TopOFFFestival 2018. Relacji część druga
Życie teatralne regionu skupiło się tej wiosny w Tychach. O tym, jak wypadła pierwsza połowa TopOFFFestivalu – ogólnopolskiego konkursu najlepszych spektakli offowych – przeczytacie tutaj. Kontynuujemy nasze rozważania na temat zaprezentowanych w ramach wydarzenia przedstawień, prezentując drugą część refleksji na ich temat.
„ZŁA MATKA”
Reż. Karolina Porcari | Dzika Strona Wisły, Warszawa
Girs power!
Filip Pawlak: W rankingu najważniejszych trendów społecznych 2017 roku większość opracowań wskazywało na rosnący segment Girls power! – ruchu społecznego związanego z walką kobiet o równouprawnienie. W przestrzeni medialnej temat pojawił się w reklamach, kampaniach marketingowych, politycznych, a także w kinie i teatrze. Spektakl „Zła Matka” w reż. Karoliny Porcari wchodzi w ten nurt, zgłębiając temat macierzyństwa.
Scena przypomina przestrzeń laboratorium. Dwie aktorki – Małgorzata Bogdańska i Karolina Porcari – wykonują rozgrzewkę ruchową przed spektaklem. Czarna podłoga baletowa oraz umieszczony w tle stolik dla muzyka (Daniela Pigońskiego) to jedyna scenografia towarzysząca samotnym postaciom. Całe pomieszczenie jest jasno i równomiernie oświetlone, widownia śledzi ruchy skupionych na sobie kobiet.
Spektakl rozpoczyna się wyliczeniem atrybutów superkobiety. To nierealny ideał z ugruntowaną rolą społeczną i pięknymi celami osobistymi – bohaterki prześcigają się w dodawaniu kolejnych cech, jakie winna posiadać kobieta doskonała. Rzecz bez wątpliwości – powinna mieć dziecko. Posiadanie potomstwa daje matce przywilej nad innymi przedstawicielkami swojej płci. Niestety, macierzyństwo w rzeczywistości staje się dla kobiety polem minowym, dalekim od wizerunku uśmiechniętych mam z okładek kolorowej prasy. Spektakl w kolejnych scenach przedstawia społeczne oczekiwania wobec młodych matek – idealne ciało, całkowite skupienie się na dziecku i bezwarunkowa miłość. Aktorki lekko wprowadzają w spektakl historie bazujące na ich własnych doświadczeniach. W kierowanych bezpośrednio do widza słowach ukazują swoją prawdę o macierzyństwie. Bez ogródek wyliczają trudności najczęściej pomijane w dyskusjach „na temat” – rozerwana po porodzie pochwa, mężowie brzydzący się fizyczności partnerek, frustracja związana z naciskiem społeczeństwa, aby zrezygnować dla dziecka z całego dotychczasowego życia.
„Zła Matka” jest spektaklem pełnym osobistych wyznań. Operując prostymi środkami scenicznymi nie stroni od zamierzonej tandetności. Porcari wraz z dramaturgiem, Krzysztofem Szekalskim decydują się na komunikat, który niewątpliwie dociera do widzów. Ukazują podstawowe matczyne emocje, pełne sprzeczności, za to mocne i jasne. Nie boją się humoru i lekkości, w konstrukcji spektaklu nie ma zawiłych figur, ani niepotrzebnych komplikacji. Aktorki korzystają ze swoich ciał w nieskomplikowanych układach ruchowych, obrazujących szkołę rodzenia, a pod koniec wznoszą pieśń o prawach kobiet. W krótkiej, sześćdziesięciominutowej formie zamykają wiele wątków dotyczących rodzicielstwa, jednak daleko im do głębokich przemyśleń. Spektakl pełen jest powierzchownych analiz i wzruszających, ale przesadnych uogólnień. Oddaje uczucia wielu siedzących na widowni kobiet, które – zgaduję – wspominać musiały chwile nigdy niewypowiedzianych, skierowanych do swych dzieci gróźb: „Jak nie przestaniesz ryczeć, to Cię tu zostawię!”.
Jestem złą matką – w jednej ze scen wycedza Porcari. Jestem pewien, że po wyjściu ze spektaklu matki młodsze i starsze mogły powiedzieć sobie – „też tak czułam!”, „to było o mnie!”, wspominając trudny czas macierzyństwa. „Zła Matka” to teatr prostoty w służbie emocji. Może jednak okazać się zbyt tandetny, jeśli nie przeżyło się tego samemu oraz zbyt płytki, jeśli szukamy pogłębionej analizy.
„BUM”
Reż. Zespół Teatru Realistycznego | Teatr Realistyczny, Skierniewice
Zdetonować naród wybrany
Co by się stało, gdyby pozbyć się wszystkiego, co zaburza spokój codziennego życia? Gdyby wysadzić w powietrze wszystko, co nas wkurza? Gdyby wysadzić skrawek ziemi między Niemcami a Ukrainą, między Bałtykiem a Czechami. Serce Europy. Gdyby tym razem właśnie ten naród został wybrany do detonacji. Cztery kobiety w niebieskich kombinezonach spotykają się, by walczyć z bezsennością. Spotkanie przeradza się w bitwę o wartości, które w zawrotnym tempie ulegają zapomnieniu…
Co cię wkurza w Polsce? – przed spektaklem widzowie mieli możliwość udzielenia pisemnej odpowiedzi na to pytanie. Odpowiedzi oscylowały głównie wokół polityki, zaściankowości czy braku tolerancji. Polska jest jedynie metaforą – metkę z napisem „problem” aktorki wieszają na polskim ramieniu symbolicznie. Na jej miejscu mógłby stanąć jakikolwiek podmiot uosabiający nasze utrapienia, a jego usunięcie być może prowadziłoby do podobnych konsekwencji, które spotkały bohaterki.
„Bum” opowiada o mechanizmie zmian, które są trudne, ale przecież nie sposób rozwijać się bez nich. Jest czymś w rodzaju „ody do czynu”. Wołaniem, by zrobić coś, być może najgłupszego, ale coś, co uratuje nas od bierności, od zapominania. Muzyka stworzona przez zespół Alles (w składzie: Marcin Regucki i Paweł Strzelec) oraz światła w reżyserii Macieja Ratajczyka tworzą nieco undergroundowy, bardzo nowoczesny klimat. Aktorki sprawnie poruszają się w oszczędnej scenografii, którą najlepiej opiszą słowa – „plastic is fantastic”.
Dziewczyny bawią się formą i wszystko opowiadają pół żartem, pół serio, ale ja całkiem serio zastanawiam się, co tutaj do siebie pasuje. Każdy element spektaklu pędzi w inną stronę. Są momenty, kiedy całkowicie zburzony zostaje przyczynowo-skutkowy ciąg akcji. Mnogość pomysłów i rozwiązań rozprasza. Z drugiej strony nasuwa się jednak pytanie – może właśnie tak należy portretować dzisiejszy świat? Pełen skrajności, nielogiczny, pędzący zbyt szybko. Gdzie nikogo już nie dziwi miś deklamujący prawdy narodowe (jak w jednej ze scen spektaklu). Gdzie największą ulgę przynoszą cztery dziewczyny w szpilkach, wysadzające w powietrze skrawek ziemi między Niemcami a Ukrainą, między Bałtykiem a Czechami. Serce Europy. Detonują naród wybrany.
„SIEDEM PIEŚNI O AWANGARDZIE”
Reż. Grzegorz Laszuk | Komuna Warszawa
Awangarda wiecznie żywa
Anna Zakrzewska: „Siedem pieśni o awangardzie” to podróż przez manifesty i język awangardy teatralnej lat 20. XX wieku. Jednak poza poglądowym przedstawieniem myśli przewodnich tamtego okresu, Komuna Warszawa stawia w swym spektaklu kilka ważnych pytań. Czy awangarda jest zależna od władzy? Czy ma jeszcze rację bytu? Może jest już tylko reliktem przeszłości? Czy kreuje lepszy świat? Być może ma ona swoje miejsce jedynie w sferze utopijnych rozważań…
„Siedem pieśni o awangardzie” nie jest przedstawieniem awangardowym. Jedynie w nowoczesny i przystępny sposób przybliża widzom zarys idei, jakimi kierowali się twórcy w okresie międzywojnia. Artyści, w siedmiu krótkich aktach, odpowiadają na pytanie: kto jest pierwszym i następnym wrogiem pierwszej awangardy teatralnej? Jak się okazuje, wrogami są między innymi czas, tekst, publiczność, a przede wszystkim druga teatralna awangarda, którą wypiera pierwszą, tworząc miejsce dla kolejnej.
Spektakl rozgrywa się równocześnie na dwóch płaszczyznach. W jednej z nich dwie aktorki wypowiadają i wyśpiewują swoje kwestie w mechaniczny, pozbawiony ciągłości narracyjnej sposób. Drugą płaszczyznę artyści Komuny Warszawa tworzą na oczach widzów. Za pomocą prostych środków dokonują rekonstrukcji znanych scenografii teatralnych (projekty różnią się od siebie w każdej ze scen). Ukazują w ten sposób, jak dużą rolę w teatrze odgrywa aranżacja przestrzeni, w której poruszają się artyści. Poddają refleksji jej wpływ na publiczność.
W spektaklu reżyser Grzegorz Laszuk posiłkuje się wybranymi postulatami i dziełami m.in. Witkacego, Strzemińskiego czy Pronaszki. Aktorzy występują tu raczej w roli performerów opowiadających historię w zarysie. Jest to nieco ironiczny zabieg, gdyż twórcy twierdzą, że podstawową cechą awangardy jest to, że kieruje się ku przyszłości, a nie zakorzenia w tradycji. Humorystycznej nuty nadają również pojawiające się trzykroć sceny improwizowanej rozmowy Laszuka z Prezydentem Andrzejem Dudą – honorowym patronem roku stulecia awangardy.
Mimo wielości stawianych w spektaklu pytań, całość jest klarowna i jasna. Obok nawiązań do historii, w materię przedstawienia artyści wplatają nowe środki wyrazu, próbują też odnieść się do współczesności. Dzieje się tak m.in. w finałowej scenie, gdzie wyświetlany jest materiał z manifestacji 11 listopada. Aktorzy Komuny Warszawa znakomicie odnajdują się w bogactwie awangardowych form wyrazu i w czytelny sposób przeprowadzają przez nie widza, nie zaprzestając z nim zabawy. Niezależnie od mnogości interpretacji i kilku wybiegów mających wywrzeć na widzu fałszywe przekonanie, że awangarda się skończyła (cofnięcie się do używanych wcześniej sformułowań, „prezydenckie” żarty, nawiązanie do faszyzmu), można wywnioskować, iż awangarda, dziecko przyszłości, rozwija i rozwijać się będzie zawsze. Niezależnie od okoliczności.
Korekta: Marta Rosół