A GIRL ON SABBATICAL, CZYLI SOLO PODRÓŻ SCENOGRAFKI #4

19.11.2017, Argentyńska Patagonia (El Calafate – Lodowiec Perito Moreno – El Chalten)

3-godzinny lot z Buenos Aires do El Calafate to podróż ku pierwszemu w Patagonii przystankowi w jednym z największych skarbów natury w Ameryce Południowej. Patagonia to bezkresne tereny wypełnione monstrualną ciszą. Olbrzymią pustkę wieńczą postrzępione szczyty, nasycają nieskalane rzeki i bezkarnie przełamują potężne wiatry.

Miasteczko El Calafate ma strategiczne położenie – leży między argentyńskim El Chalten na północy i chilijskim Parque National Torres del Paine na południu. 80 km od niego oddalony jest Glaciar Perito Moreno, największa atrakcja południowego sektora Parque Nacional Los Glaciares. To jeden z najbardziej dostępnych i stale rozrastających się lodowców świata (w przeciwieństwie do większości, która maleje). Olbrzymia masa lodu, długa na 30 km i szeroka na 5 km, zapiera dech w piersiach już samym wizualnym wrażeniem. Od razu nasuwa się pytanie: dlaczego lodowiec jest tak niebieski? Ponieważ lód w środku jest bardzo gęsty i całe powietrze zostaje z niego „wyciśnięte”. Ten gęsty lód pochłania wszystkie kolory światła, prócz niebieskiego. Wpadające do wody fragmenty lodowca brzmią jak potężne pioruny. Ale widzieć i słyszeć mi nie wystarcza. Będąc tak blisko Perito Moreno, muszę poczuć tą niesamowitą masę lodu pod nogami. Glaciar trekking – chodzenie w rakach po lodowcu staje się dla mnie drugim najsilniejszym doświadczeniem outdoorowym po solnej surowości Salar de Uyuni.

Perito Moreno

Perito Moreno

Przylatując do Patagonii liczyłam na samotne chodzenie po górach. Na Perito Moreno poznaję Amandę z Afryki Południowej, która będzie moją towarzyszką na szlakach w El Chalten – argentyńskiej destynacji górskiej, miasteczku o swobodnej atmosferze. Zostało ono założone w 1985 roku w odpowiedzi na prymat, jaki wiodło chilijskie miasteczko Puerto Natales i Park Narodowy Torres del Paine (to w te dwa miejsca ciągnęły kiedyś tłumy turystów). W knajpach słychać dużo klasyki grunge’u i rockowych dźwięków.

Patagonia charakteryzuje się skrajnymi zmianami pogody i brutalnymi wiatrami. Jak mówią miejscowi – będąc tutaj, doświadcza się czterech pór roku w ciągu jednego dnia. W El Chalten siła wiatru sięga do 120 km/h. Ostatniego dnia natura się do nas uśmiecha i dopisuje idealna pogoda. Niebo jest bezchmurnie błękitne, świeci słońce i wiatr powiewa słabo – w porównaniu do poprzednich szarych i częściowo deszczowych dni. Moim finalnym celem jest podejście do pięknego punktu widokowego Lagos de los Tres, skąd widać symbol argentyńskiej Patagonii, zębaty szczyt Fitz Roy. Licząc od punktu oznaczonego jako jej początek, trasa wynosi 20 km. Po pierwszym wzniesieniu szlak jest prosty i wymaga większej sprawności fizycznej dopiero na koniec – podczas 45-minutowego podejścia, stromego i wietrznego. Widok na szczyt Fitz Roy został uznany za najbardziej fotogeniczne miejsce w tej części Parque Nacional Los Glaciares, które pomimo ogromnej popularności nigdy nie nudzi. El Chalten jest dla mnie bardzo niemiecki, ten język słyszę głównie na szlakach i w miasteczku. To przeciwieństwo zamerykanizowanego chilijskiego Parque National Torres del Paine, w którym za chwilę będę.

Fitz Roy

Fitz Roy

25.11.2017, Chilijska Patagonia (Puerto Natales – Torres del Paine)

Po chilijskiej stronie znajduje się małe miasteczko Puerto Natales, które stanowi „punkt startowy” do Parque Nacional Torres del Paine. Ląduję w równie niewielkim retro hostelu Vinnhaus, który prowadzi z dbałością o detal dwóch młodych fińsko-chilijskich właścicieli z Berlina.

Parque Nacional Torres del Paine

Parque Nacional Torres del Paine

Czym jest solo trekking? Samodzielne chodzenie po górach jest cenne z kilku powodów. Dostarcza czasu na samokontrolę (samobadanie) i kontemplację z dala od zgiełku codzienności. Kiedy jest się częścią grupy łatwo polegać na umiejętnościach innych, po to, aby znaleźć drogę, zapewnić sobie bezpieczeństwo czy podjąć trudne decyzje. Solo-trekking polega na własnych outdoorowych umiejętnościach, które są kluczowe. Grupa porusza się zwykle tak szybko, jak jej najwolniejszy członek. Solo wędrowiec natomiast ma własne tempo, z czym związana jest elastyczność na trasie. Kolejnym aspektem jest wyzwanie, dotyczące poruszania się szybciej, dalej i dłużej na bardziej wymagających szlakach i podczas trudniejszych warunków pogodowych. Oznacza to również poznanie i pokonanie własnych lęków, np. przed wysokością, brakiem orientacji, ciemnością, dzikimi zwierzętami, burzą, samotnością. Solo-trekking umożliwia także głębsze poznanie natury, bez czasowej presji grupy i hałasu, który wytwarza. Na własną rękę spędza się czas tak, jak się chce, np. obserwując dłużej gatunki flory i fauny. Po zakończeniu trasy można powiedzieć: Zrobiłem to sam! Odpowiedzialność za sukces jak i duma z przygody są całkowicie twoje.

Przekonuję się o tym wszystkim w jednej z najważniejszych destynacji górskich świata. Przede mną kilkudniowy popularny szlak wędrowny „W” w Parque Nacional Torres del Paine, który jest prawdopodobnie najbardziej imponującym Parkiem Narodowym w Ameryce Południowej. Patagoński krajobraz to piękno olbrzyma z lazurowymi jeziorami, szlakami wijącymi się przez  szmaragdowe lasy, krystalicznymi rzekami i połyskującym niebieskim lodowcem. Panoramy są wszędzie. Moją ulubioną częścią trasy staje się Francuska Dolina i droga do punktu widokowego Britanico. Nagle zielony krajobraz przeistacza się w śnieżną i oblodzoną krainę, gdzie wieją silne wiatry. Droga jest słabo oznaczona, jestem jedną z pierwszych osób na szlaku. Nieraz muszę dłużej szukać właściwego kierunku, przechodzić przez strumienie, częściowe pokryte cienkim lodem albo wspinać się po stromych, oblodzonych sekcjach o kamiennym albo błotnistym podłożu. Jestem całkiem sama wobec patagońskiego ogromu. Surowe piękno rozciąga się masywnie przed moimi oczami. Czasem słychać odgłosy lawin, przypominające uderzenia piorunów. Kiedy przy schronisku Paine Grande czekam na powrotny katamaran, z uśmiechem myślę o tym, jak dużo łatwiejszym do pokonania okazał się dla mnie osławiony szlak „W”. Myślę też o tym, z jaką lekkością – ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu – go pokonałam.

Parque Nacional Torres del Paine

Parque Nacional Torres del Paine

03.12.2017, Bariloche (Argentyna) – Puerto Varas – Frutillar – Chiloe (Chile)

Bariloche staje się mym ostatnim przystankiem w Argentynie. Relaks, po dwutygodniowym trekkingu, czeka mnie w kolejnej outdoorowej mekce z najlepszą krajową czekoladą. Nieźle. 8-godzinna podróż autobusem przenosi mnie z powrotem do Chile. Pies straży przygranicznej wybiera mój plecak wśród kilku innych do szczegółowej rewizji i dlatego docieramy ze znacznym opóźnieniem do Puerto Varas.

