Capsule review: „The Florida Project”
Utarło się już, że w „The Florida Project” Seana Bakera Ameryka wygląda jak Disneyland. Wystarczy przypomnieć sobie pierwsze strony „Symulakrów i symulacji” Jeana Baudrillada, by upewnić się, że Disneyland jako metafora kraju to stały chwyt retoryczny rozmaitych ekspertów od kultury Stanów Zjednoczonych. Prawdziwe jest także odwrotne porównanie: Disneyland wszak jest jak sama Ameryka – kusi szansą i przygodą, która jest w nim zamieniona w gadżet i wciągnięta bez wstydu w spiralę konsumpcji. Film Bakera, jak sądzę, pokazuje coś jeszcze: fundamentalną nierozróżnialność obu światów, które są, szczególnie dla naszego, środkowoeuropejskiego oka, faktami przede wszystkim estetycznymi: obrazy Disneylandu utrwalone w naszej wyobraźni i obrazy, jakimi syci się „The Florida Project” pochodzą z tego samego porządku nabrzmiałej fantazji.

fot. materiały prasowe
Dlatego też trudno mi zgodzić się z kolejną łatką, jaką czasem przylepia się filmowi Bakera – stwierdzeniu, że podobnie jak „Moonlight” Barry’ego Jenkinsa, tak i „The Florida Project” zasadza się na „demitologizacji Florydy”. Historia kilkorga ubogich dzieci i ich samotnych matek mieszkających w Magicznym Zamku – tanim motelu niedaleko Disneylandu w Orlando – to co najwyżej smutny mit na sterydach wsparty na neorealistycznym rusztowaniu.
Porównanie do neorealizmu jest już jednak samo w sobie drogą na skróty. O ile w powojennych Włoszech uczciwość wobec rzeczywistości zakładała, że świat przedstawiony będzie sprawiał wrażenie jej nieznacznego przekształcenia, o tyle w „The Florida Project” oglądamy świat raz przez szkło powiększające, a kiedy indziej w odbiciu zniekształcającego dla zabawy lustra lub z punktu widzenia złośliwego krasnala. Dostrzeżenie w otaczającym mieszkańców Florydy pejzażu (niekończących się mrowiskach centrów handlowych, hoteli i dinerów) elementu potwornego, niesamowitego czy też po prostu dziwnego oraz uchwycenie go z nieznanej (i niewidzianej) wcześniej, ulotno-cukierkowej perspektywy – to wielkie osiągnięcie Bakera, który tworzy jedną z najciekawszych wizji Ameryki ostatnich lat. Czy widzieliście kiedykolwiek wcześniej w kinie szyldy sklepów, budynki i reklamy przypominające muchomory i pieczarki portobello?
„The Florida Project” uprawia w pewnym sensie „estetyzację biedy”, jak określono kiedyś strategię „Bestii z południowych krain” Benha Zeitlina. Film Bakera daje dużo radochy, ale też wywołuje uczucie goryczy, ponieważ sensualne doświadczenia dzieci i widoki świata, który poznają, rozmijają się w „The Florida Project” z pozbawioną sentymentów osią narracyjną. Im więcej – absolutnie cudownego – fioletu na ekranie, tym większe prawdopodobieństwo, że za chwilę stanie się coś strasznego. Gest pokornego Willema Dafoe, malującego motel na jeszcze bardziej jaskrawy odcień, jawi się w tym ujęciu jako zaklinanie beznadziejnej rzeczywistości. Jeśli biedować, to tylko na bogato – mogłaby powiedzieć matka małej Moonee. Dziewczynka dodałaby zapewne do tej sentencji symbol groszowego dobrobytu, czyli syrop klonowy – i już mamy gotowy przepis na zachowanie godności w każdej sytuacji.
Ocena:
Film można obejrzeć w Cinema City: