Wolność wiodąca patriarchat na stracenie – recenzja filmu „Marlina: zbrodnia w czterech aktach”
Na jednej z ubiegłych edycji warszawskiego Festiwalu Filmowego Pięć Smaków miałem niewątpliwą przyjemność zapoznać się z „Siti, kobieta z wysp” (reż. Eddie Cahyono), filmem symptomatycznym dla kina azjatyckiego, coraz śmielej angażującego się w diagnozowanie nadużyć w porządku społeczno-politycznym. Postać tytułowej Siti to symbol kobiecej konfrontacji z patriarchalnym systemem, będącym źródłem hierarchii, które rządzą rzeczywistością społeczną państw Azji Południowej i Południowo-Wschodniej. Dzieło Cahyono jest dobrym przykładem ogólnej tendencji w kinie azjatyckim, które portretuje bohaterki kobiecej emancypacji (oprócz filmu Cahyono można wspomnieć jeszcze o japońskiej „Dziewczynie z milionem” Tanady czy kambodżański „Ostatni akt” Sotho).
„Marlina: zbrodnia w czterech aktach” (reż. Mouly Surya) naturalnie wpisuje się w taką tendencję, łącząc jednak symboliczny wymiar emancypacji (w duchu „Siti”) z gatunkową metarefleksją. Indonezyjska produkcja to wybuchowy sabotaż wewnątrz hermetycznych reguł, które rządzą gatunkową formułą klasycznego westernu, dumnie powielającego stereotyp męskiego (białego) stróża prawa, który w imię obrony uniwersalnych wartości moralnych zwalcza wszystko to, co jest w stanie zagrozić patriarchalnemu porządkowi. Postmodernistyczna krytyka feministyczna postulowała przepisywanie historii z perspektywy kobiet, deprecjonowanych przez obiektywnie męskiego ducha dziejów. Ta strategia sprawiła, że często mówi się o her-story, zastępującej wykluczający model his-story. Surya dokonuje podobnego procesu w trakcie poruszania się między gatunkami filmowymi, przepisując na nowo klasyczne formuły westernu bądź kina zemsty. Tym samym falliczne rewolwery z filmów Clinta Eastwooda zostały zastąpione przez kuchenną broń białą oraz trujące składniki w rosole, gotowanym dla przyszłych oprawców.
Akcja „Marliny” rozpoczyna się w momencie, gdy do domu tytułowej bohaterki wkracza niepokojący mężczyzna, poruszający się po bezdrożach wyspy Sumba motocyklem drugiej generacji. Intymna przestrzeń domu wdowy została zatem zawłaszczona przez symbolicznego przedstawiciela męskiej władzy, skazującej Marlinę na finansowy niebyt oraz cielesne upokorzenie. Niemłody przybysz, mogący znaleźć się w obsadzie patriarchalnej wersji „Mad Maxa”, bezceremonialnie zapowiada, że za moment przyjadą jego koledzy, którzy zabiorą wszystkie zwierzęta hodowlane, a następnie zgwałcą Marlinę. Przerażający jest fakt, że mężczyzna wypowiada to niesamowicie rzeczowym, beznamiętnym tonem, jakby właśnie ogłosił urzędowy wyrok w trakcie rutynowej akcji w terenie. Surya ostrymi konturami zarysowuje linię podziału na oprawcę i ofiarę, która jednak w trakcie filmu ulega radykalnemu przekształceniu oraz odwróceniu. Przyjazd mężczyzn jest równoznaczny ze spełnieniem kobiecej zemsty, ekstremalnie walczącej o swoją wolność, godność i podmiotowość.
„Marlina” okazuje się umiejętną syntezą dramatu, westernu oraz kina drogi, wyraźnie czerpiącego z kontemplacyjnego nurtu slow cinema. Przedmiotem filmu jest refleksja nad symboliczną pozycją kobiet w obrębie opresyjnej wspólnoty. Groteskowa obsceniczność brutalności Quentina Tarantino spotyka się z wyciszeniem Lava Diaza. Wyrafinowane artystyczne zdjęcia przeplatane są ironicznymi rozwiązaniami w zakresie zagospodarowania kadru. Feministyczna siła„Marliny”polega na wywróceniu konwencji, które powielały męskocentryczną logikę gatunkowej historii kina. Opowieść o Marlinie, podróżującej ubrudzonym autobusem po piaszczystych drogach Sumby i trzymając uciętą głowę swojego kata, została w scenariuszu związana z modelem kobiecej współpracy – feministycznego sisterhood. Takie fabularne rozwiązanie można łączyć z wcześniej opisaną reżyserską strategią „przechwycenia” konwencji i cytowania ich w indywidualny sposób, odsłaniając tym samym pluralizm głosów, drzemiący w potencjale kina autorskiego. Męskie braterstwo, owe klasyczne „więzy krwi” zostały zastąpione siostrzeństwem i oryginalną relacją między przyszłą matką (rozgadana Novi) i wdową. Samo zakończenie pozwala na stwierdzenie, że Marlina to symboliczny developer idei emancypacyjnych, zaludniających wspólnotę portretowanej indonezyjskiej wsi. Surya umiejętnie unika jednak fabularnych ujednoznacznień i stylistycznych uproszczeń, konsekwentnie trzymając się formy wywrotowego westernu, niekiedy zahaczającego o nieświadomy kamp. Dlatego zakończenie filmu przypomina raczej ironiczne „przechwycenie” gatunkowych schematów, co umożliwiło ucieczkę od moralizatorskich komentarzy, absolutnie niepasujących do obranej przez reżyserkę estetyki nowoczesnego rozproszenia stylów.
Wędrówka Marliny, opuszczającej przestrzeń prywatną (dom) i wkraczającej (a wraz z nią trofeum w postaci skalpu patriarchalnej władzy – interesująca gra z przysłowiową „głową rodziny”) w sferę publiczną (zarezerwowaną dla mężczyzn), to w istocie domaganie się prawa uznania i widzialności. Walka, którą rozpoczęła Marlina, to światowa wojna o to, by przemoc wobec kobiet przestała funkcjonować jako niewidzialna norma. Przesłanie filmu Suryi, doskonale przysłonięte przez krytyczny sabotaż w ciele klasycznych gatunków i konwencji, staje się mottem, które może spajać, mimo swojego geograficznego uwarunkowania, każde kobiece zgromadzenie publiczne, każde żądanie o wolność wyboru, każdą walkę o prawo decydowania o samej sobie. Krwawa mikrorewolucja, którą dokonała Marlina w swoim domu, może okazać się kolejnym punktem bezkrwawej rewolucji w skali makro, całkowicie przewartościowującej dotychczasowe opresyjne wartości pisane z perspektywy białego dominującego podmiotu męskiego.
Ocena: