#girlpower – Tak, mam okres. A co?

Jak powszechnie wiadomo, pełne równouprawnienie nastąpiło w momencie uzyskania przez kobiety praw wyborczych, a feminizm jest wymysłem brzydkich frustratek, które wyimaginowanymi problemami chcą przesłonić naprawdę istotne kwestie, takie jak kto w końcu wniesie lodówkę na czwarte piętro1. Jednym z takich wydumanych tematów jest menstruacja. Zaledwie połowa populacji świata miesiączkuje, miesiączkowała lub będzie miesiączkować. Naprawdę wypadałoby się zająć czymś bardziej uniwersalnym.

tak mam okres_reflektor1

W Afryce, Indiach czy Afganistanie miesiączka jest jednym z najczęstszych powodów, dla którego dziewczyny opuszczają szkołę, a w rezultacie niekiedy całkowicie rezygnują z edukacji. Ograniczony dostęp do środków higienicznych, wody czy nawet ustronnego miejsca do zmiany podpaski według szacunków WHO dotyczy co najmniej 500 mln kobiet na całym świecie. W wielu kulturach menstruacja wciąż otoczona jest tabu; miesiączkująca kobieta jest uznawana za „nieczystą” i skazana na pewne formy dyskryminacji (od zakazu udziału w praktykach religijnych zaczynając, na czasowym wykluczeniu ze społeczności kończąc). Ale nie jest też tak, że stygmatyzacja miesiączki to problem wyłącznie krajów gorzej rozwiniętych, a na wspaniałym Zachodzie mamy wszystko świetnie przepracowane i odrobina krwi z macicy na nikim nie robi wrażenia.

Miesiączkowy wstyd

Pamiętacie taką okładkę „Wysokich Obcasów”: różowe tło, a na nim białe damskie majtki z widoczną w kroku plamą czerwonego brokatu? Była jedną z najgoręcej dyskutowanych w historii pisma (przynajmniej do czasu Aborcyjnego Dream Teamu z hasłem: „Aborcja jest OK” na koszulkach). Mimo że na zdjęciu nie było przecież ani kropli krwi, komentujący (zarówno mężczyźni, jak i kobiety) prześcigali się w wyrazach obrzydzenia – jedna z powtarzających się sugestii mówiła o tym, że WO nie powinny się hamować i następnym razem umieścić na okładce bieliznę ze śladami ekskrementów. Podobne reakcje towarzyszyły emisji pierwszej reklamy podpasek, w której pojawia się czerwony płyn zamiast niebieskiego, doskonale znanego nam z kampanii wiodących marek, gdzie główną troską każdej miesiączkującej dziewczyny jest to, żeby pod żadnym pozorem nikt się nie dowiedział.

Przekonanie, że miesiączka jest czymś wstydliwym, przenika do języka – stąd niezliczona ilość eufemizmów na jej określenie. W popkulturze okres jest wielkim nieobecnym: w filmach, serialach i książkach krew leje się strumieniami, ale trudno o tak zwyczajną scenę, jak kupowanie podpasek w drogerii czy prośba o pożyczenie tamponu. Porównującym okres do wydalania pozwolę sobie w tym miejscu przypomnieć, że na przykład w „Grze o tron możemy zobaczyć Tywina Lannistera w wychodku (to zresztą kluczowy moment, ale bez spoilerów), ale żadna z bohaterek nigdy nawet się nie zająknęła o „tych dniach”. W tak zwanym realu każda dziewczyna wie, że kiedy idzie do toalety, żeby zmienić tampon, musi go schować, a plama krwi na spodniach to jedna z najgorszych towarzyskich katastrof, jakie można sobie wyobrazić.

Być może to wszystko brzmi jak #firstworldproblems, ale wstyd związany z miesiączką przekłada się na braki w edukacji – i ma to swoje konsekwencje. Kiedy Clara Henry, autorka książki „Tak, mam okres. A co?”, nakręciła pierwszy filmik na temat okresu, dziewczyny zaczęły zasypywać ją pytaniami, których nie miały dotąd komu zadać. „Jakbym była szkolną pielęgniarką!” – wspomina Clara w wywiadzie. Jej szkolna edukacja na temat menstruacji ograniczyła się do piętnastu minut pogadanki połączonej z prezentacją podpaski (oczywiście w opakowaniu), przeznaczonej wyłącznie dla dziewczynek – w końcu chłopcom taka wiedza nie jest do niczego potrzebna, prawda? W rezultacie zaczynające miesiączkować dziewczyny nie do końca (lub, jak wynika z badań edukatorów seksualnych z grupy Ponton, wcale) wiedzą, co się z nimi dzieje, lub muszą szukać informacji na własną rękę. Najlepiej w tajemnicy, bo o „tych sprawach” nie za bardzo wypada rozmawiać.

fot. Agnieszka Pietrzak

fot. Agnieszka Pietrzak

Miesiączkowy seksizm

Tytuł książki Clary Henry jest odpowiedzią na popularną zaczepkę: „Masz okres czy co?”. Założę się, że wiele z nas też kiedyś coś podobnego usłyszało, i nie było to pytanie wyrażające prawdziwe zainteresowanie czy troskę. Menstruacja i ogólnie cały cykl miesięczny są używane do wyśmiewania i zawstydzania młodszych dziewczynek oraz deprecjonowania opinii i emocji tych starszych. „Jeśli kobieta wyraża własne zdanie na jakiś temat, to automatycznie musi mieć okres. (…) Nawet jeśli posiadaczki macicy są złe, poruszone lub poirytowane z innego powodu, to za każdym razem, gdy podnoszą głos, przypisuje im się miesiączkę” – pisze blogerka. Dość powiedzieć, że podobnych „argumentów” oprócz trolli z internetu używa na przykład obecny prezydent Stanów Zjednoczonych.

