Moc jest kobietą – suplement recenzji filmu „Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi”
Myślę, że nie jestem jedyną osobą, która musi film obejrzeć parokrotnie, aby dostrzec w nim zupełnie nowe szczegóły i tropy. Trochę sprowokowana dyskusją toczącą się wokół nowej odsłony „Gwiezdnych Wojen”, a trochę pozostająca w niedosycie po pierwszym seansie, postanowiłam wybrać się ponownie do kina. Zaskoczona faktem, że epizod VIII zdecydowanie więcej przyjemności daje przy kolejnym poznaniu, postanowiłam uzupełnić napisaną przeze mnie recenzję (KLIK!) o kilka nowych przemyśleń.
Twórcy „Ostatniego Jedi” zdecydowanie oddali władzę (czytaj: moc) w ręce kobiet. To one, z ogromnym i szczerym zaangażowaniem, poszukują cały czas rozwiązań problemów gnębiących całe uniwersum. Nawet jeśli Rey momentami brakuje pokory i okrzesania, a w jej zachowaniu dostrzegamy więcej dziewczęcej naiwności niż mądrości, to jednak nie sposób jej nie kibicować. Na drugim końcu kobiecej linii władzy znajdziemy opanowany i pełen rozsądku duet Księżniczki Lei i Admirał Holdo. Postać Rey możemy postrzegać jako nawiązanie do księżniczki z „pierwszych”„Gwiezdnych Wojen”. I choć możemy (podobnie jak Luke Skywalker) nazwać to wspomnienie „tanim chwytem”, to warto pogratulować twórcom tak ciekawego budowania relacji w tym duecie, którego zwieńczeniem jest jedna z ostatnich scen, w której dowiadujemy się od Lei, że Ruch Oporu, mając je obie, ma wszystko, czego im potrzeba, aby odrodzić się na nowo.
Kylo Ren, nazywany drugim Lordem Vaderem, zdecydowanie zrywa z mitem o dziadku, który w chwili największej straty przeszedł na ciemną stronę mocy. Zniszczenie maski staje się tego symbolicznym potwierdzeniem. Jednak to, co w przypadku Vadera było oczywiste, w „Ostatnim Jedi” nie zostało dopowiedziane. Widzowie mogą jedynie snuć przypuszczenia co do rzeczywistej motywacji działań młodego buntownika. Możemy go postrzegać zarówno jako nowe wcielenia zła, jak i ofiarę systemu szkolenia, który być może zawiódł. A to, czy serce bohatera bije po ciemnej czy jasnej stronie mocy, nie jest już tak proste do wskazania, co rodzi nowe pytania.
Największą słabością filmu (poza tym, że został zaatakowany przez stado wszędobylskich Porgów), jest wątek poświęcony istnieniu klasowości i wynikającemu z niej wykorzystywaniu słabszych. Oczywiście, trzeba docenić twórców za wprowadzenie treści aktualnych społecznie. Niestety, łopatologiczna ostentacyjność, jaką się przy tym posłużyli, okazuje się zbyt trudna do zniesienia. Zabrakło reżyserskiego wyczucia i zaufania do widza – wbrew pozorom woli on czasem widzieć i słyszeć mniej.
Mimo wszystko, będę nadal bronić wysokiej oceny, którą przyznałam „Ostatniemu Jedi”. Nawet po pewnych wątpliwościach, które nastąpiły po pierwszym zachwycie, trzeba przyznać, że twórcy wyszli obronną ręką z kolejnej gwiezdnej potyczki. Za fanowskim wylewaniem łez nie idą żadne konkretne argumenty, gdyż zostały one wywołane nostalgią, na którą, jak wiadomo, nie wynaleziono jeszcze lekarstwa. Wiem jak trudno było się pogodzić ze śmiercią Hana Solo w poprzednim epizodzie, czy zniknięciem Luke’a – jak to ma miejsce w VIII części. Nie sposób jednak przewidzieć, co przyjdzie nam zobaczyć w kolejnej odsłonie „Gwiezdnych Wojen”. Moc jest cały czas z nami i możemy z niej czerpać przyjemność, jeśli tylko pozwolimy twórcom na odrobinę samodzielności.
Film można obejrzeć w Cinema City: