Recenzja wystawy „Joanna Helander. Archiwum otwarte”
Joanna Helander – dawniej zaangażowana w życie społeczne i towarzyskie, znana z charyzmy, ale też jako osoba borykająca się z trudnościami PRLu. Dziś, niezasłużenie zapomniana. Jej różnobarwna postać, jak i bliska życiu twórczość fotograficzna, wymykająca się jednoznacznym przynależnościom gatunkowym, zostały przypomniane na kameralnej wystawie w katowickiej Fundacji Kultura Obrazu.
Wystawione fotografie pochodziły z archiwum artystki, do którego Fundacja uzyskała dostęp i nad którym roztoczyła opiekę. Spora część z nich była już wcześniej publikowana – chociażby w książkach prezentowanych na wystawie. Jednak zestawienie publicznych i prywatnych fotografii na jednej płaszczyźnie, pozwoliło na uzyskanie wglądu w dorobek artystki w nowej jakości.
Tak wcześniej, jak i tym razem, wystawienniczo-kuratorskie działania Fundacji były próbą głębszego namysłu nad obrazem, a nie tylko prezentacją dorobku znanego nazwiska. Wystawa, poza narracją biograficzną, która stanowiła jej podstawę, roztaczała przed odbiorcą szerokie spektrum współzależności między obrazem, tekstem, wspomnieniem i wyobraźnią. Stanowisko, które zostało wyartykułowane w tytule wystawy – „archiwum otwarte” – było dla widza istotne. Określało sposób myślenia zespołu kuratorskiego, jak i dawało odbiorcy punkt zaczepienia do tego, by podważyć kojarzenie działań archiwistyki z utajnianiem. To wszystko powodowało, że można ją było odebrać jako wielopłaszczyznową narrację.
Odwiedzając niewielką przestrzeń Fundacji, mieliśmy okazję przyglądać się czytelnie, lecz nie chronologicznie zaprezentowanym wydrukom, które na czterech ścianach galerii zostały wyraźnie pogrupowane na siedem działów tematycznych. Były nimi kolejno: więzienie 1968, emigracja 1971, rodzina 1978/1981/1986, teatr i film 1981, dzieci 1979/1983, portret 1976–2003, archiwum 1976–2010. Wszystkie tematy okraszone zostały dwoma przewodnikami – emocjonalnym i faktograficznym.¹ „Emocjonalny” był zbiorem wspomnień – pracą pamięci bohaterki wystawy, jej bezpośrednim komentarzem, który stanowił poniekąd formę opowieści o sobie. Odnosił się on niemalże do wszystkich fotografii zamieszczonych na wystawie. Dzięki niemu, odbiorca mógł zapoznać się z anegdotą o tym, że artystka przewoziła listowną prośbę o wsparcie w sprawie paszportów dla aktorów Teatru Ósmego Dnia adresowaną do Episkopatu Polskiego. Sporą uwagę wzbudzały też komentarze do portretów, które na zlecenie lub po prostu z sympatii, fotografka wykonała znanym osobowościom, między innymi: Andrzejowi Wajdzie, Ryszardowi Krynickiemu czy Stanisławowi Barańczakowi. Wspomnienia artystki były plątaniną poezji, fragmentów listów i odautorskich spostrzeżeń odkrywających intymne historie. W znaczący sposób potęgowały one odczucie osobowości sfotografowanego, którą przepełnione były już same fotografie. Joannie Helander nie brakowało bowiem talentu do portretu, jak i życia z ludźmi.
Drugi przewodnik, będący kuratorskim komentarzem, był próbą szerszego spojrzenia na zaproponowany podział tematyczny. Odnosił się do życiorysu Helander, jak i naświetlał niektóre aspekty jej twórczości. Przybliżał powody, dla których niepotrafiąca powstrzymać się od komentowania, ale i utrwalania kontrastowej rzeczywistości osoba, zdecydowała się w czasach zniewolenia słowa sięgnąć po medium fotografii. Nie stroniąc też od wątków wrażliwych dla artystki, kuratorski komentarz wskazywał, że Helander sprawnie posługiwała się aparatem jako narzędziem, które pozwalało jej przedłużyć pamięć oraz zmniejszyć dystans między fotografującym a fotografowanym.
