Pretty Pink – recenzja książki „A jak Araki”
Twórczość Gregga Arakiego to eksces – rozpasany, nieumiarkowany, dążący do łamania zasad. To zarazem kino, które stanowi podwaliny nurtu New Queer Cinema: stało się synonimem antyhollywoodzkiego portretu nastoletniego buntu i społeczno-politycznego klimatu Stanów Zjednoczonych końca XX wieku.
Niepowtarzalność, precyzja narracji i form, prowokacyjny i transgresywny charakter filmów, a także ich kinofilska realizacja, to cechy w Polsce tajemnicze, wręcz nieznane. Status Arakiego jest u nas skomplikowany, niejasny i kłopotliwy: przez 30 lat o twórcy „Złego dotyku” mówiło się tak niewiele, że festiwalowe pokazy i pełnoprawne, opublikowane na ich temat teksty da się policzyć na palcach dwóch rąk. Można było i należało ujawnić twórczość Arakiego wcześniej, a powodów tego wypaczenia było zapewne kilka. Milczenie przerywa jednak Natalia Gruenpeter – chodząca encyklopedia kina amerykańskiego. „A jak Araki” to forma rehabilitacji studiów nad „arakiologią” wobec dotychczasowych zaległości i przeoczeń. Forma o tyle wyjątkowa, że pisanie o tym kinie nie jest, nie było i pewnie nigdy nie będzie proste.
Chyba właśnie dlatego strategia Gruenpeter jest niczym twórczość samego Arakiego – autorka nagina, kruszy, wywraca klasyczne reguły opowiadania. Świadomie i z pewną dozą wyrachowania sprzeniewierza się także ciężarowi akademickich uzgodnień i modeli. Zamiast kanonicznej monografii bez chronologicznych uchybień dostajemy fanowski zestaw dwudziestu czerech tekstów, odpowiadających kolejnym literom alfabetu w formie słów-kluczy, które można układać, przekładać, żonglować nimi w dowolnej kolejności. Autorka wyciąga z różnych filmów Arakiego różne kawałki, następnie porzuca je, potem gorączkowo do nich wraca, dając czytelnikowi sposobność przekroczenia sztywnych i ciasnych ram obszarów tematycznych tej twórczości. Ekscentryczna i – przyznaję wprost – nieco pretensjonalna formuła uniemożliwia całościowe ujęcie twórczości Arakiego, wprowadzając do refleksji element gry – przyznaje bez bicia autorka. Gry, która dla widza spragnionego wielotorowych i wielokątnych filmowych aluzji, z pewnością będzie warta świeczki.
Gruenpeter porusza się zatem po różnych, rozedrganych rejestrach kultury, w dobitny i bezpośredni sposób mnożąc kolejne, bezwstydne i niepokojące, budzące zaskoczenie czytelników skojarzenia. Nie umyka jej choćby ledwie widoczne, ale zarazem niezwykle prowokacyjne nawiązanie Arakiego do narodowych motywów – symbolu amerykańskiej flagi będącej pustym produktem niczym odpustowy balonik, czy też charakterystyczne dla jego kina obrazy jedzenia, któremu autorka poświęca szczególne miejsce. Z prozaicznego motywu kulinarnego Gruenpeter potrafi stworzyć skojarzenia pornograficzne, narkotyczne, a zarazem intensyfikujące ekranową przemoc i dookreślające ból istnienia nastolatków. Takich wabików znajdziemy tutaj więcej – wystarczy wniknąć w pojedyncze rozdziały nieco głębiej, doszukując się w nich nie tylko nawiązań i analogii znanych entuzjastom, lecz także tego, co dotąd pozostawało ukryte. Choćby rozdział „M – muzyka”, który z precyzją określa kondycję, sytuacje, możliwości, perspektywy rządzonych hormonami bohaterów, a zarazem daje fantastycznie nieoczywisty, zupełnie indywidualny horyzont odczytań.
