SŁUCHA(ŁO) SIĘ #8: CAMEL – STATIONARY TRAVELLER (1984)

Premiera: kwiecień 1984

Wyobraźmy sobie ponure, przytłaczające miasto. Wcześnie wyludniające się ulice, wszędzie obecne patrole policji i kręcący się po mieście tajniacy, a pośród tego ludzie usiłujący żyć normalnie. Jest rok 1961. Powstaje Mur Berliński. Podobnie jak miasto, podzielone zostają  rodziny, przyjaciele, pary. Bezduszna polityka  wchodzi w życie mieszkańców Berlina jak nigdy dotąd.

camel

W 1984 roku brytyjski zespół Camel pod wodzą Andy’ego Latimera – wokalisty i wirtuoza gitary, nagrywa koncepcyjny album zainspirowany właśnie tymi wydarzeniami. W centrum opowieści stawia parę kochanków, która rozdzielona murem nie może się już spotkać. To nie jest płyta publicystyczna czy polityczna. „Stationary Traveller w moim przekonaniu nie był albumem politycznym, nie był płytą, która mówi o społeczeństwie, ale o jednostkach, o ludziach, którzy zamieszkiwali to miasto”– mówił Andy Latimer w 2000 roku na konferencji prasowej przed koncertem w Bydgoszczy.

camel_płyta

Camel wywodzący się ze sceny Canterbury, balansował wcześniej wokół rocka progresywnego, artrocka, jazzu i hardrocka. Na „Stationary Traveller” nie gubi zupełnie swoich korzeni, choć teraz, poszukując nowego artystycznego wyrazu, gra bardziej minimalistycznie, wpisując się w ówczesną muzyczną epokę. Wyrafinowana, progresywna gitara Latimera w zaskakujący i oryginalny sposób łączy się ze stylem nowej fali – mamy tu perkusję z charakterystycznym pogłosem i chłodny klimat aranżacji. Jednocześnie, kompozycje cechuje – właściwa dla grupy Camel – duża emocjonalność na płaszczyźnie muzycznej i tekstowej.

Zimny nastrój utworów doskonale wpisuje się w temat podzielonego murem Berlina, podobnie jak ciężki, brudny i specyficznie mroczny charakter polskiej muzyki nowofalowej z lat 80. (twórczość takich grup jak: Brygada Kryzys, Republika czy Klaus Mitffoch). Ten styl trafnie oddawał nastrój tamtych lat, niepokój i zawoalowaną niezgodę na realia ówczesnej rzeczywistości. Dziś, nam, będącym osłuchanymi z tą twórczością, trudno sobie wyobrazić lepszy gatunek do wyrażania niepokojów człowieka zderzonego z totalitarnym systemem.

Album „Stationary Traveler” z powodzeniem mógłby pełnić rolę ścieżki dźwiękowej do filmu o podzielonym Berlinie. Zawiera 10 kompozycji. Wśród nich znajdują się zarówno piosenki, jak i utwory instrumentalne. Całość otwiera niesamowity „Pressure Points”, który już na wstępie wprowadza w niepokojący nastrój, jaki będzie towarzyszył nam do samego końca. Latimer nie zwleka z zaprezentowaniem swojej gitarowej wirtuozerii i chyba nie będzie przesadą, jeśli nazwę to gitarowe solo magnum opus muzyka. Na „Stationary Traveller” kompozycja liczy zaledwie 2 minuty, co czyni ją bardziej przystępną. Warto jednak zapoznać się z jej pełniejszą, 7-minutowa wersją, która znalazła się na koncertowym albumie „Pressure Points – Live in concert” z 1984 roku.

To właśnie na „Stationary Traveller” pojawił się utwór „West Berlin” – jeden z najbardziej przebojowych i  rozpoznawalnych utworów grupy Camel, choć nie można zaliczyć go do grona jej typowych reprezentantów. „West Berlin” to nowofalowy duch, prosta linia melodyczna i rytmiczność. Na dodatek zawiera wywołujący ciarki tekst: Na górę, na dach, na zewnątrz w deszcz… / Spoglądam na Zachodni Berlin / Czuję się bardziej wolny, niż kiedykolwiek byłem. „West Berlin” można odczytywać nie tylko jako utwór opowiadający o historii jednej miłości i chęci przedostania się na drugą stronę muru. Z perspektywy obywatela bloku wschodniego Berlin Zachodni to po prostu symbol Zachodu. Dziś możemy sobie tylko wyobrażać, ile ten utwór mógł znaczyć dla zamkniętych za żelazną kurtyną Polaków. Bo przecież płyta „Stationary Traveler”, popularyzowana w audycjach Polskiego Radia, zyskała w latach 80. sporą popularność, stając się pozycją kultową.

Jeśli lubicie muzykę Marka Hollisa i zespołu Talk Talk, twórczość Camel z okresu „Stationary Traveller” może wam przypaść do gustu, choćby z powodu podobieństw na płaszczyźnie wokalnej – głos Andy’ego Latimera jest równie niski, głęboki i specyficznie przytłumiony. Największe podobieństwo na tym polu odnaleźć można w utworze „Fingertips”. Przestrzenność kompozycji uzyskano przez subtelne basowe tło. Choć brakuje na „Stationary Traveller” eksplorowanego wcześniej przez zespół jazzu, jego ślady odnajdujemy właśnie w „Fingertips”– obecny jest tu niezwykły motyw saksofonowy Mela Collinsa, który dla mnie pozostaje jednym z najbardziej niezapomnianych w muzyce „niepoważnej”.

Wśród kompozycji, których nie można pominąć, jest jeszcze tytułowy, instrumentalny „Stationary Traveller”– jeden z najsmutniejszych utworów w historii rocka. Zawiera nieco tkliwe, ale nie pretensjonalne gitarowe partie na wysokich rejestrach oraz przejmujący motyw wykonany na fletni pana. „Stationary Traveller” rzadko był przez Camel wykonywany na koncertach. Andy Latimer przyznaje, że traktuje go tak osobiście, że zbyt wiele kosztuje go granie utworu przed publicznością. Niespecjalnie to dziwi, bo nagromadzenie emocji w całym albumie, osiąga w tej kompozycji apogeum.

Wybierając płyty, którymi chcę się podzielić, stawiam na takie, które stały się dla mnie pewnego rodzaju doświadczeniem – takie, które mocno przeżywam i których muzyka długo mi towarzyszy. Taka właśnie jest płyta „Stationary Traveller”. A cała przygoda z nią zaczęła się w moim przypadku od okładki. Intrygujące, czarno-białe zdjęcie przedstawia przechodnia. W tle niemiecka ulica. Czy to właśnie tytułowy wędrowiec? No i jest jeszcze ten korespondujący z fotografią, tajemniczy tytuł, zapowiadający, że będzie to historia człowieka, który tylko mentalnie może zaznać wolności. Znamienne, że płyta została wydana właśnie w roku 1984 jako przejmujący znak spełnionej w pewnym stopniu wizji Orwella.

Korekta: Marta Rosół, Agata Kędzia


ada_ryłko

Adrianna Ryłko
Rocznik ’95, studentka 4 roku kulturoznawstwa. Słucha muzyki kiedy tylko może. Entuzjastka radia i wszelkich odmian rocka. Lubi też kino, zwłaszcza polskie.