Książka „Tak, mam okres. A co?” nie jest skierowana do mnie. Jestem już trochę za stara, przyzwoicie wyedukowana i całkiem nieźle wyemancypowana. Podczas lektury uderzyła mnie jednak myśl, że bardzo chciałabym natknąć się na podobną pozycję, kiedy byłam początkującą menstruatorką. Clara Henry wyjaśnia, co to jest miesiączka czy PMS, jak radzić sobie z bólem, prezentuje wady i zalety konkretnych środków higienicznych (łącznie z coraz popularniejszym kubeczkiem menstruacyjnym), pisze, w co się ubrać, kiedy brzuch jest napęczniały i obolały, a nawet podaje przepis na ciastka malinowe, które może nie łagodzą dolegliwości związanych z okresem, ale na pewno poprawiają nastrój. Wszystko to w gawędziarskim tonie przetykanym cokolwiek suchymi żarcikami i anegdotami z jej własnego życia. I chociaż żarty nie zawsze mnie bawiły, młodzieżowo-internetowy slang czasem drażnił (choć może to być również wina nie najlepszego chyba tłumaczenia i na pewno bardzo niedbałej redakcji), a od anegdot wolę na ogół informacje, widzę tu pierwszą wielką zaletę „Tak, mam okres” – jest niezłą lekcją sposobu, w jaki trzeba mówić o miesiączce. Normalnie – tak, jak rozmawiamy o wszystkim innym. Bo miesiączka to zwykła rzecz i rok 2018 to naprawdę najwyższa pora, żeby darować sobie wszelkie prymitywne tabu (także śmieszne wzmożenie estetyczne, które jest zaledwie współczesną maską dawnych uprzedzeń), jakie ją otaczają.

Druga, jeszcze większa zaleta polega na wskazaniu palcem: ta zupełnie normalna menstruacja, symptom prawidłowego funkcjonowania kobiecego organizmu, wciąż jest narzędziem, za pomocą którego upokarza się kobiety, ucisza ich głos, odsuwa od konkretnych zadań i czynności. Ale Clara Henry na tym nie poprzestaje. Pokazuje, jak miesiączkowy seksizm rozpoznać oraz jak z nim walczyć, i to według dwóch strategii: nieśmiałej bądź zuchwałej. A potem idzie dalej – stwierdza, że miesiączka „jest cholernie feministyczna”, pisze o kompleksach, przymusie depilacji, postrzeganiu ciała kobiety w kulturze, zadaje prowokacyjne pytanie: czyje jest ciało? W tym swoim wyluzowanym tonie, bez presji i bez gniewu, zachęca do namysłu nad aspektami rzeczywistości, które zawsze wydawały nam się oczywiste: czy rzeczywiście odzwierciedlają nasze potrzeby, pragnienia, nasze podejście do życia? A jeśli nie, to po co się ich trzymać?

fot. Agnieszka Pietrzakfot. Agnieszka Pietrzak

Nowa era miesiączkowa

Dobra wiadomość jest taka, że coś się ruszyło. Menstruacja powoli toruje sobie drogę do mainstreamu: słynne zdjęcia Rupi Kaur z czerwoną plamą na spodniach zostały przywrócone na Instagrama, Jennifer Lawrence opowiada w wywiadzie, że na gali rozdania Złotych Globów była akurat w trakcie okresu i z tego powodu miała luźniejszą sukienkę, a po Youtubie krąży uroczy klip o krwawieniu z macicy. Część zmian ma wymiar przede wszystkim rynkowy – choć wielcy producenci uporczywie obstają przy tajemniczym błękitnym płynie, inni dostrzegli w świadomym miesiączkowaniu intratną niszę i teraz oprócz tradycyjnych tamponów i podpasek mamy wersje biodegradowalne czy wielorazowego użytku oraz wspomniane już kubeczki menstruacyjne, a wszystko to dostępne nie tylko w internecie, ale coraz częściej w drogeryjnych sieciówkach. Dyskutuje się o tym, z czego robione są środki higieniczne dla kobiet, jaki wpływ (jako odpady) mają na środowisko, a także o ich koszcie – po serii protestów niektóre stany USA zniosły podatek VAT od tego typu produktów higienicznych. Na półkach księgarń pojawiają się takie książki jak „Tak, mam okres. A co?”. W prasie publikowane są artykuły o „miesiączkopozytywności”, organizowane są specjalne szkolenia, na Facebooku działa kilka prężnych grup, gdzie młode dziewczyny mogą porozmawiać o okresie z wyszkolonymi edukatorkami, a także wspierać się między sobą. Coraz częściej w restauracyjnych i kawiarnianych toaletach można natknąć się na koszyczki z podpaskami, tamponami i wkładkami higienicznymi. A ja napisałam tekst o menstruacji na portal o kulturze. Dzieje się!

Clara Henry, Tak, mam okres. A co?, tłum. Agata Teperek, Wydawnictwo Buchmann, Warszawa 2018.

Tekst: Agnieszka Pietrzak

Korekta: Angelika Ogrocka, Marta Rosół

1 Ale i na to palące pytanie znalazła się wreszcie odpowiedź: Jessica Jones!


Agnieszka Pietrzak małe

Agnieszka Pietrzak – rocznik ’89. Absolwentka filologii polskiej na UW i UJ. Redaktorka. Feministka. Lubi książki (wiadomo), seriale i żelki. Nie przepada za wychodzeniem z domu.