Nieznane oblicze Białorusi – recenzja „Kolistych jezior Białorusi” Mateusza Marczewskiego
Zazwyczaj interesują nas miejsca i kultury odległe, odmienne od naszych, okraszone odrobiną orientu i inności. My, Polacy, o naszych geograficznych sąsiadach, w tym o Białorusi, wiemy niewiele. Docierają do nas jedynie informacje polityczne, a aspekt historyczny czy kulturowy, jest omijany. Książka Mateusza Marczewskiego „Koliste jeziora Białorusi” wydana nakładem wydawnictwa Czarne, pozwala zrozumieć mało znaną Białoruś, nieco lepiej poznać ją i jej mieszkańców.
Esej z pogańską nutą
Opis na okładce książki obiecuje mariaż przeszłości z teraźniejszością. Są szeptuchy, do których ludzie nadal przychodzą po zdrowotne porady – nawet jeśli robią to za pośrednictwem telefonu komórkowego. Opis książki autorstwa Marczewskiego, umieszczony na okładce, zapowiada treść z pogranicza baśni i teraźniejszości, nie zapominając o tym, jaki wpływ na obecną Białoruś miała jej historia, a więc Sowieci, Mongołowie czy bieżeńcy. No i Rosjanie. W „Kolistych jeziorach Białorusi” autor przedstawia reportaż ze świata, który ma okazję poznać, świata, w którym równie ważne jest to, co było, jak i to, co jest. Świata, który coraz bardziej dotyka współczesność, więc przeszłość w nim powoli zanika.
Literacka różnorodność
Książka skupia się na różnorodności ludzi i miejsc, które Marczewski odwiedza. Autor nie kreśli obrazu Białorusi widzianej przez pryzmat polityki. Być może nieliczne polityczne odniesienia powodują, że czasem brak w tej historii punktów, dzięki którym czytelnik mógłby powiązać czytaną treść z tym, co zna. Faktem jest, że kontekst polityczny zawsze ubarwia akcję, a w opisywanym reportażu czasem tej akcji brakuje tempa.
Jednak nie wszyscy chcą o polityce rozmawiać, a to akurat pozwala Marczewskiemu namalować obraz Białorusi od zera, bez uprzedzeń
Niezwyczajna treść ubrana w zwyczajny język
Książka dzieli się na krótkie rozdziały, czasem kilkustronicowe zapiski, będące próbą uchwycenia wrażeń autora dotyczących miejsc i ludzi napotkanych podczas podróży po Białorusi. Czasem są to po prostu mieszkańcy, którzy mierzą się z codziennością, a czasem intelektualiści, jak Piatro Wasiuczenka, który wykłada na Mińskim Państwowym Uniwersytecie Lingwistycznym w Katedrze literatury i języka białoruskiego i stale o język białoruski walczy. Treść książki, jak i sposób jej przekazania dostosowane są do tego, co autor zastaje na Białorusi, jak widzi tożsamość tego miejsca i jego mieszkańców. Przez to narracja pozbawiona jest nadmiernych ozdobników, które upiększałyby rzeczywistość. Marczewski nie ucieka od tematów trudnych, jak katastrofa w Czarnobylu, podczas której Białoruś ucierpiała najbardziej (szacuje się, że to właśnie tutaj spadło 70% radioaktywnego pyłu). Co ważne, autor pokazuje Białoruś jako miejsce z wyjątkową tożsamością, a nie miejsce ruin i smutku.
Mały niedosyt przy dużym zachwycie
Czasem aż szkoda, że któryś z rozdziałów nie ciągnie się dalej, czasem zmienność wątków jest zbyt szybka – zwłaszcza tych o dawnych wierzeniach. Po przeczytaniu opisu książki liczyłam na więcej treści o tych zapomnianych, mistycznych tradycjach, których przyszłe pokolenia mogą już nie pamiętać. Chociaż odbicie Białorusi bijące z tej książki bardzo mnie zainteresowało. Marczewski przedstawia kraj, w którym wszystko jest niby-stałe i niby-zmienne, trochę jak woda. Zmienia się polityka, zmieniają się ludzie i zmienia się świat. Ale cały czas wraca to, co było kiedyś. Sądzę że właśnie takie odbicie tego kraju dostrzegł autor w tamtejszych kolistych jeziorach.
M. Marczewski, Koliste jeziora Białorusi, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017
Ocena:
Korekta: Marta Rosół, Hanna Kostrzewska