Beksińscy. Portret kolejny
Na tegorocznym na Festiwalu Filmowym w Gdyni, w rok po wielkim sukcesie „Ostatniej Rodziny”, pokazano aż dwie produkcje opowiadające losy rodziny Beksińskich: pełnometrażowy dokument Marcina Borchardta „Beksińscy. Album wideofoniczny” oraz krótkometrażową fabułę „Pars pro toto” Katarzyny Łęckiej w ramach sekcji konkursowej. Trudno nie traktować tych okoliczności jako swoistej szansy na rozliczenie się z obrazem rodziny Beksińskich, jaki wykreowała fabuła Matuszyńskiego. W takiej właśnie atmosferze przebiegało spotkanie z twórcami dokumentu po festiwalowej projekcji, choć reżyser „Albumu Wideofonicznego” podkreślał, że ekipie nie przyświecał cel zrobienia filmu w kontrze do „Ostatniej rodziny”.
Zarchiwizowani
Pewnie długo by szukać drugiej rodziny, której dzieje byłyby tak bogato zarchiwizowane. Zdzisław Beksiński od 1957 roku tworzył archiwum rodziny. Najpierw był to dziennik foniczny i fotografie, a od połowy lat 80. także dziennik wideo. Kamera w rodzinie Beksińskich obecna była przez wiele lat i wrosła w jej codzienność. Dlatego można zaufać temu materiałowi – z pewnością niewiele tu wyuczonych kwestii czy przemyślanych wypowiedzi. Jeżeli już pojawia się jakieś pozowanie, to w większym stopniu przed członkami rodziny, niż przed samą kamerą. Materiały z archiwum rodzinnego Beksińskich to fascynujące studium rodzinnych relacji.
Obraz Borchardta ogląda się jak film fabularny, wręcz epicką opowieść. Materiały są podporządkowane tokowi opowieści, ale nie jest to jedynie chłodna chronologia – montaż zachowuje dynamikę i atmosferę home-made wideo. Twórcy nie zrezygnowali z pokazywania tzw. „scenek rodzajowych”, zwyczajnych momentów z życia codziennego, takich jak eksponowanie przez malarza przed kamerą blizny po operacji, przyrządzania i jedzenia „pieprznego” obiadu, czy zwyczajnych pogawędek w kuchni, które nie wnoszą niczego konkretnego do opowiadanej historii; ale przecież niosą tak wiele treści. Często w tych materiałach obecny jest element nostalgiczny: pojawiają się retrospekcje zaaranżowane przez zestawienie archiwaliów z odległych wobec siebie czasów warszawskich i sanockich oraz komentarzy bohaterów – raz jest to zapisek z dziennika Zdzisława Beksińskiego, innym razem autentyczne dźwiękowe nagranie.
Znowu to samo?
Choć „Album wideofoniczny” zawiera materiały dotąd niepublikowane, nie jest przedsięwzięciem nowatorskim. Wcześniej powstało już kilka podobnych produkcji, które wykorzystywały archiwalia obecne filmie Borchardta: „Dziennik zapowiedzianej śmierci” (2000), „Autoportret pośmiertny” (2006) i „Z wnętrza” (2013). Jednak ze znanych już widzowi materiałów ekipa Borchardta tworzy nową jakość, miksując różnego rodzaju zapisy archiwalne w uporządkowaną narrację, a materiałom audiowizualnym towarzyszą fragmenty dzienników Zdzisława Beksińskiego czytane przez Mariusza Fogla. Mimo wtórności nie można jednak nie przyznać „Albumowi” miana filmu najszerzej wykorzystującego istniejące materiały z rodzinnego archiwum. W efekcie powstała spójna i barwna rekonstrukcja prawie 50 lat życia rodziny, poprowadzona z punktu widzenia malarza, w której główny wątek stanowi relacja ojciec – syn. Zaznacza to już ramowa konstrukcja filmu: „Album wideofoniczny” zaczyna się i kończy zmaganiami malarza z widmem samobójczej śmierci Tomka. Pierwiastek śmierci jest tu stale obecny, ale mimo wszystko Borchardt stara się na plan pierwszy wyłonić zwyczajność rodziny i ciepło ich domu, zrywając tym samym z obecnym w powszechnej świadomości obrazem mrocznej czy ekscentrycznej familii oderwanej od rzeczywistości.
Opowieść otwierają archiwalia dotyczące pierwszych lat małżeństwa Beksińskich, narodzin i dzieciństwa Tomka, jego lat nastoletnich aż po czasy studenckie. Od neutralnych zdjęć czy nagrań docieramy stopniowo do intymniejszej części filmu, pozwalającej zagłębić się w problemy rodziny i rozterki każdego z jej członków. Wtedy właściwie zaczynamy się zastanawiać, czy powinniśmy to wszystko oglądać. Tak jest w przypadku rozmów rodziców z nieszczęśliwym, zagubionym synem, obserwacji ich bezradności. Czujemy dyskomfort, gdy Tomek zwierza się ze swojego wstrętu do ludzi czy z braku chęci do życia. Jest nam niezręcznie, gdy słyszymy rodziców Tomka wyrażających swoje niezadowolenie z braku zaradności syna i pasożytowania na nich; czujemy się dziwnie, gdy Tomek, nie bacząc na uczucia rodziców mówi, że matka przeliczyła się myśląc, że będzie wypełniał rolę dobrego syna. Jednocześnie mam poczucie, że tego typu materiały po prostu musiały się tu znaleźć, służąc uzyskaniu efektu jak najbardziej wiarygodnego.
Normalni/ nienormalni
Scenariusz filmu powstał na podstawie książki „Beksińscy. Portret podwójny” Magdaleny Grzebałkowskiej, która korzystała z tych samych materiałów archiwalnych. Twórcy „Albumu wideofonicznego” zyskali jedynie nieco szerszy do nich dostęp, dzięki otwarciu się w ostatnim czasie dyrektora Muzeum Historycznego w Sanoku na różnego rodzaju przedsięwzięcia dotyczące rodziny Beksińskich. Marcin Borchardt wskazuje, że autorka reportażu dokonała selekcji najważniejszych wydarzeń, z których zbudowała spójną narrację. Jeżeli jest to syntetyzująca, a przez to upraszczająca relacja, co niektórzy jej zarzucają, to jednak nie można odmówić jej miana wielowymiarowej, wielogłosowej i przez to bardzo wartościowej pozycji. Tym, co cechuje film Borchardta jest właśnie próba stworzenia podobnej solidnej narracji. Udało się twórcom rzucić szerokie spojrzenie na każdą z postaci, czego nie starali się zrobić autorzy „Ostatniej Rodziny”, bazując na dość ograniczonej analizie charakterologicznej i wybierając te cechy osobowości, czy te wydarzenia, które barwnie wypadają na ekranie. Kreacje Beksińskich w filmie Matuszyńskiego są bardzo wyraziste, ale zarazem zwyczajnie płaskie. Ta jednowymiarowość jest dla nich krzywdząca.
W przypadku wizerunku Tomka Beksińskiego, „Album wideofoniczny” może być dla widza pewnego rodzaju sprostowaniem, rehabilitacją po krzywdzącej wizji jego osoby, ukazanej w „Ostatniej rodzinie”. Dawid Ogrodnik jego postać jedynie naśladuje (w dodatku nadekspresyjnie), a nie wciela się w rolę. Nie próbuje zagłębić się w rozterki bohatera, ślizga się po ich powierzchni. Aktor gubi w stosunku do osoby Tomka szacunek, który moim zdaniem, w przypadku filmu biograficznego jest kwestią podstawową. Ten „sensacyjny” portret Tomka jest po prostu niesmaczny. Takie głosy pojawiały się po premierze fabuły wśród osób, które znały go osobiście lub mieli szansę przyjrzeć się bliżej tej postaci. W „Ostatniej Rodzinie” widzimy karykaturalną sylwetkę wariata, dużego chłopca nieudolnego w każdej sferze życia: prywatnego (kuriozalne sceny łóżkowe) i zawodowego (scena marnych pierwszych prób w radiu). Nie udało się tu odmalować profesjonalizmu i popularności Tomka jako radiowca i tłumacza anglojęzycznych filmów (czy w ogóle próbowano je odmalować? Moim zdaniem dążono do uzyskania przeciwnego efektu). Dyskomfort wywołuje także fakt, że dystrybucji filmu towarzyszyło wydawnictwo płytowe z muzyką, którą Tomek Beksiński prezentował w swoich audycjach. U Borchardta obserwujemy człowieka wprawdzie ekscentrycznego, trudnego, ale i pełnego pasji, o oryginalnej i charyzmatycznej osobowości, obdarzonego sporym poczuciem humoru. Udało się za pomocą wybranych materiałów naszkicować jego talent radiowca i w jakimś stopniu charakter jego audycji. Jednocześnie widzimy postać tragiczną: niedostosowaną i nadwrażliwą, głęboko niepogodzoną z rzeczywistością.
Film Borchardta polemizuje również z wizerunkiem Zosi Beksińskiej, obecnym w fabule Matuszyńskiego. Żona malarza nie jest tu nijaką domową gosposią na usługach męża i matką zahukaną w relacji z synem, która studzi trzydziestoletniemu Tomkowi ziemniaki za pomocą wiatraka. Borchardt eksponuje doskonale jej zupełne oddanie rodzinie i nadopiekuńczość, ale też siłę charakteru, zdolność do sprzeciwu i stawiania granic w relacjach rodzinnych.
W postaci malarza widzimy zaś przede wszystkim mężczyznę ciepłego, z dużym poczuciem humoru, ale też obdarzonego błyskotliwym, a czasem cynicznym spojrzeniem na rzeczywistość. Pokazano z również jego bezradność w zetknięciu z problemami syna i to, jak głęboko potrafią go dotknąć, pomimo jego zdystansowanej natury i skłonności do racjonalizowania. W końcu obserwujemy jego mierzenie się z samotnością i zmęczeniem rutyną codzienności już po śmierci najbliższych. Świetnie odmalowano ten stan pustki poprzez umieszczenie w filmie nagrań zmieniającego się widoku z okna mieszkania na służewskim blokowisku. W filmie nie mogło zabraknąć też wątku życia artystycznego Zdzisława Beksińskiego, m. in fragmentów dotyczących jego relacji z marszandem Piotrem Dmochowskim. Wielokrotnie widzimy malarza przy sztalugach czy podczas dokumentowania za pomocą kamery procesu powstawania dzieła dzień po dniu, etap po etapie.
Czyli jednak normalni?
Chcąc jak najmniej manipulować przekazem zawartym w dostępnych materiałach archiwalnych przy jednoczesnej chęci demitologizacji rodziny Beksińskich i naświetlenia przede wszystkim pozytywnych aspektów historii, ekipa Marcina Borchardta nie boi się relatywizować i nie unika fragmentów „trudnych”, będących na granicy przekraczania prywatności. Uzyskuje w ten sposób nie sensację, a werystyczny efekt. Marcinowi Borchardtowi z pewnością nie można odmówić rzetelności pracy biografa. Sam film natomiast zachęca widza do wstrzymania się od kategoryzowania rodziny Beksińskich za pomocą haseł „normalna” lub „nienormalna”.