Chile to szalony geograficzne kraj, bardzo długi i jednocześnie bardzo wąski – o 4300 km długości i 200 km szerokości. Od zachodu otacza go Ocean Spokojny, a od wschodu Andy. 10% aktywnych wulkanów świata znajduje się na jego obszarze. Do moich faworytów należy Wulkan Osorno o eleganckim stożkowatym wierzchołku, który jest doskonale widoczny z miejscowości Puerto Varas i Frutillar. W ramach chilijskiej polityki migracyjnej i gospodarczej z XIX w, prowadzano w Europie (szczególnie w Niemczech) kampanię werbującą nowych osadników w celu rozwoju rolnictwa, hodowli, produkcji i handlu na centralnych obszarach wokół Jeziora Llanquihue. W 1853 roku została tam założona niemiecka kolonia Puerto Varas. W miasteczku widoczne jest silne niemieckie architektoniczne dziedzictwo z fasadami drewnianych budynków, przypominających rybie łuski.

Wulkan Osorno

Wulkan Osorno

Dalej jadę znowu na południe – na Chiloe, największą wyspę Chile, która posiada dwie architektoniczne perły na krajową skalę. Pierwsza to palafitos, czyli przybrzeżne domy na palach, które początkowo były gospodami, pensjonatami i sklepami. Prowadziło się je w celu świadczenia usług w okresie boomu na wyrąb drzew pod koniec XIX w. Później, w wyniku rolniczych plag wewnątrz lądu, farmerzy zostali zmuszeni do przeniesienia się na wybrzeże. Osiedlając się w domach na palach, zaczęli „odbierać” morzu część terytorium w celu połowu ryb czy skorupiaków. Jednocześnie posiadali kawałek ziemi pod uprawę. W zależności od pory roku, morze cofa się znacznie, odsłaniając pale i położoną wokół nich przestrzeń. Mam szczęście nocować w Castro w jednym z nich. Palafitos „Emilio y Ester” należy od 70 lat do jednej rodziny. Pomieszczenia są tak niskie, że z moimi 167 cm wzrostu prawie dotykam głową sufitu w łazience. Drugim architektonicznym skarbem Chiloe są unikatowe drewniane kościoły, łączące bawarskie dziedzictwo Jezuitów z elementami tradycji rdzennej ludności. 16 spośród nich zostało desygnowanych do UNESCO. Charakteryzują się przede wszystkim pomalowanymi na jasne kolory fasadami i prostymi, pogodnymi wnętrzami.

Palafitos w Chiloe

Palafitos w Chiloe

To jedna z zasadniczych różnic między Chile i Argentyną – silny niemiecki wpływ w Chile to przeciwieństwo przeważającego włosko-francuskiego oddziaływania, którego ślady do dziś widać w Argentynie.

09.12.2017, Pucón – Valparaíso – Viña Del Mar (Chile)

Z Castro przemieszczam się do miasteczka Ancud znajdującego się na Wyspie Chiloe, a następnie przez Puerto Montt jadę do Puconu, gdzie – ku mojemu zaskoczeniu – powracam do dzieciństwa. Jednym z outdoorowych obowiązków regionu jest podejście na najbardziej aktywny chilijski Wulkan Villarrica na wysokości 2840 m. Po patagońskim doświadczeniu jest ono dla mnie przyjemnym, rozgrzewającym spacerem, który odbywam w śniegu wśród pięknych panoram. Niestety samotny trekking nie jest możliwy i trzeba poruszać się w zorganizowanej grupie. Krater nas nie rozczarowuje. Rozpalona lawa bucha różnymi odcieniami czerwieni. Na drugi dzień dowiaduję się, ile miałam szczęścia, decydując się na podejście (mimo, że spałam zaledwie kilka godzin!). Nazajutrz aktywność krateru przybrała na sile i został on zamknięty dla turystów. Dwa dni przed moim przyjazdem podejście było całkowicie niemożliwie i zainteresowani zostali zmuszeni do zmiany ich podróżniczych planów i dłuższego pobytu w Puconie. Dlaczego zatem powrót do dzieciństwa? To przez zjazd z 2800 m na plastikowym ślizgu zjazdowym! Tuż przed wskoczeniem w nocny, 12-godzinny bus do Valparaiso, zaliczam jeszcze jazdę konną i galop po wulkanicznej plaży. Lepszego zakończenia outdoorowych aktywności podczas tej południowoamerykańskiej podróży nie mogłabym sobie wyobrazić.

Valparaíso

Valparaíso

Położone na pacyficznym wybrzeżu Valparaiso, znane jako Valpo, jest oddalone zaledwie 1,5 godziny jazdy na zachód od stolicy Chile, Santiago. Mieszczące się na ponad 42 wzgórzach Valpo rozwijało się bez oficjalnego planowania urbanistycznego. Dla rezydentów miasto jest równocześnie mieszanką marzeń i koszmarów. Ukształtowanie miasta przybiera kształt amfiteatru, a ocean wygląda jak jego scena. Miasto zdaje się być biedne, brudne i opuszczone, ale ma bogatą historię. To, co je wyróżnia pośród pozostałych chilijskich miast, to atmosfera bohemy artystycznej, sztuka ulicy z licznymi muralami, tagami i kolorowymi budynkami. Dlaczego są one tak barwne? Jedna z odpowiedzi wskazuje na wracających do Valpo żeglarzy, którzy dzięki temu mogli rozpoznać swoje domy z daleka. Do moich ulubionych budynków, co prawda z żeglarstwem niebezpośrednio związanych, należy posiadłość największego chilijskiego poety – Pablo Nerudy, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w roku 1971.

„La Sebastiana” spełniła liczne wymagania Nerudy, zmęczonego stolicą i szukającego spokojnego miejsca do życia i pisania. Dzięki przyjaciołom znalazł niedrogi dom, niedokończony i porzucony w 1949 roku po śmierci jego właściciela, Hiszpana Sebastiana Collao. La Sebastiana to w rzeczy samej imprezowa miejscówka poety, polityka i dyplomaty słynącego ze swego nieustannego świętowania. Parapetówka, która odbyła się  w Valparaiso w 1961 roku, to już historyczne wydarzenie. Z tej okazji Neruda napisał m.in. słynny wiersz pt. „La Sebastiana”. Czteropiętrowy dom zapewnia najlepsze widoki na port podkreślając olbrzymie morskie zamiłowanie poety, który nigdy nie nauczył się pływać. Wnętrze domu odzwierciedla częściowo jego ekscentryczne upodobania, jak np. ażurowe drzwi do toalet, będące raczej dekoracją niż drzwiami zapewniającymi intymności, słynny bar z mocnymi trunkami i rosyjskimi kieliszkami czy duży koń na biegunach w salonie.

Obok Valparaiso leży chilijski kurort plażowy Viña del Mar. Wbrew rozpowszechnionym sloganom o nieskazitelnych plażach, nie zaliczyłabym ich do tych z pierwszej światowej ligi, ale czego nie można miejscu odmówić, to jego odrębnego charakteru, który zapewnia spokojny dzień i przerwę od bohemy Valparaiso. Nadszedł czas na mój ostatni przystanek w Ameryce Południowej.  Solo podróż trwa już prawie 3,5 miesiąca. Wsiadam w autobus do Santiago.

Viña del Mar

Viña del Mar

Korekta: Marta Połap


Dominika_BlaszcykDominika Brunner (z d. Błaszczyk) – scenografka, absolwentka krakowskiej ASP i praskiej DAMU. Współpracowała m.in. z Narodowym Starym Teatrem w Krakowie, Teatrem Dramatycznym w Warszawie czy Teatrem Nowym w Poznaniu. Asystowała Magdalenie Musiał przy inscenizacji w Maxim Gorki Theater w Berlinie. Uczestniczyła w Festiwalu Ars Cameralis 2016 (Instalacja „Peleng”). Pracowała jako scenograf i architekt dla agencji TRIAD Berlin i dan pearlman. Do jej klientów należą m. in.: Światowe Muzeum FIFY w Zurychu, Mercedes-AMG, Europapark Rust, Vodafone Institute, Google, Jägermeister, Klimahaus Bremerhaven. Mieszka w Berlinie.
www.dominikabrunner.com