TopOFFFestival 2018. Relacji część pierwsza

Jesteście ciekawi, co w teatralnym offie piszczy? Dobrze się składa, bo część załogi Reflektora w drugiej połowie kwietnia zameldowała się na TopOFFFestivalu w Tychach. W ramach wydarzenia prezentowane są najciekawsze realizacje teatru alternatywnego, wybrane przez Dyrektora Programowego Festiwalu, Łukasza Drewniaka. Dzielimy się z Wami pierwszą częścią refleksji na temat obejrzanych przedstawień.

Teatr Brama fot. Inqubator Teatralny

Teatr Brama
fot. Inqubator Teatralny

„COME TRUE”
Reż. Michał Stankiewicz | Centrum Rezydencji Teatralnej Scena Robocza w Poznaniu

Kolejna rola, za którą mi nie zapłacono

Filip Jałowiecki: Badanie składowych spektaklu teatralnego na scenie zrobiło się ostatnio szczególnie modne. Przoduje w tym Anna Karasińska, która uczyniła z niego niemal swój znak rozpoznawczy. W kolejnych produkcjach bawi się zarówno relacją pomiędzy aktorem i graną przez niego postacią, jak i sytuacją nadawczo-odbiorczą pomiędzy aktorem i widzem. Dekonstruuje rzeczywistość teatralną, przede wszystkim obnażając jej sztuczność.

Michał Stankiewicz idzie o krok dalej. Podobnie jak Karasińska w „Drugim spektaklu”, reżyser bierze na warsztat relacje widza i sceny, ale rezygnuje przy tym z obecności aktorów. Jako widzowie pozostajemy sami ze sobą – ustawieni w dwa rzędy na przeciw siebie. Z głośników dobiega aksamitny głos narratorki. Jest kwietniowy, ciepły wieczór, spektakl „Come true” zaraz się rozpocznie – ogłasza i podaje obsadę – w spektaklu występuje sześćdziesięciu czterech aktorów grających publiczność. Nie pozostaje nam (teraz już aktorom) nic innego, jak przyjąć narzuconą rolę.

Przez pierwszą połowę spektaklu balansujemy na granicy prawdy i iluzji. W rytmie kolejnych zmian świateł, nadany nam status widza/aktora ciągle się zmienia. Granica pozostaje na tyle płynna, że na wszelki wypadek nie wychodzimy z roli w ogóle – aktorzy oglądają aktorów, którzy niby grają widzów, a tak naprawdę grają swoją ulubioną wersję wyobrażenia o sobie. Nagle, podczas niby-przerwy zmusza się nas do przekroczenia tej granicy. Oto jesteśmy na premierze, po otwarciu kulis ukazuje się bankietowy stół z winem i kieliszkami. Wcielamy się więc płynnie w kolejną znaną nam rolę, tym razem już zupełnie sztuczną – bo ani to premiera, ani nawet w butelkach nie ma wina. Jednak solidnie wytrenowani przez ostatnie pół godziny, zdajemy się tego nie zauważać. Typowe bankietowe rozmowy płyną swobodnie, jesteśmy w naszych rolach doskonali. Doskonale naiwni również.

Wydawać by się mogło, że reżyser uzyskał tym samym swój cel – w dobitny i równocześnie zabawny sposób przypomniał o teatralności wszelkich sytuacji społecznych. Tu jednak nie nastąpił koniec. Wzorem Anny Karasińskiej postanowił podkreślić rolę tego, co jest podstawowym tworzywem teatru, czyli wyobraźni. Dzięki umiejętnemu jej pokierowaniu w drugiej części spektaklu udało się – wciąż nie opuszczając ram przyjętej konwencji – dodatkowo podbić emocje i zaangażowanie publiczności.

Mimo zbieżności tematyki spektakli Karasińskiej i Stankiewicza, istnieje pomiędzy nimi istotna różnica. W „Drugim spektaklu” przyglądamy się przede wszystkim odegranym (przez aktorów) zachowaniom widzów oraz ich usytuowaniu w relacji do sceny i aktora. Natomiast Michał Stankiewicz skupia się na widzu jako takim – zaznaczając jedynie, że teatralność towarzyszy nam również poza teatrem. Pozostaje więc ten spektakl przede wszystkim spotkaniem z drugim człowiekiem – ułomnym, nieustająco grającym lepszą wersję siebie, ale zawsze szalenie ciekawym. Metateatralność po raz kolejny posłużyła obnażeniu teatralnego fałszu, ale równocześnie – po raz kolejny – wyeksponowała autentyczność emocji i pragnień. Tym razem dokonało się to z naszym bezpośrednim udziałem i na naszych oczach.

fot. Inqubator Teatralny

fot. Inqubator Teatralny

„TECHNOLOGIA JEST ISTOTĄ”
Reż. Teo Dumski | Cloud Theater, Wrocław

Uciekinierzy z planety Ziemia. Siła tabletów, apokalipsa, technologiczna walka o byt i długi tytuł z relacji Kosmos – Ziemia. 

Piotr „Jaszczur” Śnieguła: Wielki poeta, tancerz oraz klarnecista, Bartek Mikuła, powiedział kiedyś: „Albo ludzie się dogadają ze sobą, albo skolonizują Marsa, innych opcji nie widzę”. Po obejrzeniu spektaklu „Technologia jest istotą” dodałbym do słów Mikuły – zostaną po nas lasery, rurki i narysowane, puste marzenia, krajobrazy, witryny okien, ewentualnie telewizor.

Jako naczelny krytyk teatralny pochodzący z Żółwiej Błoci pozwolę sobie na napisanie recenzji. Jak wszyscy dobrze wiemy, we wszechświecie ludzkich spotkań nie brakuje metafizyczności oraz dywersyfikacji atomowych, które przeplatają się z laserowymi liniami marzeń wysyłanych przez nasze głowy. Idąc z duchem czasu, musimy się pogodzić z tym, że o człowieka coraz trudniej – w końcu mamy lasery, rzutniki, maszyny, wibratory i inne stwory. Coraz rzadziej spotykamy ludzi, zarówno na widowni, jak i na scenie. Kurde.

Spektakl „Technologia jest Istotą” zabiera nas w podróż, której końca nie widać, a i stacje rozpoznać niełatwo. Kapitanem tej podróży jest grafik komputerowy tworzący cały jej krajobraz, z głośników wydobywa się wyśpiewany komunikat o tym, że świat spłonie, a uczestnicy wyprawy walczą o to, by po prostu być. Niestety znikają kawałek po kawałeczku. Jest to męcząca podróż. Chciałoby się wyjść, wysiąść, wyskoczyć. Nie da rady. Statek leci. Chyba musi.

Zgadzam się z twórcami spektaklu i rozumiem, że przyjdzie czas na zwijanie wafla i opuszczenie naszej planety, ale na litość boską, ile można się pakować i przedłużać podróż?! Początek naszego spotkania, tj. spektaklu, wzbudził we mnie mega uczucia, byłem podjaranym, naiwnym dzieckiem, które zobaczyło przepiękny, grubą kreską narysowany świat. Chciałem do niego wejść i trwać w nim, nawet jeśli była to smutna rzeczywistość. Niestety, po pięćdziesięciu minutach chciałem dać dyla i opuścić salę.

Może tak miało być. Może narysowana na graficznych tabletach, apokaliptyczna wizja miała mnie zmęczyć? Tak czy siak, chylę czoła przed twórcami, bo wizualnie oraz technicznie spektakl był mega, lecz po dłuższym czasie efekt „WOW” zanikał i nic nie powodowało, by miał pojawić się znowu. Wszystkie asy wyleciały z rękawa zaraz na początku przedstawienia. No, to trzeba podnosić te asy i pokazywać je jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz.

Mocną stroną spektaklu jest muzyka grana na żywo, która zgrabnie „wklejała się” w wyświetlany świat oraz aktorów. A świat, jak wiemy, bywa dziwny. I dziwnie pisze się relację z „Technologii”. Na początku reżyser ostrzegał, że będziemy mieć do czynienia z nietypowym zjawiskiem scenicznym. Dobrze, że zostałem o tym poinformowany, w innym wypadku ta recenzja mogłaby wyglądać zupełnie inaczej.

Maszyny zabrały naszą ludzką przestrzeń – nawet tę przeznaczoną na scenie dla aktorów. Zastanawiałem się, jaka była rola żywych organizmów poruszających się po scenie i wciąż nie wiem. Mam wrażenie, że aktorzy starali przebić się przez warstwę wyświetlanego obrazu, ale bez skutku. Ich też można było narysować. Brakowało mi ludzi. Stęskniłem się do ludzi. Przestraszyłem się tego, co ludzie tworzą. I za to dziękuję twórcom spektaklu. Dziękuję Wam, że stęskniłem się do ludzi. Tych prawdziwych.

fot. Inqubator Teatralny

fot. Inqubator Teatralny

„GHOST DANCE”
Reż. Daniel Jacewicz | Teatr Brama, Goleniów

Taniec Ducha

Aleksandra Radkowska: „Taniec Ducha – obrzęd religijny powstały w XIX w. wśród Indian Ameryki Północnej, będący wyrazem kryzysu w społeczności indiańskiej, spowodowanego spychaniem jej do rezerwatów”.

Aktorzy przedstawiają się kolejno. Na scenę pada punkt światła, rozbrzmiewa pieśń. Ponieważ jest po korsykańsku, nie rozumiem ani słowa. Jeszcze kilka razy nie będę rozumieć języka, który pojawi się na scenie, ale mniej więcej tyle samo razy mnie zachwyci. Spektakl składa się z monologów przeplatanych pieśniami inspirowanymi twórczością nieistniejących już cywilizacji. Na poziomie inscenizacyjnym całość jest spojona ciepłymi kolorami i muzyką. Ta forma sprawia, że czuję się, jakbym podglądała grupę szamanów podczas rytualnych obrzędów.

Ściana między sceną a widzami zostaje zburzona. W jej miejsce postawiono na oścież otwartą bramę. Przez nią przepływają niczym nietamowane, uderzająco szczere opowieści. Dotykają różnych kwestii, ale mają wspólne mianowniki – tożsamość, historia, samoświadomości. Łączy je przede wszystkim prawda, uderzają widza autentycznością i dobitnością przekazu. Jest to manifest przeciwko kapitalistycznemu światu, który w zawrotnym tempie zapomina o najważniejszych wartościach.

„Ghost dance” – spektakl Teatru Brama – staje się głosem w debacie o kryzysie w społeczeństwie, spowodowanym ignorancją, egoizmem i ogólnoludzkim zobojętnieniem.

fot. Inqubator Teatralny

fot. Inqubator Teatralny

Korekta: Marta Rosół


Filip Jałowiecki – inżynier i teatroman starający się łączyć te dwie, dosyć odległe od siebie, dziedziny. Niegdyś członek różnorakich śląskich grup teatralnych.
Aleksandra Radkowska – jestem już dorosła. Chodzę do liceum. Mieszkam w Katowicach i bardzo kocham to miasto, ale szkoda, że zamalowali moje ulubione graffiti. Nie lubię pisać o sobie notek biograficznych. Teatr kocham. Piszę sporo. Potrafię zrobić gwiazdę oraz pierogi. Moja ulubiona bajka to „Alicja z Krainy Czarów”.
Piotr „Jaszczur” Śnieguła – aktor, muzyk, kompozytor, instruktor teatralny. Od 2013 roku związany z Teatrem Brama z Goleniowa, a od 2015 członek grupy kabaretowej „Impro z Krypty” na Zamku Książąt Pomorskich. Lider formacji muzycznej „Takie Po Prostu Trio”. Założyciel Teatru Spotkań Wielu. Obecnie student Arteterapii w Katowicach. Wielki fan Gwiezdnych Wojen”.