Chłopaki piszą poezję – recenzja „Bulgotu” grupy Horyzont
Niedawno ukazał się drugi tomik poetycki grupy Horyzont. „Bulgot”, bo taki jego tytuł, prezentuje utwory trójki młodych mężczyzn – Marcela Kosakowskiego, Michała Łukowicza oraz Mateusza Wróbla, których połączyła adoracja słowa pisanego. Trzeba było czekać na niego cztery lata. Od 2013 roku, kiedy Horyzont jowialnie zadebiutował „Re-erekcją” i narobił trochę szumu „Mistyfikacją” (wieczorkiem poetyckim, na którym nie pojawił się Marcin Świetlicki) – o Horyzoncie słychać było mało, jeżeli w ogóle.
„Bulgot” narzuca nam posępną, nihilistyczną poetykę. Gdzie się nie obejrzeć, jakby brakowało Boga, również boga poezji. Grupa poetycka bez idei? No, niezupełnie. Tomik kończy eskalacja manifestów, inaczej: wyznań wiary, i widać, że chłopaki poszukują, posiadają swoich mistrzów, wznoszą modły, ale jakby sami sobie kopali materialistyczny grób. Wracamy tylko dla kasy. Że bycie poetą nie popłaca szumią nie tylko wierzby. Skoro więc zawiodło re-erekcyjne wskrzeszanie słowa i ożywianie nim mas, chyba nic, przynajmniej tymczasowo, nie pozostaje.
Chyba, że bulgot. Czy to bulgot (z karafki) Barańczaka, sygnał życia określonej epoki, ilustrujący jej opieszałość w poruszaniu ważnych spraw, lenistwo i głupotę? A może dźwięk zastygłej przed wiekami cieczy powoli rozkruszającej skorupę? To chyba ten trop, bo: A my przecież jak lawa, z wierzchu zimni i plugawi, a wnętrza i sto lat nie wyziębi. Jednak Horyzontalni nie parają się zagrzewaniem do walki, nie ostrzą piór na wrogach polskości. Za to chętnie korzystają z odniesień i tropów, szukają języka, znaczeń. Czasem błądzą i mylą tropy, utożsamiając się z trupami – tracą twarze. Robią zbitki, kleją kolaże, mącą. Ale coś się dzieje.
(…) Nie bój się zmącić wody
Otchłań to choć tylko mi znajoma
Jest gęsta i martwa dno zaś bogate (…)
„Ekspedycja”, Mateusz Wróbel
„Bulgot” pokazuje świat możliwy, ale nierzeczywisty. Tomik sięga do wielu epok, nosi dżinsy z XXI wieku i pióra z czasów art deco, kocha miasto, ale nie zdobycze cywilizacji, krytykuje szaleńczy zarzyg, a sam marzy, by być odurzonym. W manifestach grupa Horyzont zwraca się, empatycznie, do ludzi, w indywidualnym rozrachunku – lepi z nich bezkształtną (czasem odrażającą) masę. Jeśli już kimś się zachwyca, to kobietą. I to pojedynczą. Czy to tylko postmodernizm, czy szczere szukanie tematu, odkrywanie siebie? Horyzontalni są młodzi, mają przed sobą czas (choć i u nich krąg się zacieśnia). A jednak już widać tutaj cieszące oko przebłyski.
Poezja Mateusza Wróbla najsilniejsza wydaje się, kiedy przechodzi w melancholię. Próbując uczepić się mistyki, pokazuje – nie tędy droga. Fragmenty takie jak:
(…) To miasto jest moją niepamięcią
Odciski moich palców odkrywam spodziewanie
W nieznanych mi dotąd miejscach
Pod wpływem księżyca i większej odrobiny alkoholu
Rozgałęziam się w miasto bez świadomości
„Gdy ciebie nie ma, szepcze we mnie samotność”, M.W.
(…) Nad cichym i ciemnym ranem
Zobaczyłem w mgle gruntu
Znajomą wargę
Dotknąłem – zdała się ciepła
Czerwona
„Pierwsze utożsamienie”, M.W.
pokazujące poetę podczas wysiłku, poszukiwania, drążenia głębi psychiki w trudzie odnalezienia własnej tożsamości, ale również indywidualnego języka, stylu. To naprawdę dobra poezja. Nie Bóg i nie kobieta, tutaj walka o jednostkę rozgrywa się na scenie jednoosobowej, w zderzeniu odbić, iluzji i masek – z własną twarzą. Czasem oznacza to zerwanie pępowiny, odrzucenie gęby:
Na siwym ekranie
Już ja pośrodku pokoju obojętny
Odlewy dłoni się zmieniają zniekształcają
Choć nie widzę: na głowie mojej odnaleziono
Nie mój – siwy włos
„Wynoszą już telewizor z Bogartem”, M.W.
a ja piszę na lustrze tłuste wyrazy
wykarmione ludzkim ojcowskim mięsem
patrzeć tylko jak mnie ogryzą
„Tego nie powiedział Alkohol”, M.W.
Taka walka o własne, czyste słowo, czasem rozpaczliwa, musi odbyć się kosztem porównań i rozerwań, wymaga konfrontacji, ale również przyznania tego, czego boimy się najbardziej – poetyckiej szczerości:
Mrówki maszerują
Raz dwa
raz dwa
Powtarzam bezmyślnie
Słowa nie wiedzieć skąd znane:
Jestem jedną z nóg stonogi
Jestem jedną z nóg stonogi
„Zmasowanie”, M.W.
Najbardziej rzeczywisty i godny zaufania jest Mateusz Wróbel, kiedy zgadza się na człowieczeństwo w jednostce, jej słabość, wahanie i porażkę. Bez zbędnej mistyki czy poetyckich upiększeń.
Dalej odnajdziemy Michała Łukowicza. Celne uwagi, zręczne semantyczne tricki – Łukowicz pokazuje w „Bulgocie” serię dobrych wierszy, opracowanych zarówno pod względem znaczeniowym, jak i językowym. Mniej szuka, więcej próbuje. Kosztuje różnych stylów i tematów. Co ważne, nie traci tożsamości czy stylu, bawiąc się konwencją. Może „pisać” Leśmianem albo Tuwimem, ale zawsze z charakterystyczną dla siebie manierą.
(…) Tu grzmoty i trąby tam tramwaj świdruje
rozpruwa rozpruwa r o z p r u w a i pruje!
I wrzyna się w uszy i z brzękiem po torach
nurkuje w mą głowę jak w taflę jeziora.
Tam rozum go połknie i da upust krzykom.
A woda się zmąci i drgać będzie cicho.
„Rumory”, M.Ł.
Poezja Łukowicza nie dopuszcza bękartów. Przemyślana budowa, zaskakujące rozwiązania językowe oddają zaplanowaną, prawdopodobnie, konstrukcję, stawiają wymagania czytelnikowi. Brak tu, modnego dzisiaj, „wyrzucania z siebie” wyrazów, pisma automatycznego, szokowania, ale też grania pod publiczkę. Można wyróżnić kilka głównych tematów tej liryki: los – przeznaczenie, kobieta, namiętność, nostalgia, poczucie straty, granica (np. miasta). Wszystkie ujęte przez pryzmat własnego doświadczania, umieszczone w określonej perspektywie, odpowiednimi środkami wyodrębniające zagadnienie. Jak w „Wyciśniętych”, gdy kategoria dzieciństwa pomogła wydobyć uczucie bezpowrotnej utraty, nieodzownej zmiany:
rozdawała mirabelki
ustawiliśmy się w rzędzie
głowy schylone
płytkie oddechy
ręce splecione
rumieńce
kosmos był mały zielony
pachniał rumiankiem i słomą
słodkość nie była jeszcze słodkością
szczęście nie było szczęściem
czas płynął tylko na zdjęciach
nasiąkaliśmy cicho tym miejscem
i gapiliśmy się na ogromne korony drzew
ale nikt nie zauważył
że z roku na rok mirabelek jest mniej
„Wyciśnięte”, M.Ł.
Ostry język, twarde, krótkie zdania, celne, zaskakujące piony. To mocne cechy poezji Łukowicza, na których można zbudować dobry warsztat poetycki:
(…) chodźmy na skraj miasta
wzniesiemy toast za nowo narodzonych
którzy odłączeni od matek
podłączą się wkrótce do internetu (…)
„Chodźmy na skraj miasta”, M.Ł.
Wchodzę w to miasto
jak nóż w brzuch
pacjenta na stole
puste butelki
i potrzaskane głowy
z okazji lipca
nastrój mam grudniowy
wybucha
dziki zachód
słońca
„Lato ’16”, M.Ł.
Najbardziej destrukcyjną, poszatkowaną poezję pokazuje w „Bulgocie” Marcel Kosakowski. Mamy tu (często naturalistyczne, a nawet turpistyczne) obrazy rozkładu i zniszczenia, zawarte zarówno w obrazach, jak i języku. Styl niestroniący od (maniery?) niedbałości, od wulgaryzmów, pełen powtórzeń, imitujących w swej formie ciąg myśli, opiera chętnie wypowiedź na tym, co powierzchowne, zewnętrze, jakby podmiot liryczny, spod tej zapowiadanej lawy wcale nie chciał się wydostać. Więcej, obudował się nią, ochoczo kreując iluzyjną postawę literackiego macho.
Jest noc więc chodź
mała przeważnie
w takie noce jestem tu sam
to tylko szyld się pali
więc chodź
może dziś poleje się
krew
a może znajdziemy coś
dla siebie
tu nikt nie usłyszy
jak tłucze się szkło
„Noc jak noc”, M.K.
Mimo widocznego zranienia, przez poezję Kosakowskiego przebija wrażliwość, wyrażająca się w utworach kierowanych do kobiety i do boga. Obydwojga w tej poezji nie ma, ale jakby mieli być. Są wywoływani tęsknotą, poczuciem braku, ciszą, a czasem – oblegą, bluźnierstwem:
Przy zejściu spotkałem
Marię Magdalenę
o dziwo wyglądała
jak tania dziwka
„Nie uklękniesz dziś przede mną
nie uklękniesz
nie przede mną
nie dziś”
„Proces”, M.K.
Biegną zaciekle psy śmiertelne
bez przyczyny, bez smyczy, bez pana
nie ma Pana
Psy z natury są wierne
lecz też gonią – bez przyczyny – ogony, nie pana
nie ma Pana
Wyją też do księżyca, niebu wierne
i wołają siebie wzajemnie i pana
lecz nie ma Pana
„Psy, rasa: człowiek (czyli wiersz nie o tym, że Boga nie ma)”, M.K.
To poeta najbardziej somatyczny z całej trójki, ubierający w ciało nie tylko uczucia, ale również architekturę, zjawiska, przedmioty. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie wrażenie, że owo ciało rozpuszcza poetycką wyobraźnię, pozwala sobie na więcej i więcej, nie zna granic, ani hamulców. Ciało, soma niepowstrzymywane nakazami super-ego, rozochocone, rozpanoszone, czasem sprośne przenika poezję Kosakowskiego, jakby na przekór, na złość konwencjom.
(…) wciąż wbijają w kościół zęby
gryzą chrzest i sakramenty
uderzają, bum, w dzwonnice
w kark lecą szubienice
w kark lecą szubienice
Rozpalone od mnogości
krzywd wprawiania możliwości
terror w zakamarkach pulsu mieszka
od narodzin aż do grobu
na łaskach niepokoju
na łaskach niepokoju
„Terror”, M.Ł.
Trójka Horyzontalnych pisze poezję. I wydaje ją we wspólnym tomiku. Pozostaje pytanie, co łączy tych trzech panów prócz manifestów, które nie bardzo przekładają się na poetycką rzeczywistość. Innego mamy tu boga (boga w trzech odsłonach), inną kobietę, miłość postrzeganą różnie. Nawet miasto to trzy różne przestrzenie. I łączą je wyłącznie latarnie.
Piszcie panowie. A jednocześnie próbujcie, poznajcie, szukajcie. Może właśnie – pod latarniami. Tam jest najciemniej.
Zatrzaskują się żaluzje nieba
kiedy tak idę nocą cmentarzem
samotny balet wśród miliona mogił
i flesze błyskawic.
Ktoś trzaska nimi czarno-białe zdjęcia
zbiera dowody mojego człowieczeństwa
zamyka mnie w kliszy z napisem „poeta”. (…)
„Dowody człowieczeństwa”, M.Ł.
Marcel Kosakowski, Michał Łukowicz, Mateusz Wróbel, Bulgot, Wydawnictwo Ulotne, 2017
Korekta: Marta Rosół, Hanna Kostrzewska