Zapętleni #11
Od ostatnich Zapętlonych minęło trochę czasu. W naszej redakcji zaszły zmiany, dlatego pomyśleliśmy, że to dobry moment, by zaprezentować utwory, które zapętla nowa/stara redakcja. Mamy nadzieję, że playlista przypadnie wam do gustu.
Patrycja Mucha słucha „Don’t You (Forget About Me)” / Simple Minds
Od obejrzenia filmu do zapętlenia kawałka droga niedaleka. W pierwszej części „Pitch Perfect” główna bohaterka z polecenia swojego boyfriend-to-be ogląda „Klub winowajców” w jednym z tych ciasnych pokojów w akademiku. Potem dziewczyna, zainspirowana najlepszym, co kino coming of age ma do zaoferowania, włącza główną piosenkę z filmu do finałowego występu grupy a cappella, której jest częścią. Ten przyjemny sobotni seans przypomniał mi, jak wspaniałym filmem jest „The Breakfast Club”, a „Don’t You (Forget About Me)” od razu zadźwięczało na mojej playliście. Oto bunt w czystej postaci i lata 80. w pigułce. Jak tak słucham Simple Minds to myślę sobie, że nic nie powinno mnie pokonać, a już zwłaszcza zbliżająca się nieubłaganie trzydziestka – ta mityczna granica, po której człowiek staje się podobno dorosły. Dobre sobie!
Angelika Ogrocka słucha „Highway Tune” / Greta Van Fleet
Usłyszane jak zawsze – przypadkiem. Chrypa w gardle i odpowiednie riffy sugerowały repertuar Led Zeppelin albo przynajmniej pochodzenie z mocnych lat siedemdziesiątych. Po szybkiej weryfikacji okazało się, że to wcale nie Robert Plant z ekipą, a Greta Van Fleet!
Trzech braci, w tym bliźniacy – Jake i Josh – o polskich korzeniach i niebanalnym nazwisku Kiszka oraz ich kumpel Danny Wagner stworzyli kilka lat temu band. Nazwę zaczerpnęli od jednej z mieszkanek (z lekką modyfikacją) rodzinnego Frankenmuth w amerykańskim Michigan. W zeszłym roku wydali EPkę „From the Fires”, z której pochodzi właśnie „Highway Tune”. Aparycja miłych chłopców wskazywałaby na inny rodzaj muzyki, jednak ich drapieżny look jest nieprzypadkowy. Posłuchajcie tej charakterystycznej maniery w głosie Josha, szczególnie przy frazach „You are my special”!
Marta Połap słucha „Zombie” / już bez wokalu
Od poniedziałku nie umiem Cię wyrzucić z głowy, Dolores. Wydawało mi się, że nie miałam nigdy „idola” – bardziej ponad muzyka ceniłam jego muzykę, utwory, które wywierały na mnie wrażenie, były oddzielone od osoby je wykonującej. Były w jakimś sensie moje, bo wiązały się z moimi uczuciami. To z nimi, nie z zespołem, wchodziłam w intymną relację. Ale Twój głos był absolutnie unikalny i nierozerwalnie łączył się z Twoją osobowością, trudnymi doświadczeniami, Irlandią i dziedzictwem kulturowym. Od tej chwili, kiedy jako dzieciak po raz pierwszy usłyszałam Cię świadomie i zachwyciłaś mnie swoim wykonem „Zombie”, stałaś się częścią mojej muzycznej tożsamości. Nie musiałam rozumieć słów, żeby rozumieć zakodowane w nich emocje. Nikt nie śpiewał z taką nadzieją, ale też mało kto potrafił oddać wokalem taki łamiący smutek. Więc tym razem nie „Stars”, nie „Dreams”, ani nie „Just my imagination”, ale „Daffodil Lament”, „Joe”, „Will you remember” albo „God be with you” z filmu „The Devil’s Own”. Odkurzam płyty, biorę do ręki gitarę i nieudolnie intonuję „Linger” z T. Muzyka na szczęście trwa wiecznie.
PS: Ostatecznie podrzucam do „Zapętlonych” cover „Zombie”, wykonany na publicznym fortepianie, bez wokalu. Wymowne, smutne i puste – zabrakło wokalu, nikt tego już tak nie zaśpiewa.
Michał Trusewicz słucha „Tomboy” / Princess Nokia
Ostatnio zapętlam utwory artystki, tytułującej się mianem Princess Nokia. Jej muzyka to hip-hopowa dziewczyńska komitywa. Tym samym pokazuje, że rap nie musi pozostawać zawłaszczony przez męski porządek kultury. Te piosenki, w połączeniu z teledyskami, są niesamowicie naturalne i energiczne, hołdując tym samym kobiecej cielesnej suwerenności. Princess od zawsze pozostaje zaangażowana w ruchy feministyczne. Tworzy przestrzeń wolności dla dziewczyńsko-skejtersko-bokserskiej komitywy, przekładając wszystkie feministyczne teoretyczne -izmy w intymne teksty, będące rap-hymnami wolności i spontaniczności. You came to the wrong neighborhood, patriarchalism.
Dawid Dróżdż słucha „Kind of coma” / Baasch
Nic nie przysparza mi tyle muzycznej przyjemności, co wędrówka po skomplikowanych kanałach You Tube’a, na końcu których pojawiają się ciekawi młodzi artyści. Tym razem z odmętów internetu wyłonił się, doskonale skrojony pod mój gust muzyczny przez skomplikowane algorytmy wujka Google’a, warszawski kompozytor i wokalista – Baasch. Numerem, który wyjątkowo zapętlił mi się na początku tego roku w głowie jest „Kind of coma”. Połączenie wokalu a’la Dave Gahan, melancholijnego tekstu i elektrycznego powera wprowadza mnie w melomański rodzaj śpiączki, zgodnie z tytułem. I choć trudno nie uciec od porównań do depeche’ów, w przypadku Baascha na pewno nie będziemy „delektowali się ciszą”, lecz łaknęli nowych brzmień wypływających spod jego instrumentów.
Marta Rosół słucha „Tęczowej” / Anita Lipnicka feat. Julia Pietrucha, Ralph Kaminski
Choć tekst sugeruje inaczej, jestem przekonana, że każdy wie, że „Ona ma siłę” wielką, i że „kiedyś wszystkie czarne dni obrócimy w dobry żart”. Varius Manx z Anitą Lipnicką było najlepsze. Odejście wokalistki z zespołu dla jej solowej kariery okazało się dobre, bo w latach 90. chyba każdy śpiewał „Wszystko się może zdarzyć” (i robi to do teraz). Duety z Johnem Porterem były ciekawą odskocznią w popowym świecie polskiej muzyki. Potem Lipnicka zniknęła. Co robiła? Okazuje się, że naprawdę dobrą płytę, do której zresztą zaprosiła innych wykonawców. Zapętlam wszystkie utwory, jednak najbardziej urzekająca jest „Tęczowa”, którą śpiewa z Julią Pietruchą i Ralph’em Kaminskim.