Czarny lont – recenzja filmu „Czarna pantera“

„Czarna Pantera”, energetyczna bomba zdobywająca szturmem światowy box office, odpowiada na potrzeby widowni spragnionej innych widowisk superbohaterskich – trochę bardziej niestandardowych i dalekich od sztywnej, białej normy. Czy film Ryana Cooglera spełnia pokładane w nim nadzieje, czy może zmusza nas do uruchomienia myślenia życzeniowego?

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Na karierę Cooglera składają się jak dotąd trzy wielkie skoki. Najpierw, we Fruitvale, porwał się na niskobudżetową rekonstrukcję ostatniego dnia z życia Oscara Granta – czarnoskórego mieszkańca Kalifornii – zastrzelonego bez powodu przez policjanta 1 stycznia 2009 roku. Potem wszedł do hollywoodzkiego głównego nurtu filmem „Creed: Narodziny legendy” – wspaniałą odsłoną sagi o Rockym, ze znanym z Fruitvale Michaelem B. Jordanem w roli głównej. Tym razem Coogler zasiadł na reżyserskim stołku kolejnej części bodaj najbardziej dochodowego cyklu ostatniej dekady. „Czarna Pantera” to pierwszy Marvel wyreżyserowany przez czarnoskórego reżysera i pierwszy, w którym mamy do czynienia z niemal all-black cast: oprócz epizodów Andy’ego Serkisa i Martina Freemana wszystkie ważne role obsadzone są przez Afroamerykanów (lub aktorów o afrykańskich korzeniach z obszaru obu Ameryk, jak Lupita Nyong’o – urodzona w Meksyku gwiazda kenijskiego pochodzenia).

Czy to wystarczy, by odkorkować szampana i obwieszczać triumf różnorodności w kinie popularnym? Który to już przełom w ostatnich latach? Czy „Czarna Pantera” – opowieść o królu tajemniczego afrykańskiego państwa Wakanda, który musi wybrać między izolacją a zaangażowaniem w sprawy globalne – należy do tej samej serii filmów co „Django” Tarantino, „Zniewolony. 12 Years a Slave” McQueena, „42” Helgelanda (o legendzie baseballu Jackie Robinsonie) i „Selma” DuVernay, czyli do mainstreamowego kina rewizji historycznej (o którym pisałem w tomie „Kino afroamerykańskie. Twórcy, dzieła, zjawiska”)? Czy poczucie upodmiotowienia, jakie oferuje „Czarna Pantera”, będzie mieć realne przełożenie na kondycję afroamerykańskiego kina, jego twórców oraz widzów, którzy w aktorze Chadwicku Bosemanie dostrzegą zapewne nowego idola?

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Proszę wybaczyć, że zaczynam głównie od pytań – pewnie raczej retorycznych niż domagających się szybkiej odpowiedzi. Fenomen „Czarnej Pantery” – zarówno w Polsce, jak i w USA – wprawił mnie jednak w konfuzję. Po Cooglerze – jednym z najbardziej obiecujących młodych amerykańskich reżyserów – spodziewałem się najlepszego. Nie miałem wątpliwości, że nawet tak kontrolowaną maszynę bezpieczeństwa narracyjnego, jak uniwersum Marvela, nasyci niespotykaną wcześniej specyfiką. Nie sądziłem jednak, że premierze filmu w Polsce będzie towarzyszyć ulga białych kolegów i koleżanek – „Wreszcie film, w którym biali schodzą na drugi plan! Wreszcie Black Power na ekranie w pełnej krasie!”. Zastanówmy się zatem, jaką fantazję o rasie spełnia i podsyca „Czarna Pantera” w polskim kontekście kulturowym.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

W amerykańskich bowiem realiach „Czarna Pantera” będzie funkcjonować zawsze inaczej – wszystko, o czym opowiada, jest tam żywe i boleśnie namacalne. Afroamerykański krytyk filmowy Odie Henderson (zdeklarowany przyjaciel Polski, nawiasem mówiąc) w entuzjastycznej recenzji dla RogerEbert.com pisze wprost o kompensacyjnej sile i nadziei, jaką przynosi film Cooglera. W finale swojego tekstu Henderson zrównuje dzieci patrzące w niebo za statkiem z Wakandy z małymi widzami filmu, którzy z podobnym zdumieniem i podnieceniem będą patrzeć w ekran: „Because the main superhero, and almost everyone else, looks just like them. It was a long time coming, and it was worth the wait”.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Podobny stopień identyfikacji własnego spojrzenia ze spojrzeniem czarnoskórych dzieci jest w Polsce niemożliwy i pachniałby zawłaszczeniem w naszym zdumiewająco białym kraju. Kraju, w którym do dzisiaj uważa się blackface za świetny żart i gdzie Jacek Hugo-Bader maluje się na czarno, żeby przekonać się w kuriozalnym reportażu wcieleniowym, jak to jest w Polsce z tym rasizmem („plagiatując”, jak już mu się wcześniej zdarzało, cudzy pomysł – tym razem Johna Howarda Griffina, autora klasycznego reportażu „Czarny jak ja”). Showman Hugo-Bader mógł jednak lepiej przyłożyć się do researchu i skontaktować się na przykład z Benjaminem Diamouténé, który na łamach „Vice’a” pisał o tym, jak to jest być czarnym Polakiem. W swojej negatywnej recenzji „Czarnej Pantery” na tych samych łamach Ben zauważył m.in.:

Nie każcie mi nawet zaczynać tematu nielogiczności zachowań poszczególnych bohaterów, przy których nawet bohaterowie slasherów wydają się całkiem kumatymi postaciami. Najbardziej jednak razi mnie w tym filmie poruszanie społecznych kwestii, czego idealnym przykładem jest chociażby rozmowa bohaterów o wpuszczaniu uchodźców do swojego niesamowicie rozwiniętego i super idealnego państwa. Król zauważa w niej, że jeśli na to pozwoli, to przybysze zamienią kraj w syf. W tym momencie cała sala kinowa, wypełniona białymi ludźmi, zaśmiała się wniebogłosy. Bo wiecie, chodzi o odwrócenie ról, bo w prawdziwym świecie to ludzie uciekają z Afryki, a nie na odwrót – a tu, w Wakandzie, czarni się zastanawiają czy by uchodźców nie przyjąć i to samo mówią. Iks de.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Biali Polacy – pozwólcie na tę niepopartą statystykami generalizację – wydają się nie mieć do filmu Cooglera podobnych zastrzeżeń. Uwodzi nas rytm opowieści – obłędna, wybijana na bębnach, hip-hopowa ścieżka dźwiękowa, czerpiąca z afrykańskiej kultury stylizacja Wakandy na bogate etno-królestwo, pewność siebie wszystkich aktorów i twórców, wyraźnie cieszących się budowaniem świata rządzonego przez mądrego i pięknego T’Challę. W filmie znajdziemy też przynajmniej jedną rewelacyjną scenę akcji, czyli pościg po południowokoreańskim mieście Busan, smakujący miejscami niemal równie dobrze jak sekwencja na autostradzie z „Matrix Reaktywacja”.

Oprócz tego jednak „Czarna Pantera”, jak sądzę, spełnia wciąż niezrealizowaną fantazję części Polaków – o państwie inkluzywnym i wieloetnicznym. Choć nowoczesna rozmowa o rasie (jako konstrukcie, którego – wbrew przedwczesnym opiniom – nie sposób się pozbyć w dzisiejszej debacie) znajduje się w Polsce w powijakach, wielu z nas utożsamia się chyba bardziej ze sprawą Afroamerykanów niż np. z imigrantów z Ukrainy, których spotykamy codziennie w kawiarniach i sklepach. Kolejny sukces nie tyle Black Power, ile amerykańskiej soft power? Radość z drapieżności „Czarnej Pantery” to radość z sukcesu przyjaciela, którego nie znamy, ale którego bardzo chcielibyśmy poznać. Być może to także lekko paternalistyczna satysfakcja, że nieuprzywilejowani inni dali popalić białej większości (uosabianej przez zwierzęcego, amoralnego zbója granego przez Andy’ego Serkisa)?

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Czytanie „Czarnej Pantery” tylko i wyłącznie przez pryzmat rasy i dostępu czarnoskórych obywateli do kultury głównego nurtu zasłania interesujące paradoksy wyłaniające się z filmu Cooglera. Czy strategia upodmiotowienia biednej Afryki nie jest bezczelną, fałszywą wizją dobrobytu, która na wzór eskapistycznej, „białej” hollywoodzkiej rozrywki przenosi naszą uwagę z realnych problemów na komiksowy mit? Czy odwrócenie schematu „biały gra każdą nację” na „czarny Amerykanin udaje, że mówi po angielsku z akcentem” nie jest z jednej strony zabawne, a z drugiej moralnie wątpliwe? Czy liczba nagich męskich torsów w tym filmie, przewyższająca wszystkie „białe” produkcje superbohaterskie razem wzięte, nie oznacza, że mamy tu do czynienia z nadmierną seksualizacją czarnych ciał, będącą konikiem (również rasistowskiego) kina amerykańskiego? Przy okazji: „Czarna Pantera” nie jest przecież fantazją Afryki o samej sobie, ale fantazją Amerykanów o Afryce. Niekoniecznie zresztą Afroamerykanów: twórcami komiksu byli przecież potomkowie Żydów z Europy Środkowo-Wschodniej, Jack Kirby i Stan Lee. Szacowny żydowski magazyn „Tablet” pyta zresztą, biorąc pod uwagę umiejscowienie fikcyjnego królestwa, „Gdzie są Żydzi z Wakandy?”, argumentując, że musiała być ona otoczona społecznościami czarnoskórych Żydów…

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Opowieść o dialektyce izolacji/zaangażowania, w jaką uwikłana jest Wakanda, nie musi odzwierciedlać wyłącznie afroamerykańskiego problemu odseparowania od białych/integracji z białymi. Film stawia przede wszystkim pytanie o globalne zaangażowanie imperium amerykańskiego i jego rolę jako strażnika (lub żandarma) globalnego porządku (rolę, którą cięcia budżetowe prezydenta Trumpa wyraźnie podkopują, (ku uciesze np. coraz wyraźniej spoglądających poza własne granice Chin). Czy fantazja o wszechmocnej Wakandzie, niosącej pomoc wszystkim czarnym, nie jest marzeniem o nowej, opiekuńczej potędze? Czy nie jest więc tak, że znowu Ameryka opowiada głównie o samej sobie, drapując się w szaty wymyślnego, supernowoczesnego afrykańskiego społeczeństwa i miękko kolonizując tym samym wszystko to, co mogłoby uchodzić w filmie za „afrykańskie”?

czarna pantera4

Film Marvela/Cooglera jest jak końcówka czarnego lontu – uruchamia siły, które tliły się po cichu i które mają szansę eksplodować dzisiaj w ramach naszej popkulturowej i politycznej wyobraźni. Twierdzenie jednak, że „Czarna Pantera” jest wybitna, bo jest „czarna” oraz nieumiejętność rozdzielenia – przenikających się, to prawda – poziomów bieżącego komentarza politycznego i oceny estetycznej, uwłacza przede wszystkim samym twórcom, na czele z Ryanem Cooglerem. Spec tej klasy obroni się sam, bez wsparcia dobrodusznych, zaangażowanych białych – niezależnie od tego, czy ubierze garnitur wysadzany opiłkami metalu vibranium, czy nie.

Ocena:

żarówki 4jpg-01

Film można obejrzeć w Cinema City:

ccPoczujMagie_600x100

Korekta: Hanna Kostrzewska


Sebastian Smoliński małe

Sebastian Smoliński
Rocznik ‘92. Zwycięzca konkursu imienia Krzysztofa Mętraka, krytyk filmowy i operowy. Regularnie publikuje m.in. w: „Kinie”, „Ekranach”, „Tygodniku Powszechnym” i  „Dwutygodniku”. Związany z Festiwalem Filmu i Sztuki Dwa Brzegi oraz Terra Italiana – Festiwalem Kina Włoskiego. Współautor prac zbiorowych z zakresu historii kina: hiszpańskojęzycznej monografii La doble vida de Krzysztof Kieślowski oraz Kina afroamerykańskiego. Stypendysta  Polonia Foundation of Ohio.