniej wymagający sposób, skosztujemy podanej na tacy czystej rozrywki. Komedia kryminalna Rossa prezentuje gamę zróżnicowanych, żeńskich charakterów, znających pojęcie jedności w imię wspólnej idei. Warto więc usiąść na sali kinowej, by sprawdzić, jak potęga przyjaźni czyni kobietę prawdziwą siłaczką. Zapomnijmy o racjonalnym, męskim wzorcu, po prostu delektujmy się damskim wdziękiem!
Ocena:
Film można obejrzeć w kinach Silesii Film:
Film można obejrzeć w kinach Cinema-City:
Korekta: Hanna Kostrzewska