Magiczne koło niespełnionych pragnień – recenzja filmu „Na karuzeli życia”

Tradycyjna manufaktura autorskiego kina Woody’ego Allena nie zwalnia tempa. Co roku od lat 70. reżyser dostarcza widzom nową dawkę historii, najczęściej podszytych nowojorskim zneurotyzowanym duchem. Allen swoją najnowszą produkcją, „Na karuzeli życia”, powraca do amerykańskich lat 50. i wysyła pocztówkę z wakacji na Coney Island, położonym niedaleko swojego ukochanego Nowego Jorku.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Miejscem akcji jest półwysep, siłą rzeczy częściowo odcięty od stałego lądu. Ponadto ścisłe centrum akcji zawężono do terenu wesołego miasteczka; „miasta w mieście”, które rządzi się swoimi prawami. Przestrzeń ta jest sztuczna, odrealniona i wyizolowana od społeczności. Wybrzeże i plaża spajają w pewien sposób te dwie sfery, toteż właśnie tam rozwijają się najbardziej intrygujące elementy akcji.

Fabuła opiera się na szczegółowej prezentacji czwórki bohaterów i perypetii, które spajają ich losy. Ginny (Kate Winslet) – była aktorka, w młodości marząca o wielkiej karierze scenicznej – zmaga się ze realizmem dnia codziennego. Rano pracuje jako kelnerka w kawiarni, a popołudniami wraca do prostodusznego, otyłego męża Humpty’ego (Jim Beulshi), który piastuje funkcję operatora karuzeli i z pomocą alkoholu próbuje poradzić sobie ze śmiercią pierwszej żony. Niespodziewanie w ich życiu pojawia się Caroline (Juno Temple), córka Humpty’ ego z pierwszego małżeństwa, z którą od wielu lat mężczyzna nie utrzymywał kontaktu. Dziewczyna ledwo skończyła 20 lat, jednak nie jest beztroską, szukającą wrażeń młodą panną, a próbującą odbudować rodzinne relacje dziewczyną. Ginny i Humpty wychowują ponadto Richiego, syna kobiety, który najlepiej odnajduje się w podpalaniu wszystkiego dookoła.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Szkoda, że ognia zabrakło w filmie jako takim. Pomimo barwnych osobowości bohaterów historia nie wciąga, nie wzbudza emocji, nie tworzy napięcia. O wiele za mało jest też w niej charakterystycznego dla Allena sarkazmu i ironii. Podczas seansu czułam się jak pasażer czekający na pociąg, który z braku innych rozrywek obserwuje i analizuje ludzi dookoła. Chociaż historia tocząca się w cukierkowym świecie karuzel przepleciona jest ulubionymi motywami reżysera –  miłością, twórczym niespełnieniem i pewną dozą goryczy – brakuje mi w niej wyrazistego męskiego bohatera w postaci introwertycznego neurotyka.

Bardzo dobrze, że Allen wprowadził z powrotem postać zwracającą się bezpośrednio do kamery. To także charakterystyczny dla reżysera zabieg, który został pominięty w ostatnich produkcjach. A mówi do nas Mickey (Justin Timberlake) ratownik wodny, który pragnie być poetą, pisarzem tworzącym wspaniałe dramaty. Marzy on również o wielkiej romantycznej miłości i w pewien sposób prowokuje bieg wydarzeń podobny do tego, który znamy z kart popularnych niegdyś harlequinów. Mimowolnie wchodzi w rolę amanta, o którego serce zabiega rozgoryczona życiem Ginny oraz rozglądająca się za ukojeniem w ramionach delikatnego i subtelnego mężczyzny Caroline.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Jako widz możemy poczuć się z kolei trochę jak Ginny poszukująca złotego środka między życiem w prawdzie i obłudzie. Mimo potencjalnie emocjonującego trójkąta miłosnego wszystko – od wesołego miasteczka począwszy, a na perypetiach bohaterów skończywszy – wydaje się sztuczne, patetyczne i teatralne. W tym wszystkim nie mogłam jednak oprzeć się wrażeniu, że Kate Winslet świetnie oddaje charakter zmęczonych życiem europejskich kobiet (tak tak, jest w tej roli niesamowicie europejski – rzekłabym wręcz słowiański – sznyt).

Sztuczność rzeczywistości przedstawionej przez Allena podbija plastyka zdjęć Vittorio Storaro. Bohaterowie w większości ujęć są oświetleni w bardzo nienaturalny, sceniczny sposób. Ten zabieg jest w pewien sposób uzasadniony charakterem iluminacji wesołego miasteczka, jednakże to samo dzieje się w scenach pod molo, chociażby w momencie zachodu słońca. Ostre światło, wyraziste kolory, teatralna scenografia przywodzą na myśl stare dobre hollywoodzkie dramaty obyczajowe, w całości kręcone w studio. Z jednej strony to zabieg wiele mówiący o inspiracji estetyką konkretnego momentu w kinematografii, z drugiej podkreślający świat wewnętrzny bohaterów. Obrazy w tej produkcji wyrażają momentami więcej niż postaci. Ich życie zdaje się kiepskim żartem, a rzeczywistość w której się poruszają, scenografią, z którą niewiele ich łączy. W tym kontekście fabuła, scenariusz i obraz tworzą dosyć spójną całość.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Film jest całkiem znośnym, lecz nawet jak na Allena przegadanym spektaklem. Mimo to polecam, zwłaszcza by sprawdzić – i zobaczyć na własne oczy – jak Justin Timberlake wypada w roli amanta i niespełnionego poety uwikłanego w miłosny trójkąt.

Ocena:

żarówki 3-01

Film można obejrzeć w Cinema City:

ccPoczujMagie_600x100


Weronika Migdał małeWeronika Migdał – absolwentka Śląskiego kulturoznawstwa, aktualnie badająca na studiach magisterskich w Łodzi komunikację marketingową od strony filmowej.  Lubi robić amatorskie filmy nie śpiąc, nie jedząc; za to mówiąc, dużo mówiąc. Stara się nie dorosnąć, dlatego uwielbia surrealizm i realizm magiczny. Gdyby mogła, mieszkałaby na planie filmowym, najlepiej pośród elfów.