„Tamte dni, tamte noce”: dwugłos
Do polskich kin trafił właśnie najnowszy film Luki Guadagnino „Tamte dni, tamte noce”. Opowieść o parze kochanków spotykających się pewnego lata w północnych Włoszech poruszyła już miliony widzów na całym świecie, stając się jednym z głównych faworytów do otrzymania tegorocznej statuetki Oscara za najlepszy film. Czy zachwyty nad dziełem włoskiego reżysera są jednak uzasadnione? Opiniami na temat „Tamtych dni, tamtych nocy” dzielą się w swoich recenzjach Patrycja Mucha i Sebastian Smoliński.
Wycieczka na wieś
„Tamte dni, tamte noce” to jedno z tych dzieł, które obmywają nas swoimi odniesieniami do kultury wysokiej. Od napisów początkowych, czyli serii slajdów z antycznymi męskimi rzeźbami, przez dyskusję o etymologii moreli, aż po wyławianie starożytnych artefaktów z włoskiego jeziora – Luca Guadagnino i scenarzysta James Ivory zapraszają nas do świata, który musi być rajem dla erudytów. Wywołuje to uniesienie, towarzyszące często poczuciu własnego wyrafinowania – sublimacji w stanie czystym.
„Nienasyconych” Guadagnino sprzed dwóch lat uznałem za najseksowniejszy film roku – nie mogę tego jednak powiedzieć o „Tamtych dniach, tamtych nocach”. Mimo że uwodzenie i seks są w nim na pierwszym planie, to podane zostały w formie delikatnej i sugestywnej; zbyt ulotnej, by przywołać pożądanie lub prawdziwy ból. Chłopiec odkrywający własną seksualność (Timothée Chalamet) i młody akademik z USA (Armie Hammer) odwiedzający posiadłość jego rodziców gdzieś w mitycznych, „północnych Włoszech” A.D. 1983 to duet bardziej z porządku manierystycznych obrazów aniżeli rzeczywistości po rewolucji seksualnej końca lat 60. Ta impresyjna szkoła „szkicowania piórkiem” nie do końca zresztą wydaje się odpowiadać reżyserskiemu temperamentowi Guadagnino, którego talent traci na wyrazistości i dramatycznej sile, ustępującej letniej grze w otoczeniu sterylnych pejzaży.
Jest to film 89-letniego Jamesa Ivory’ego bardziej niż kogokolwiek innego, ale w trakcie seansu myślałem przede wszystkim o „Opowieściach moralnych” Érica Rohmera, a szczególnie o dziejących się w sielskiej scenerii „Kolekcjonerce” (1967) i „Kolanie Klary” (1970). W tym ostatnim filmie starszy mężczyzna obsesyjnie marzy o tym, by dotknąć tytułowej części ciała nastoletniej dziewczyny. „Tamte dni, tamte noce” mogłyby się nazywać „Stopa Elio” – ciało dwudziestodwuletniego obecnie Chalameta (wyglądającego w filmie jak piętnastolatek) także jest dla postaci granej przez Armiego Hammera zakazanym owocem (załóżmy, nawiązując do pomysłowej sceny filmu, że tym owocem jest brzoskwinia). Choć kochankom będzie dane skosztować siebie nawzajem, smak ten będą musieli przechowywać w samotności na koniuszku języka przez resztę życia.
Podobnie jak w „Wycieczce na wieś” Jeana Renoira – jego niedokończonym arcydziele z 1936 roku – film Guadagnino opowiada o intensywności życia i uczuć, która jest czymś absolutnie niepowtarzalnym, przydarzającym się maksymalnie raz w życiu. Tak jak u Renoira, konkluzja będzie podszyta melancholią, z którą bohaterowie nie poradzą sobie być może nigdy. „Tamte dni, tamte noce” nie mają jednak niewinnej, tragicznej, obezwładniającej mocy tamtej miniatury sprzed wojny – także dlatego, że Armie Hammer, choć jest aktorem pięknym i nienagannym, nie kryje w sobie żadnej głębi i tajemnicy, która mogłaby nas zafascynować na czas seansu. To on podejmuje w filmie bolesny wybór. Pozostaje jednak postacią nieprzeniknioną – a przez to kuszącą tylko swoją powierzchnią – jak antyczna rzeźba.
Ocena:
Sebastian Smoliński
Rocznik ‘92. Zwycięzca konkursu imienia Krzysztofa Mętraka, krytyk filmowy i operowy. Regularnie publikuje m.in. w: „Kinie”, „Ekranach”, „Tygodniku Powszechnym” i „Dwutygodniku”. Związany z Festiwalem Filmu i Sztuki Dwa Brzegi oraz Terra Italiana – Festiwalem Kina Włoskiego. Współautor prac zbiorowych z zakresu historii kina: hiszpańskojęzycznej monografii La doble vida de Krzysztof Kieślowski oraz Kina afroamerykańskiego. Stypendysta Polonia Foundation of Ohio.
Gładka skóra, mechata brzoskwinia
Letnie słonce, krótkie spodenki, śniadania w ogrodzie i smak soczystych moreli – Guadagnino zachęca nas, byśmy o „Tamtych dniach, tamtych nocach” rozmawiali przy użyciu zwodniczych epitetów, które skupiają się na rekonstrukcji ulotnego wrażenia – pewnego romansu, który wydarzył się latem roku 83’.
Twórca „Nienasyconych” – specjalista w ukazywaniu pożądania w sposób subtelny i wyrazisty jednocześnie – potrafi sprawić, byśmy oblali się potem w oczekiwaniu na spełnienie pragnień. „Tamtym dniom, tamtym nocom” brak jednak werwy opowiadania, chęci poznania nie tylko ciał bohaterów i zapachu ich skóry, ale też zrozumienia ich jako osób. O ile pięknie koresponduje to z postacią 17-letniego Elio, zakochanego w starszym od siebie eleganckim Amerykaninie, to szarmancki Oliver – poukładany studenciak – jest jako kochanek zupełnie nieprzekonujący. Film jest długi i wygrany na jednym tricku – zgrabnych ujęciach pięknych twarzy, gładkiej skóry i mechatych brzoskwiń; jakby świat dawał się poznać tylko przez zmysły. W efekcie rozmywa się nie tylko film, ale też, to, co o nim sądzimy: z każdą kolejną impresjonistyczną recenzją tylko oddalamy się od „Tamtych dni, tamtych nocy” na rzecz naszych wrażeń i – najprawdopodobniej – naszych wspomnień. To jednocześnie wada i zaleta filmu Guadagnino. Niewielu reżyserów ma bowiem dość pokory, by przyznać się do fascynacji błahostkami. Niewielu otwiera nas na synestezyjną naturę kina. Część z nich wie za to, jak połechtać nasze ego, a nie tylko posmyrać po plecach. Ci opowiadają historie – Guadagnino w „Tamtych dniach…” uwodzi jedynie nasze zmysły.
Ocena:
Patrycja Mucha
Rocznik ’91. Doktorantka w Zakładzie Filmoznawstwa i Wiedzy o Mediach Uniwersytetu Śląskiego. Filmoznawczyni tworząca niekończące się listy dzieł koniecznych do zobaczenia. Nie w głowie jej minimalizm – zawsze chce więcej, choć czasem tęskni za błogim nicnierobieniem. Na co dzień współtworzy magazyn „Reflektor. Rozświetlamy kulturę” oraz koordynuje Klubem Filmowym Ambasada. Czynnie angażuje się w organizację życia filmowego na Górnym Śląsku.
Film można obejrzeć w Cinema City: