10 najlepszych filmów roku 2017
Tradycją Reflektora stało się już kolektywne tworzenie zestawienia najlepszych filmów roku. Uczy nas to pokory i poszanowania cudzych gustów, bo ranking jest jeden, a jednostka każdego z dziennikarzy wygląda inaczej. W finale tworzenia tego TOP 10 wszyscy z sentymentem spoglądamy na własne rankingi, ale tworzymy część krytycznej wspólnoty. Przeczytajcie, które filmy zyskały uznanie i aprobatę Działu Filmowego Reflektora w roku 2017.
*Ranking obejmuje filmy polskie i zagraniczne, które pojawiły się w polskiej dystrybucji kinowej i na platformach VOD w 2017 roku.
10. ex aequo: „Serce miłości” (reż. Łukasz Ronduda)
Patrycja Mucha:
„Serce miłości” Łukasza Rondudy zrobiło w kinach dość osobliwą karierę: uznawane za jeden z najlepszych filmów polskich roku (i jedyny, który znalazł się w naszym zestawieniu), pominięty został na festiwalu w Gdyni i zebrał dość sporo recenzji, w większości przychylnych, choć rozłożonych w czasie. Być może osłabiło to jego siłę przebicia i obecność w mediach; być może obecność na festiwalu w Gdyni decyduje o „być albo o nie być” polskich produkcji. Ostatecznie jednak dobry film powinien wybronić się sam, a „Serce miłości” przed tym branżowym ostracyzmem wybroniło się na medal. Ten kuriozalny w pewnym sensie portret codzienności artystów, o której nie chcemy wiedzieć, że istnieje, zdobył, nomen omen, serca i miłość krytyków wyczulonych na fałsze i często podejrzliwym okiem spoglądających na filmy o artystach. Choć z kinem arthouse’owym „Serce miłości” łączy wszystko to, o co z chęcią je oskarżamy – manieryczność, ostentacyjna estetyzacja, rezygnacja z klasycznej narracji – to w tym wypadku czuje się rzadkie zrozumienie dla tematu i obranej formy jego prezentacji. W porównaniu do wielu podobnych mu dzieł można film Rondudy nie tylko docenić, ale i się w nim zakochać.
capsule review Agnieszki Karpiel z „Serca miłości”- CZYTAJ TUTAJ
10. ex aequo: „Klient” (reż. Asghar Farhadi)
Sławomir Kruk:
Najbardziej hitchcockowski film w dorobku dwukrotnego laureata Oscara, w którym kolejne precyzyjnie rozpisane w scenariuszu macguffiny stanowią klucz do zmagań Farhadiego z pokaźną liczbą tematów. Reżyser genialnego „Rozstania” w swym nowym filmie porusza m.in. kwestie przepracowania traumy przez małżeństwo młodych aktorów. Wypowiada się w mocnym tonie na temat kryzysu męskości, a wystawianej przez Emada i Ranę w lokalnym teatrze sztuce „Śmierć komiwojażera” Arthura Millera nadaje terapeutycznej mocy. „Klient” stanowi także swoisty rewers cenionego przeze mnie równie wysoko „Elle” Paula Verhoevena. Pokazuje dwie różne drogi radzenia sobie ze skutkami gwałtu. Podczas gdy kobieta jest w stanie wybaczyć anonimowemu oprawcy popełnione przestępstwo, jej mąż prowadzi zgubne w skutkach dla ich obojga prywatne śledztwo. Dla mężczyzny wychowanego w tradycji arabskiej sprawa honoru i duma są bowiem najważniejsze. Farhadi w nagrodzonym Oscarem „Kliencie” podkreśla, że znajomość prawdy wcale nie musi wyzwalać, a jej poznanie w skrajnych przypadkach może mieć dużo gorsze konsekwencje. Irański reżyser po nieco słabszej „Przeszłości” (2013) wraca na utarty szlak i pozostaje niekwestionowanym mistrzem budowania napięcia. W moim odczuciu jest jednym z najważniejszych obecnie autorów światowego kina.
10. ex aequo: „Dunkierka” (reż. Christopher Nolan)
Patrycja Chuszcz:
Po latach okazuje się, że Christopher Nolan z niezwykłą pieczołowitością planuje nie tylko każdy film, ale i własny dorobek artystyczny w ogóle. Wraz z premierą „Dunkierki” wyszło na jaw, że reżyser postanowił zaserwować widzom niezłego twista w swojej karierze. Wszak jego wcześniejsze produkcje, takie jak „Memento”, „Incepcja” czy „Interstellar”, były zaledwie niewinnymi ćwiczeniami, wprawkami przed czymś większym. „Dunkierka” przede wszystkim zrewolucjonizowała konstrukcję filmu wojennego, w którym narracja podporządkowana nie jest już opowieści, a konceptowi czasoprzestrzennemu. Trzy równolegle prowadzone epizody (na lądzie, w powietrzu, w wodzie) odpowiadają trzem różnym porządkom czasowym (tydzień, dzień, godzina) i ostatecznie splatają się w środku ogarniętego chaosem konfliktu. W tych historiach brak jednak jednostkowego bohatera; jego miejsce zajmuje bohater zbiorowy. W Nolanowskiej opowieści o wojnie obserwujemy więc żołnierzy walczących z żołnierzami, ale i żołnierzy stających do nierównej walki z maszynerią. Nolan mistrzowsko przedstawia to wszystko za pomocą rozwiązań operatorskich, minimalistycznych zdjęć oraz niezwykle rytmicznej choreografii, w której aktorzy i maszyny tańczą do tykającego nieustannie zegara. Tak tworzy się niesamowite napięcie i immersja, zmuszająca widza do zanurzenia się w głębiny wód razem z tysiącami aliantów. Czy „Dunkierka” to opus magnum Christophera Nolana?
capsule review Agnieszki Karpiel z „Dunkierki” – CZYTAJ TUTAJ
8. „The Florida Project” (reż. Sean Baker)
Dawid Dróżdż:
Świat z pogranicza baśni i rzeczywistości, w którym prym wiedzie nieokiełznana ferajna małolatów temperowana przez karykaturalnego stróża (Willem Defoe) pstrokato-fioletowego motelu składa się na magiczny entourage nowego dzieła Seana Bakera. Mimo abstrakcyjnej przestrzeni świat bohaterów „The Florida Project” mocno osadzony jest w brutalnych realiach społeczności zepchniętej na margines. Widzowie spoglądają na ową rzeczywistość przez różowe szkiełka, lecz chwilę po ich ściągnięciu z łatwością mogą dostrzec paraliżującą bohaterów bezradność. I niech nie zwiedzie nas nieschodzący z ich twarzy uśmiech, bo – jak wiadomo – nie zawsze musi on być oznaką szczęścia. Przesłodzony obrazek, malowany kolorowymi kredkami przez Seana Bakera, przedstawia finalnie wyjątkowo ponury szkic. Rozbujana przez reżysera filmowa huśtawka nastrojów nie zatrzymuje się ani razu, zrzucając widzów z siedziska – raz z powodu niepowstrzymywanego śmiechu, kiedy indziej z powodu przyprawiającego o dreszcze na plecach dramatyzmu. Wykorzystując dziecięcą narrację Baker uzyskuje świeże spojrzenie na „sprawy dorosłych”, dzięki czemu „The Florida Project” zbliża się do tak kultowych dzieł jak „Kes” Kena Loacha. Podobnie jak filmowy weteran z Wielkiej Brytanii, Baker zabiera w głos w bardzo ważnej sprawie, dotyczącej bolączek dzisiejszego społeczeństwa.
capsule review Sebastiana Smolińskiego z „The Florida Project” – CZYTAJ TUTAJ
7. „Uciekaj!” (reż. Jordan Peele)
Agnieszka Karpiel:
Od dłuższego czasu wybierając się na horror spodziewamy się duchów, które mszczą się za dawne krzywdy, lub masakry, w którą wnikniemy dzięki found footage’owej konwencji. Tymczasem debiut Jordana Peelego jest zwrotem w stronę klasycznego horroru, w którym od początku przeczuwamy, że coś złego wisi w powietrzu i pewne poboczne wydarzenia wzbudzają nasz niepokój.
Twórcy filmu od początku kładą nacisk na problem rasowy – czarnoskóry Chris, który przyjeżdża na weekend do rodzinnego domu swojej białej dziewczyny, obawia się ostracyzmu ze strony przyszłych teściów. Niepokój widza zostaje stopniowo podsycany właśnie przez niezrozumiałe i nie dające się łatwo wytłumaczyć zachowanie drugopanowych czarnoskórych bohaterów. Rodzinny dom Rose kryje w sobie dużo więcej tajemnic niż moglibyśmy się spodziewać. Akcja filmu sprawnie przenosi się do poszczególnych kondygnacji domu i widz wraz z kamerą odkrywa kolejne zakamarki, przejścia i piwnice. Współodczuwamy strach i narastającą klaustrofobię bohatera i – tak jak w klasycznym horrorze w stylu „Haloween” – kibicujemy mu z całych sił.
Twórcom filmu nie udało się jednak utrzymać tego klimatu do samego końca i niedopowiedzenia, którą budzą w nas strach, przechodzą w ostentacyjne, krwiste gore. Być może – jak to często ma miejsce w przypadku debiutujących twórców – trudno Peelemu z pokorą przyjąć zasadę, że mniej znaczy więcej. Chęć poruszenia kilku wątków jednocześnie przy użyciu bardzo różnych środków filmowych jest bowiem niczym wysłanie widza na karuzelę, z której po zejściu poczuje on tylko chwilowy zawrót głowy.
6. „The Square” (reż. Ruben Östlund)
Michał Trusewicz:
Film Rubena Östlunda uderza zarówno w sferę sztuki współczesnej, jak i liberalny konsensus. Zdobywca Złotej Palmy wpisuje się w mocną krytykę społeczno-polityczną, opierającą się na założeniu, że nowoczesna demokracja została zawłaszczona przez grupę ludzi o wspólnych interesach. Szwedzki reżyser ironicznie odsłania estetyczny pozór, który ukrył się za iluzoryczną obiektywnością rzeczywistości współczesnej Europy. „The Square” to film-manifest, mający moc demaskacji systemu rosnących niesprawiedliwości. To jedno z najważniejszych dzieł tego roku, które wpisuje się w aktualną kondycję rozczarowania nowoczesnością.
recenzja Dawida Dróżdża z „The Square” – CZYTAJ TUTAJ
esej Michała Trusewicza o „The Square” – CZYTAJ TUTAJ
5. „Śmierć Ludwika XIV” (reż. Albert Serra)
Sebastian Smoliński:
Orgia umierania, jaką serwuje nam Albert Serra, to ewenement w kinie światowym ostatnich lat. Być może od czasu „Objęcia władzy przez Ludwika XIV” Roberto Rosselliniego z 1966 roku czas historyczny nie materializował się na ekranie w sposób tak zjawiskowy i zrywający z naszymi przyzwyczajeniami. Śmierć wielkiego króla jest zarówno treścią, jak i pretekstem całości; staje się rytuałem, który przybliża nas do przeszłości i jednocześnie skutecznie od niej dystansuje – Serra wprost lubuje się w dziwnościach i śmiesznostkach późnego baroku. Intymna perspektywa, jaką zapewnia pokój władcy, którego ucieleśnia w sposób, nomen omen, absolutny Jean-Pierre Léaud, pozwala na doświadczenie innego upływu czasu i innego poczucia historyczności. W „Śmierci Ludwika XIV” dawna epoka odtworzona jest z pietyzmem, ale w swojej kulturowej odmienności wymyka się prostemu pojmowaniu. Zostajemy sam na sam ze śmiercią, z którą Ludwikowi jest zdecydowanie do twarzy.