Filmy Arakiego zawsze były postrzegane jako kampowe albo nihilistyczne, jednak autorka nie daje się zepchnąć do łatwych podziałów – posuwa się zdecydowanie dalej. Udowadnia, że romans z popkulturą u kalifornijskiego reżysera zawsze szedł ramię w ramię z godardowskim duchem. Znajduje też kolejne intertekstualne nawiązania, wskazując między innymi na inspiracje gatunkiem postrzelonych komedii, tradycjami kina drogi, pop-artową spuścizną Andy’ego Warhola, a także telewizyjnymi serialami dla młodzieży spod znaku „Beverly Hills, 902010” czy „Sabriny – nastoletniej czarownicy”. Co więcej, nie obca jest Gruenpeter wiedza na temat kryzysu wywołanego obawą przed HIV i AIDS na początku lat 90., dzięki czemu autorka stawia Arakiego w jednym szeregu tuż obok Todda Haynesa, Gusa Van Santa czy Toma Kalina. Ci pionierzy New Queer Cinema swoje pierwsze filmy realizowali w warunkach partyzanckich za pieniądze nieprzekraczające średniego budżetu na lunch hollywoodzkich producentów. Oprócz sprawdzonych haseł – o tym, iż dla autora „Doom Generation” film był zawsze domeną nieheteronormatywnej i genderowej wolności, sztuką plasującą się pomiędzy cielesnym doświadczeniem bólu istnienia nastolatka w pełnym uprzedzeń społeczeństwie a wizjami pozaziemskich wymiarów – nie brakuje w książce kontekstów stricte stylistycznych czy produkcyjnych. A to nawet nie półmetek…
Pomiędzy kolejnymi rozdziałami opisującymi fizjologiczną dosłowność bohaterów jako szansę na odkrycie prawdy na uwagę zasługuje motyw miasta, w którym roi się od specyfiki, czy też poetyki tego kina. Araki zwykł mawiać, że Los Angeles jest miejscem, w którym życie jest większe niż życie, a codzienne doświadczenie ma pokręconą, komiksową właściwość. Puste parkingi, galerie handlowe, całodobowe sklepy czy stacje benzynowe naszpikowane neonami odwiedzamy z Gruenpeter pod osłoną nocy, tworząc przy tym w głowie zanurzony w surrealistycznej naturze pejzaż nieodgadnionego przez kino miasta. Nie „Miasta Aniołów”, nie miasta szans rozświetlonych kalifornijskim słońcem, ale tak zwanego Nowhere City, gdzie spośród napięć etnicznych, genderowych i klasowych wyłania się zagubienie oraz bezcelowość życia bohaterów. Apokaliptyczny ton eseju o Los Angeles doskonale uzupełnia żywioły, obrazy i tematy, które Gruenpeter bierze na tapet – to niewątpliwie jedna z wielu pereł tej imponującej monografii, będąca potwierdzeniem wyczucia stylu i literackiego kunsztu autorki.
„A jak Araki” to leksykon, elementarz podpowiedzi i wskazań, co warto lub czego nie warto wyłowić z wiru kina Arakiego – przedstawiony z uderzającą ostrością, nie tylko zaskakująco żywotny, ale i szalenie aktualny. Uchwycenie rozległej, krytycznej perspektywy za sprawą siatek perspektyw, czasem wzajemnie ze sobą połączonych, czasem fragmentarycznych, z rozmysłem pomijających pewne wątki, dopinających mniej lub bardziej spójne wątki sprawia, że Gruenpeter nie traci porozumienia z odbiorcą, nie skazuje się na akademickie getto. Wręcz przeciwnie: autorka znalazła żywą formę dla mówienia o Arakim, z której przebija się nie tyle dyplom kulturoznawstwa, ile bliska jej sercu intensywna fascynacja przedmiotami oraz narracjami. Myślę, że taki szczery debiut to dla każdego autora-kinofila debiut marzeń.
Jeszcze jedna uwaga: warto odnotować, że nie wypada recenzentowi oceniać książki po okładce, jednak w tym konkretnym przypadku jej pominięcie byłoby grzechem śmiertelnym! Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem różowego „opakowania” autorstwa Jadwigi Lemańskiej. Już na pierwszy rzut oka widać, że artystka chciała, aby jej praca była czymś więcej niż tylko obwolutą – Lemańska celowała w identyfikację pełną błyskotliwych kodów kulturowych, która podsycałaby w fanach apetyt na samą zawartość. W czasach, kiedy literatura z półek, regałów i bibliotek przeniosła się na dyski, smartfony, kindle czy inne ebooki, ten seksowny, różowy kawałek papieru to klejnot w koronie każdego bibliofila.
Ocena: