Sztuka pożegnań. Recenzja „Wiśniowego sadu” Davida Mgebrishvili

Interpretacja „Wiśniowego sadu” Antoniego Czechowa, której dokonał gruziński reżyser David Mgebrishvili, odbiega zupełnie od lirycznej, słodko-gorzkiej wizji świata zawartej w oryginalnym tekście sztuki. W zabrzańskiej inscenizacji wiele jest nowych sposobów prowadzenia postaci i rozwiązania wątków. Dla części z bohaterów sprzedaż majątku jest nadzieją na nową przyszłość, inni giną razem z dawnym, zamierzchłym światem, reprezentowanym w dramacie przez rosyjską szlachtę. To, co daje nam Teatr Nowy, to świat apokalipsy.

Fot. Paweł JaNic Janicki

Fot. Paweł JaNic Janicki

Utwór Czechowa opowiada historię zubożałej szlachty. Główna bohaterka, Raniewska, zostaje oszukana przez kochanka i po utracie większości majątku wraca z Paryża na rosyjską prowincję, razem ze swoją siedemnastoletnią córką, Anią. Po przyjeździe, bohaterka i jej lekkomyślnym brat postanawiają sprzedać resztę majątku i zamknąć pewien rozdział życia. Niestety, rodzinna posiadłość i sad są zupełnie podupadłe, przez co zostają wystawione na licytację.

„Wiśniowy sad” Davida Mgebrishviliego nie jest jednak opowieścią o podupadaniu szlachty. To studium końca świata, końca pewnej epoki, nierozerwalnie sprzęgniętej z życiem bohaterów.  W przeszłości wiśniowy sad był światem ciepła, uczuć, sentymentów. Teraz staje się dla bohaterów wyrazem tego, od czego uciekają. Wszystkie postaci boją się utraty posiadłość, jednak wiedzą, że tytułowy sad należy już do przeszłości, a dawne życie przeminęło. Pomimo tego z ociąganiem porzucają cmentarzysko rodzinnej historii. Dla widzów zaznajomionych z klasyczną interpretacją tekstu Czechowa wszystko w zabrzańskiej inscenizacji może okazać się obce. Mocno zmieniony zostaje rys bohaterów oraz emocjonalny ładunek, który się między nimi wytwarza.

Fot. Paweł JaNic Janicki

Fot. Paweł JaNic Janicki

Bohaterowie dramatu w interpretacji gruzińskiego reżysera są zimni, wyrachowani, nieszczerzy i sztuczni w relacjach z innymi. Postacie zostały całkowicie odarte z czechowowskiego ciepła, za to dużo w nich cynizmu i drwiny. Świat w inscenizacji jawi się jako pesymistyczny i wyprany z pozytywnych emocji. Jest jedynie cieniem dawnych czasów. Czasów, za którymi się tęskni, których się żałuje. Ale nie znajdziemy w przedstawieniu Teatru Nowego sentymentalizmu. Jeśli już, to tylko „na pokaz” – takie też są rzewne wypowiedzi Raniewskiej. Nie wynikają z prawdziwej tęsknoty za dawnym życiem, ale są wspomnieniami, które bohaterka przywołuje tylko po to, żeby w odpowiednim dla siebie świetle zaprezentować się innym.

Bo dawnego wiśniowego sadu już nie ma – historia jest przesądzona od początku, a bohaterowie zdają się czekać na nieuniknione. Mimo tego, że – podobnie jak w tekście – są oni smutni i nieszczęśliwi, to maski goryczy i obojętności, które noszą w spektaklu, czynią ich nieprzyjemnymi w odbiorze. Dopiero w monologach można zauważyć jak bardzo są skrzywdzeni i zdeterminowani przez swoje osobiste dramaty. Wszyscy wiedzą, że to ostatni pobyt w posiadłości, mimo że prawie nikt nie chce powiedzieć tego głośno. Trwa gra pozorów naznaczona głębokim, żałobnym smutkiem. Czas na pożegnanie wiśniowego sadu.

Fot. Paweł JaNic Janicki

Fot. Paweł JaNic Janicki

Scenografia, za którą odpowiada Tamri Okhikiani, jest skromna, ale przepełniona symboliką fin de siècle. Od pierwszego spojrzenia widz wie, że ma do czynienia z końcem pewnego etapu – zarówno życia bohaterów, jak i posiadłości. Twórcy postanowili ponadto wyjść ze spektaklem w przestrzeń widowni. Pierwsze kilka rzędów pokrytych jest czarną folią i tam też odbywają się sceny. Teatralne rzędy przypominają meble wystawione na aukcję. Na scenie rozrzucone zostały kartony, fragmenty mebli i sprzętów. Przekrzywioną ścianę prowizorycznie podpiera drewniana belka. Jest ciemno, wszystko wydaje się być zakurzone, puste, porzucone. To dom, którego już nie ma. Mimo że wciąż mieszkają tu ludzie, to scenografia sugeruje, że jego losy zostały już przypieczętowane.

Raniewska wykreowana przez Danutę Lewandowską jest wyniosła i bardziej udaje roztrzepaną, niż jest taką naprawdę. Usilnie odpędza od siebie myśl o niechybnej licytacji majątku, udaje, że wszystko jest pod kontrolą. Na uwagę zasługuje również rola Anny Koniecznej, wcielającej się w córkę Raniewskiej, Anię. W interpretacji Koniecznej jest ona zbuntowana, smutna, cyniczna. Nie mamy do czynienia z delikatnym dziewczątkiem, jak u Czechowa. Jej specyficzna postać najbardziej przełamuje „czwartą ścianę”. Dziewczyna zdaje się nie do końca pasować do świata przedstawionego spektaklu, jakby „jedną nogą” była na scenie, a drugą na widowni.

Nie jest to zresztą jedyny przypadek tego typu aktorstwa, bo w inscenizacji Teatru Nowego aktorzy wychodzą czasem ze swej roli, czytając na przykład fragmenty sztuki. Beznamiętnie, bez nadziei. Zainteresowanie wzbudza także postać Andrzeja Kroczyńskiego, wcielającego się w Łopachina. W jego interpretacji nowy właściciel posiadłości skupiony jest całkowicie na aspekcie zemsty. Łopachin, jako syn pańszczyźnianego chłopa, doświadczył w dzieciństwie biedy i złego traktowania przez rodzinę Raniewskiej – nie był nawet wpuszczany „na pokoje”. Jego ojciec i dziadek dokonali żywota w pracy „dla Państwa”. Kreacja Kroczyńskiego pozbawiona jest sentymentów, zdaje się być całkowicie zaślepiona swoją krzywdą i goryczą, później natomiast przepełnia ją poczucie triumfu.

Fot. Paweł JaNic Janicki

Fot. Paweł JaNic Janicki

Jednak najciekawszymi bohaterami spektaklu wydają się być te z ostatniego planu, czyli Charlotta i Firs. Jolanta Niestrój-Malisz z epizodycznej i mało ważnej postaci stworzyła bohaterkę będącą łącznikiem między prozaiczną częścią problematyki przedstawienia (licytacja posiadłości i zubożenie szlachty) z metafizycznym nastrojem panującym w domu-duchu. Pojedyncze sceny z udziałem niemieckiej sztukmistrzyni wprowadzają do spektaklu nieco magii, oddają liryczny aspekt „Wiśniowego sadu”. Natomiast Firs, sługa pozostawiony na końcu sam sobie, egzystujący w zamkniętej posiadłości, to jedyny bohater, który całkowicie przynależy do przeszłości. Świetna rola Krzysztofa Urbanowicza to duch uosabiający domostwo, szczere uczucia, miłość, cykl narodzin i śmierci, który miał miejsce w tym starym, podupadłym domu. Jest wierny, nie tylko „Państwu”, ale i minionej epoce. Skryty w cieniu, ma swoje ostatnie słowo w finałowej scenie pożaru, gdzie w językach ognia znika razem z dawnym światem.

Choć aktorstwo jest bardzo nierówne, a aktorzy kreując swoich bohaterów w zupełnie innych stylach zdają się „mijać”, to widać w tym działaniu konkretną, spójną wizję reżysera. Mnóstwo w zabrzańskim „Wiśniowym sadzie” nagłych przerw i ciszy. Jest to jednak zabieg zamierzony, postacie zdają się „docierać” w późniejszych scenach. Widzowie wraz z rozwojem akcji spektaklu zaczynają coraz lepiej rozumieć konwencję dysonansu między sposobami budowania aktorskich kreacji. Dysonansu, który ma podkreślać jak bardzo mieszkańcy wiśniowego sadu oddalili się od siebie. Czy owe zabiegi są jednak przekonujące? Początkowo cisza ta ciąży i przytłacza, wywołuje niepokój, jednak wraz z rozwojem akcji zaczyna męczyć i nużyć. Rozwlekłość niektórych scen drażni, a wyobcowanie i obojętność postaci nie zmusza do przemyśleń, raczej odrzuca i nuży. Mnie tak pesymistyczne i mroczne podejście do klasyki nie przekonało.

 Korekta: Marta Rosół

„Wiśniowy sad” Antoniego Czechowa
Teatr Nowy w Zabrzu
Przekład: Agnieszka Lubomira Piotrowska

Reżyseria: David Mgebrishvili
Scenografia: Tamri Okhikiani
Premiera: 18.11.2017 r.


bioAnna Zakrzewska – rocznik 93′. Z zamiłowania studiuje historię sztuki na UŚ. Bezwarunkowo zakochana w sztuce, teatrze, literaturze, filmie i kotach. Woli magię od realizmu, chyba, że jest to realizm magiczny. Uzależniona od kawy, dramatów Tennessee Williamsa i filmów Petera Greenaway’a. Wiecznie spóźniona.