4. „Baby Driver” (reż. Edgar Wright)
Patrycja Mucha:
Trudno dziś o dobry musical filmowy. By przywołać choćby kilka najnowszych przykładów: „La La Land” potyka się o własne ambicje, „Wszystko gra” nie ma w ogóle ambicji, a „Les Misérables” stanowią parodię gatunku w wersji high-pateta. Tymczasem – zapewne chwilowe – odrodzenie gatunku przyszło zupełnie znienacka i w formie, jakiej nikt się nie spodziewał. Edgar Wright (twórca przebojowego „Scott Pilgrim kontra świat”) w filmie „Baby Driver” zaserwował nam kino akcji w rytm przebojów prosto z playlisty nostalgicznego młodzieńca – mistrza brawurowej jazdy samochodem. Dynamiczny montaż obrazu i dźwięków rozmaitego pochodzenia – pozornie chaotyczny, ale wybrzmiewający precyzją kompozycji właściwą tylko dobremu kinu – czynią z tego gangsta-pościgu popisówę na wypasie. I jeden z najlepszych filmów tego roku.
capsule review Wiktorii Ficek z filmu „Baby Driver” – CZYTAJ TUTAJ
3. „Moonlight” (reż. Barry Jenkins)
Robert Siwczyk:
„Moonlight” to klasyczny przypadek historii, która stała się kijem włożonym w mrowisko inkwizytorów walczących ze źle pojętą „polityczną poprawnością”. Gdyby film Jenkinsa opierał się wyłącznie na przekorności, nie wnosząc nic ponadto, mógłby stać się kolejnym przykładem zmarnowanego potencjału. Tymczasem jest to obraz subtelny: reżyser ograniczył swój scenariusz do niezbędnego minimum i pozwolił kamerze Jamesa Laxtona „opowiadać” historię. Ważna jest w tym kontekście sławna już scena na plaży, która spowodowała, że niektórzy widzowie porzucili resztę filmu budując wokół niej swoją krytykę. Tymczasem operatorska finezja tej sceny, polegająca na dokładnym wyczuciu momentu, w którym należy odwrócić kamerę, oddaje doskonale klimat „Moonlight”.
Powściągliwa forma pozwoliła Jenkinsowi na mnożenie interpretacyjnych tropów: od tych oczywistych, jak głos sprzeciwu wobec wykluczenia czy poszukiwanie własnej tożsamości, po mniej oczywiste, jak rozpracowywanie ról społecznych. W czasach, w której feminizm znów przybiera na sile, kajdany społeczne zakładane współczesnym mężczyznom wydają się nazbyt ignorowane w kulturze. Barry Jenkins stworzył film, który zapadł mi w pamięć właśnie dzięki błyskotliwemu ujęciu gender. Okazuje się, że kiedy wrażliwość nie ma wstępu do świata samców alfa, trzeba ją kamuflować wielkimi mięśniami, drogimi samochodami i dużą ilością pieniędzy.
Kapituła Amerykańskiej Akademii Filmowej nie przyznała w tym roku nagrody dla najlepszego filmu z powodu „politycznej poprawności”; nagrodziła go za jego powściągliwą formę i subtelność przekazu, które nie pozwoliły dojść do głosu tak popularnej w Hollywood łopatologii.