Istotnym również było to, co tworzyło się na styku tych dwóch przewodników, bez których trudno wyobrazić sobie tę wystawę. Osobiście uważam, że najlepiej zachodząca między nimi korelacja uwidaczniała się w dziale archiwum 1976–2010 – w temacie, który zakrojony był na cały etap twórczości analogowej Joanny.²
Jednym z eksponatów tego tematu była stykówka, na której widniała seria zdjęć, tej samej i jakby za każdym razem innej osoby, możliwej do odczytania na sto różnych sposobów. Fotografka, jako swój emocjonalny komentarz, zdecydowała się przytoczyć wiersz Wisławy Szymborskiej Przyczynek do statystyki. To właśnie na tej stykówce mogliśmy dostrzec zakreślony flamastrem portret wzmiankowanej poetki autorstwa Helander. Kuratorki zaś z perspektywy instytucjonalnej tłumaczyły nam, że owa praca z zakreślaczem i wgląd w stykówki, czyli w procesualny świat analogowego fotografa, porządek liczb i tytułowanie kolejnych kartonów słowami szwedzkiego i polskiego pochodzenia, nadbudowują magię i ich emocjonalne ustosunkowanie do postaci i twórczości artystki. Dodatkowo wrażenie pogłębiania znaczeń potęgował wizualny komentarz Barbary Kubskiej – fotografie umieszczone nieco poza głównym kręgiem wystawy, w rogu pomieszczenie, aktualne, bo wykonane podczas wizyty w archiwum fotografki w Göteborgu. Zdjęcia jakby bliższe codzienności, tym samym i nas, przybliżały jeszcze bardziej do całej sytuacji zarysowanej na wystawie.
Spomiędzy tych dwóch podejść wyłaniała się pewna redefinicja terminu „archiwum”. Mianowicie to, które w swej naturze dąży do uściślenia znaczeń i ich przechowania, a przez to stworzenia dogodnej bazy uprawniającej nas do niepamięci, w tym przypadku, poprzez wydobycie wspomnień i autorsko-kuratorską próbę reinterpretacji oraz wzbudzania pracy wyobraźni, archiwum stało się faktycznie przestrzenią, która mogła dawać nam poczucie otwartości. Wystarczy zwrócić uwagę na to, że w odważny sposób pokazywane były nam „nieudane fotografie”, podjęte podczas pracy nad dorobkiem czyjegoś życia. Świadczyć może to o sporym zaufaniu i sympatii Helander do Fundacji, jak i do nas – odbiorców, którzy mieli szansę w nienachalny sposób znów zmierzyć się z tematyką minionych lat. W takim ujęciu dozwolone jest, stwierdzić, że „synonimem archiwum stała się pamięć”³. A to chyba największa wartość tej wystawy.
Warto jednak podkreślić, że owa otwartość mogła zaistnieć dzięki połączeniu słowa z obrazem. Kiedy na wystawie napotykaliśmy eksponat-tekst – akta IPN-u (umieszczony jak stykówki, na blacie, na wysokości naszej dłoni, stertą, do przejrzenia) – nagle mieliśmy do czynienia z barierą w postaci lekkiej i przezroczystej, a przez to proszącej się o podniesienie, pleksi. Ten niepozorny element wystawy zaburzał doświadczenie totalnej otwartości. Pozostaje więc zadać sobie może nieco naiwne pytanie, dlaczego nie mogliśmy zajrzeć w akta i co było powodem ich przykrycia? A może to w ogóle nie ma już dziś znaczenia?
Bezsprzecznie, działanie Fundacji, jakie zostało też zaprezentowane na wystawie, wpisuje ją w aktualny renesans archiwów i kształtowanie wobec nich nowych podejść. Obok archiwum afektywnego i archiwum społecznego, archiwum otwarte zdaje się być ciekawym przykładem praktyki opierającej się na prostych gestach, która wykracza poza bazowanie tylko i wyłącznie na odkurzaniu, reprodukowaniu czy włączaniu w zbiór starych fotografii. Osobiście liczę na to, że biograficzno-fotograficzny wątek Joanny Helander zostanie jeszcze przez Fundację podjęty. Są ku temu szanse, ponieważ prace archiwizacyjne nad zbiorami artystki nadal trwają. Tym samym warto zachęcić czytelników do śledzenia działań Fundacji Kultura Obrazu i odwiedzin galerii.
Wystawę „Joanna Helander. Archiwum otwarte” można było oglądać od 13 października do 15 grudnia w Fundacji Kultura Obrazu przy ul. Kordeckiego 2 w Katowicach.
¹ Tak nazwały je kuratorki podczas oprowadzania po wystawie.
² Od 2010 roku Joanna Helander zajmuje się fotografią cyfrową.
³ Cytat z przewodnika „faktograficznego”, tekst: Ewelina Lasota.
tekst: Szymon Karpiński
korekta: Angelika Ogrocka, Marta Połap