Pierwotność w kolorze. „Wróg – instrukcja obsługi” w Teatrze Zagłębia
Sztuka – od malarstwa, przez literaturę, po teatr – wysoko ceni dziecięce spojrzenie na świat. Wbrew pozorom pierwotne, nieoceniające oko dziecięcego odbiorcy rzeczywistości, gdy mierzy się z tematem wojny, zdejmuje z niej patos i szereg przypisywanych automatycznie znaczeń. Obnaża jej odwieczną, powtarzającą się, pustą schematyczność. „Wróg – instrukcja obsługi” Justyny Sobczyk, czyli najnowsza realizacja Teatru Zagłębia w Sosnowcu, świat widziany oczami dziecka spowija kolorem.
Instrukcja obsługi wroga powstała specjalnie dla nas, widzów. Stworzyło ją starannie wyselekcjonowane grono specjalistów. W „Laboratorium Wroga”, czyli cyklu warsztatów teatralnych, twórcy spektaklu wraz z dziećmi poświęcili czas, by odpowiedzieć na pytanie – po co nam wróg? Jak go oswoić? Jak zbudować z nim porozumienie?
Co w realizacji Justyny Sobczyk urzekło mnie najbardziej? W przedstawieniu świat wojny jest odkrywany niejako przez przypadek. Aktorzy zapraszają widzów do wspólnej zabawy i zdają się mówić: „chodźcie pograć!”. Rzeczywiście bierzemy udział w odpowiedniku gry zwanej „krzesełkami”. Krzeseł co prawda nie ma, ale są kółka malowane kredą. Raz za razem odpadają kolejni przeciwnicy i drogą rotacji wyłania się zwycięzca. Przegrani, tworząc opozycję, unieważniają zwycięstwo i przypisują wygranemu „wrogość”. Tak rozebrany na części zostaje pierwszy schemat pt. „władza”. Pozycja i opozycja. Moja pierwsza myśl: jakie to jest proste. Mnóstwo znaczeń, pieśni, wierszy, modlitw, niełatwe słowa opisujące trud i wagę zdarzeń zamknięte w namalowanym na scenie kółku.
Wróćmy jednak do scenicznego kształtu spektaklu. Nieosłonięta niczym scena, rusztowanie, wystające rury i grzejniki budzą we mnie fabryczne skojarzenia. Z każdej strony buzują barwy – wprost przepiękne światło. Momentami reflektory rysują na ścianach i twarzach widzów taflę fioletowo-zielonej rzeki. Czasem oświetlenie jest jaskrawe, niemal dzienne. Ciemnopomarańczowy kolor, budzący skojarzenia ze światłem ulicznych latarń, chwilami jest tak mocny, że zdaje mi się, jakbym czuła jego ciężar. Pod koniec spektaklu, wijąc się wokół plastikowych iglaków wnoszonych przez aktorów, na scenie pojawia się oświetlenie choinkowe. Kiedy sztuczne choinki owinięte w lampki zsuwają się z każdej strony sceny, mam wrażenie jakby te drzewka „żartowały”, puszczając do mnie oko. W sali Teatru Zagłębia pojawia się wtedy domowy klimat. Staje się jakby cieplej.
Nieustanny szum. Tak bym określiła główne udźwiękowienie spektaklu – szum, pykanie, trzaskanie, zgodne z osobliwym, ultralepkim rytmem. Stanowi ono nierozłączne tło wydarzeń, nadaje im tempa i charakteru. Nie bez celu w przedstawieniu pojawia się cisza. Buduje, spaja i niemal krzyczy „uwaga!”.
W pewnym momencie zabawa w obozy przenosi spektakl między publiczność. Na balkony. Pod ściany. Na korytarz. „Teraz wojna”. Dzieje się mnóstwo, wszędzie, gdzie się da. Aktorzy krzyczą i biegają, pragnąc zwrócić na siebie uwagę – jak dzieci!
Próbuję zlokalizować położenie publiczności w przestrzeni spektaklu i tym samym określić jej funkcję – zdaje się być troszkę w centrum, troszkę z boku. Troszkę nieważna, a zarazem najważniejsza. To my, widzowie, jesteśmy adresatami szkolenia ewakuacyjnego i szeregu innych zabiegów ostrożnościowo-kreacyjnych. Jednak działania twórców nie zawsze koncentrują się na nas. We „Wrogu” występują bezpośrednie sytuacje aktor-widz, ale nie brak również momentów, kiedy czujemy się zupełnie niewidoczni. Zakryci poczuciem niedostrzegalności, jakbyśmy tylko podglądali sceniczne wydarzenia.
Kim są postacie, które widzę? Trzy dziewczyny i trzech chłopaków. Kolorowe ubrania, sposób poruszania się, rozmawiania. Myślę – dzieci. Potem te dzieciaki strzelają do siebie, a ponieważ strzelają palcami, to myślę – nadal dzieci.
Popadam w rodzaj dychotomii, która jest szalenie ciekawa. Z jednej strony widzę kolorowy świat utkany ze śliskiej bawełny, światła, plastikowych iglaków i dziecięcych charakterów. Ale to wszystko przecież dzieje się na wojnie. Właśnie ta dwubiegunowość, którą charakteryzuje się przedstawienie, zachwyca mnie najbardziej. Decorum ląduje w koszu. Patos plecie się… ze wszystkim, z czym się da.
Pełnią wzruszeń okazuję się scena w całości zbudowana na ciszy. Na scenę wychodzi jeden z aktorów, by powiedzieć: „jestem człowiekiem”. Mówi tak w kilkunastu językach. Pozostaje niezrozumiany. I tu znów obnażony zostaje mechanizm odrzucenia, nierozumienia. Ułatwia to niehamowanie zachwytu nad niecodzienną instrukcją obsługi.
Nasza ocena:
Korekta: Marta Połap, Hanna Kostrzewska