dyskusję na temat Oscarów – CZYTAJ TUTAJ
2. „Manchester by the Sea” (reż. Kenneth Lonergan)
Wiktoria Ficek:
„Manchester by the Sea” był moim faworytem w oscarowym wyścigu. Najważniejszej nagrody nie zdobył, jednak Akademia doceniła niesamowitą kreację Caseya Afflecka. Aktor otrzymał nagrodę dla najlepszego aktora pierwszoplanowego. Casey miał trudne zadanie do wykonania: postać, którą odgrywał w filmie, to mężczyzna zmuszony do powrotu w rodzinne strony, aby po śmierci brata zająć się jego synem. W traumie spowodowanej wydarzeniami z niedalekiej przeszłości walczy z własnymi demonami, prezentując przy tym mieszankę solidnej dawki emocji ze złudną obojętnością wobec świata. „Manchester by the Sea” ukazuje rzeczywistość, której nie da się określić jako dobrą lub złą. Udowadnia, że nawet po największej tragedii życie biegnie własnym torem. Intencje, chęci czy nastawienie bohaterów są poddawane próbom wynikającym z przypadku. „Manchester by the Sea” to dzieło obowiązkowe dla tych, którzy od filmu oczekują intensywnych emocji. Nie zabrakło w nim jednak chłodnych w tonacji zdjęć, które współgrają z opowiadaną historią, oraz czarnego humoru jako dopełnienia wspaniałej całości.
1. „Sieranevada” (reż. Cristi Puiu)
Mateusz Demski:
„Sieranevada” to nie kino, a życie. Kiedy oglądałem ten film po raz pierwszy miałem wrażenie, że kasjer się machnął i zamiast na salę odprawił mnie z kwitkiem do własnego mieszkania. Co gorsza – wysłał mnie w oko cyklonu, środek zjazdu rodzinnego. W pierwszym pokoju opróżnia się butelkę za butelką, coraz więcej, coraz szybciej, jakby coś kogoś goniło. Dalej kuchenne rewolucje: mama warzy, babcia kurzy. Reszta siedzi w salonie i gęsto prawi: o robocie, o matkach, żonach, kochankach, o teoriach spiskowych. „Sieranevada” Cristiego Puiu dzierży berło w naszym rankingu właśnie dlatego, że to dzieło „prawdziwe”: wrażliwe, wnikliwe, czyste. Opowiada o rodzinie lepiej niż jakikolwiek inny z tegorocznych i ubiegłorocznych filmów – lepiej, a także inaczej, bo po ludzku. W pewnym sensie też „po naszemu”. Bardziej po polsku niż wszystko, co polskiemu kinu się przytrafiło. Miałbym chętkę zalecać „naszym”, aby nie zostawali w tyle za rumuńskimi filmowcami i pisali historie takie, jak „Sieranevada”. A więc nagie, s z c z e r e, bez symbolizmu trzeciego rzędu. Powyższe uwagi mogą im się przydać.
Oto filmy, które podczas zbierania głosów, wymienione zostały minimum dwa razy (w kolejności od największej do najmniejszej liczby zdobytych punktów):
„Blade Runner 2049” (reż Denis Villeneuve) – recenzja Sebastiana Smolińskiego – CZYTAJ TUTAJ
„Toni Erdmann” (reż. Maren Ade) – recenzja Patrycji Chuszcz – CZYTAJ TUTAJ
„Cicha noc” (reż. Piotr Domalewski)
„American Honey” (reż. Andrea Arnold) – recenzja Patrycju Chuszcz – CZYTAJ TUTAJ
„To” (reż. Andres Muschietti) – recenzja Łukasza Spicha – CZYTAJ TUTAJ
„La La Land”(reż. Damien Chazelle)
„LEGO® BATMAN: FILM” (reż. Chris McKay)
„Logan: Wolverine” (reż. James Mangold)
„Nie jestem twoim murzynem” (reż. Raoul Peck)
„Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” (reż. Paolo Genovese)
„Twój Vincent” (reż. Dorota Kobiela, Hugh Welchman)
„Pokot” (reż. Agnieszka Holland)
„Coco” (reż. Lee Unkrich, Adrian Molina)
zestawienie najlepszych filmów roku 2016
zestawienie najlepszych filmów roku 2015
Swoje dziesiątki najlepszych filmów roku sporządzili:
Mateusz Demski, Sławomir Kruk, Patrycja Mucha, Karolina Kostyra, Wiktoria Ficek, Patrycja Chuszcz, Sebastian Smoliński, Robert Siwczyk, Dawid Dróżdż, Agnieszka Karpiel, Angelika Ogrocka, Michał Trusewicz.