Festiwal Dramaturgii Współczesnej „Rzeczywistość przedstawiona”
Festiwal Dramaturgii Współczesnej „Rzeczywistość przedstawiona” to jedno z ciekawszych wydarzeń na teatralnej mapie województwa śląskiego. Organizatorzy rokrocznie starają się zaprezentować przekrój zróżnicowanych formalnie, estetycznie i tematycznie propozycji rodzimych instytucji. W tym czasie w Zabrzu można znaleźć wszystko, czym zajmuje się współczesny polski teatr. Również w tym roku, w ramach siedemnastej edycji festiwalu, można było zapoznać się z propozycjami twórców znanych i mniej znanych i ocenić poziom scen o ukonstytuowanej renomie oraz tych, które dopiero zaczynają na nią pracować.
Choć nie tak dobrze znany (w porównaniu do choćby katowickich „Interpretacji”), to prawdopodobnie jeden z ciekawszy teatralnych festiwali w kraju. Zawdzięcza to eklektyczności w doborze tematów, różnorodności występujących zespołów oraz klimatowi śląskiego postindustrialu, który przenika wykorzystane w jego trakcie lokalizacje. Spektakle odbywały się w Teatrze Nowym w Zabrzu oraz w zabytkowym budynku markowni dawnej kopalni „Ludwig”, czyli zrewitalizowanej fabrycznej przestrzeni, której surowy klimat i imponująca kubatura dają ogromne pole do popisu działaniom artystycznym. Program „Rzeczywistości przedstawionej” zaskoczył widzów intensywnością: 15 spektakli w nieco ponad tydzień, to nie lada wyzwanie odbiorcze, nawet dla najbardziej zagorzałych fanów współczesnej dramaturgii. Nie można pominąć faktu, że to największa impreza teatralna w województwie śląskim w 2017 roku. Roku, który nie okazał się łaskawy dla lokalnych miłośników teatru, m.in. z powodu likwidacji bytomskiej „Teatromanii” i przeniesienia „Interpretacji” na przyszły sezon.
Tegoroczny repertuar, zgodnie z ideą przyświecającą festiwalowi, obejmował spektakle oparte na tekstach dramatycznych, dotykających problemów, z jakimi mierzy się współczesny człowiek. Tworząc program, organizatorzy postanowili zaprosić spektakle poruszające szeroki wachlarz tematów – od tych związanych z relacjami międzyludzkimi, przez rozważania nad kondycją dzisiejszego świata, polityką, problemami kraju, specyfiką hermetycznych enklaw („Ambona ludu”, „Ku Klux Klan. W krainie miłości”), aż po moralne, duchowe i filozoficzne rozważania. Obok przedstawień, których treść dotyczyła różnych form i aspektów miłości („Ponowne zjednoczenie Korei”, „Wszystko o mojej matce”), polityki i problemów społecznych („Diabeł i tabliczka czekolady”), trafiły się także spektakle poruszające kwestie etyki w medycynie („Efekt”, „Henrietta Lacks”). W repertuarze znalazło się również miejsce dla, szalenie znów popularnego, futuryzmu („Humanka”). Eksploatowane na potęgę w popkulturze ostatnich lat rozmyślania nad postępem i sztuczną inteligencją, nie nudzą. Wątki te powracają raz za razem dzięki kolejnym filmom, jak m.in. „Ex-Machina” czy sequel „Blade Runnera”. Zadziwiające, biorąc pod uwagę fakt, że mało kto dziś pamięta, kim był nieszczęsny Alan Turing.
Spektakle w większości bazowały na dziełach polskich autorów, jednak nie tylko dramaturgów, ale i twórców prozy („Dziennik przebudzenia” Magdy Kupryjanowicz według Pilcha czy „Ambona Ludu” Wojciecha Kuczoka). Jedną z wiodących tendencji okazały się być inscenizacje oparte o reportaże (można tu wymienić takich autorów jak Paweł Reszka, Katarzyna Surmiak-Domańska czy Mariusz Szczygieł). Tegoroczne jury w składzie: Lech Raczak (przewodniczący), Łukasz Drewniak i Sebastian Majewski wydało wyjątkowo zgodne wyniki (pokrywające się w dużej części z głosami widzów), nie pomijając chyba żadnego z najmocniejszych punktów festiwalowego repertuaru. W związku z niemal przytłaczającą ilością spektakli, jakie można było zobaczyć w ciągu dziewięciu dni w Zabrzu, skupię się na tych, które zostały nagrodzone lub które, z różnych względów, szczególnie zwróciły moja uwagę.
„Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku”, reż. Aleksandra Popławska, Teatr Ludowy w Krakowie
Przedstawieniem otwierającym XVII edycję festiwalu było „Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku” Doroty Masłowskiej, wystawione przez Teatr Ludowy w Krakowie. To jeden z najmocniejszych i bardziej nowatorskich tekstów współczesnej polskiej dramaturgii, pierwszy tekst teatralny napisany przez autorkę (dla warszawskiego Teatru Rozmaitości), inscenizowany już kilkukrotnie na przestrzeni ostatniej dekady, między innymi w wersji anglojęzycznej w londyńskim Soho Theatre. Trzeba przyznać, że artyści dobrze poradzili sobie ze scenariuszem, nie tracąc nic z nieco naiwnego języka narracji, tak charakterystycznego dla Masłowskiej. Wykonawcy nie otarli się przy tym o niezamierzoną infantylność. Wykreowane postaci sceniczne były nieoczywiste i pełne tragicznego humoru. Zresztą właśnie aktorstwo okazało się być jedną z najmocniejszych stron adaptacji. Na uwagę zasługują szczególnie rola Piotra Franasowicza i drugoplanowy występ Marty Bizoń – za który została nagrodzona przez jury. Za reżyserię odpowiedzialna jest Aleksandra Popławska, która, nota bene, z pochodzenia jest zabrzanką.
„Wszystko o mojej matce”, reż. Michał Borczuch, Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie
Zespół z Nowej Huty to wielki wygrany, zdobywca pierwszej nagrody zespołowej dla reżysera Michała Borczucha i zespołu aktorskiego, oraz nagrody im. S. Bieniasza dla autora tekstu, Tomasza Śpiewaka. Spektakl Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie nawiązuje do dzieła Pedro Almodóvara o tym samym tytule. Nie jest jednak jego teatralną adaptacją, choć twórcy posługują się intuicyjnymi skojarzeniami, nadając chociażby aktorkom hiszpańskie imiona. Przedstawienie to osobista opowieść Michała Borczucha oraz Krzysztofa Zarzeckiego o matkach, które zmarły na raka w 1988 i 1986 roku. Ale spektakl przede wszystkim jest opowieścią o kobietach – „zwyczajnych kobietach”, jak słyszymy wielokrotnie. Podkreśla to nie tylko każda scena, każde słowo, ale również znakomite aktorskie kreacje. Bohaterowie stworzeni przez artystów i scenarzystę są pełnokrwiści i naturalni, doskonale niedoskonali.
Nie znajdziemy tu – typowego dla biografii – rysu chronologii i przytaczania suchych faktów. To zrozumiałe, bo właśnie w ten sposób działa pamięć synów: jest niedokładna, rozmyta, pełna pozornie nieistotnych drobiazgów. Przedstawienie rozgrywa się niespiesznie, a jego treść nie dąży do zaskakujących zwrotów akcji. Twórcy nie dochodzą do odkrywczych wniosków, ale też wcale do tego nie dążą. W tekście Tomasza Śpiewaka nie ma ani melodramatyzmu, ani taniej ckliwości. Sytuacje sceniczne są bardzo prawdziwe, czasem okraszone nutą humoru, podkreślane dodatkowo przez surową scenografię. Nie ma tu sentymentalizmu. Jest za to czułość, wynikająca z fascynacji, z jaką synowie próbują w nieoczywisty sposób przenieść swoje wyobrażenia o matkach do świata współczesnego teatru.
„Český díplom”, reż. Piotr Ratajczak, spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Lalkarskiego PWST we Wrocławiu
To chyba jedno z największych zaskoczeń tegorocznej edycji festiwalu. Przedstawienie dyplomowe studentów Wydziału Lalkarskiego wrocławskiego PWST poraża niezwykłą sceniczną energią. Młodzi artyści zostali docenieni nagrodą publiczności, a przez jury – trzecim miejscem dla zespołu aktorskiego. Dodatkowo, nagroda za reżyserię przypadła w tym roku właśnie Piotrowi Ratajczakowi. „Český díplom” to inspirowana reportażami Mariusza Szczygła podróż w poszukiwaniu czechosłowackiego ducha. Pośród feerii scenicznego ruchu stykamy się z prawdziwymi postaciami, jak m.in. Olga Hepnarová, Jan Palach, Lida Baarová czy Karel Gott. To ustami tych bohaterów prowadzona jest akcja, niezwykle wartka, szybka, humorystyczna, ale niepozbawiona głębi i refleksji. Cała dziesiątka aktorów gra niemal cały czas. Są fantastyczni, zarówno w scenach zbiorowych, jak i w solowych.
Przedstawienie ma lekką formę, pełną absurdalnego i dosadnego poczucia humoru. To opowieść nie tylko o Czechosłowacji z połowy XX wieku, ale także historie o nas, Polakach. Widzowi zaprezentowany zostaje przekrój ustrojowych i kulturowych zmian, które dotknęły społeczeństwo naszych sąsiadów. Dzięki temu zaczyna dostrzegać silne podobieństwa względem naszej własnej historii; rzeczywistość przedstawiona na scenie staje się dziwnie znajoma. Młodzi artyści znakomicie łączą powagę i realizm wykreowanych postaci z zabawą formami wyrazu. Spektakl jest dla nich bardzo wymagający fizycznie, ale wywiązują się znakomicie z postawionego przed nimi zadania. Zrównoważony w swej treści scenariusz – żonglujący humorem i realizmem – i precyzyjna reżyseria sprawiają, że dla widza dyplom studentów jest czystą przyjemnością, a dwie godziny upływają błyskawicznie.
„Diabeł i tabliczka czekolady”, reż. Kuba Kowalski, Teatr im. J. Osterwy w Lublinie
Spektakl ten, to kolejna z inscenizacji bazujących na reportażu. Tym razem Teatr imienia J. Osterwy z Lublina wziął na warsztat nagradzany cykl (nagroda im. Ryszarda Kapuścińskiego) lubelskiego pisarza, Pawła Piotra Reszki. „Diabeł i tabliczka czekolady” zachowuje konwencję zbioru reportaży i przybiera formę kilku, pozornie niezwiązanych ze sobą historii, często prostych i tragicznych, osadzonych w rzeczywistości lokalnej społeczności Lublina i okolic. To bodajże jedyne przedstawienie w grupie tegorocznych spektakli, które tak mocno dotyka codzienności, tematyki społecznej i życia „zwykłych” ludzi. Ludzi zagubionych, przestraszonych, odczuwających brak, tęsknotę i skupiających się na każdym z mijających dni. Bo obok historii, które już na wstępie mają większy niż inne potencjał dramaturgiczny, czyli tych szczególnie „nośnych” czy szokujących (dziewica konsekrowana, dzieciobójczyni), znajdujemy opowieści o ludziach, których marzeniem jest dostęp do Internetu czy posiadanie własnej łazienki. A prozaiczna rzeczywistość, brud i szare pragnienia nie są ani romantyczne, ani spektakularne.
Reżyser, Kuba Kowalski, podjął się nie lada wyzwania przekładając te opowieści na język teatru, ale wywiązał się z tego zadania bardzo dobrze. Nie ma w tym spektaklu upiększeń, narracja jest „chropowata” – poszczególne sceny zdają się nie być ze sobą powiązane, są ułożone chaotycznie. Od razu obrazują sedno konkretnego problemu i sylwetki kolejnych postaci. Nie umniejsza to jednak wagi poruszanym kwestiom. Każdy z bohaterów jest ważny, każdego chcemy usłyszeć, a aktorzy wchodzą w silną interakcję z widzami, często zwracając się do nich bezpośrednio, czym wciągają w sam środek prezentowanej opowieści. Za to też została przyznana nagroda aktorska dla Janusza Łagodzińskiego. Twórcy „Diabła” wyzbyli się osądzania i krytyki bohaterów reportaży – oddając głos każdemu z nich, pozostawili widzom indywidualną ocenę poszczególnych sytuacji.
„Ponowne zjednoczenie Korei”, reż. Łukasz Witt-Michałowski, scena Prapremier Invitro z Lublina
„Ponowne zjednoczenie Korei” to jeden z najmocniejszych punktów tej edycji „Rzeczywistości Przedstawionej”. Dla mnie jest to najważniejszy spektakl. Przedstawiony przez niezależną Scenę Prapremier Invitro z Lublina, dramat Joëla Pommerata jawi się jako teatr totalny. Pięknie surowa, ograniczona do minimum scenografia, składająca się z rzeźniczych haków i z metalowych rzeźb przedstawiających zarys ludzkich postaci, miała zostawić miejsce dla najważniejszego punktu inscenizacji: samych aktorów. To jedenaście historii o obliczach miłości oraz o jej braku. O miłości szczęśliwej i nieszczęśliwej, niespełnionej, czystej, rodzicielskiej, romantycznej, zakazanej czy namiętnej.
Trudno jest mówić o niej w teatrze, nie wpadając w pułapkę schematów i gotowych, oklepanych kalek, popadania w patos i prześmiewczy ton. Czy da się w ogóle powiedzieć o miłości coś nowego? Najwyraźniej tak, choć w spektaklu nikt bezpośrednio nie odpowiada na to pytanie. Dużo w nim za to tęsknoty, rozpaczy i desperackiej nadziei, dzięki którym widz doświadcza bezkompromisowości przedstawienia, nie mogąc pozbyć się wrażenia, jak wiele jeszcze pozostało w tej kwestii do opowiedzenia. Przedstawienie jest surowe, chłodne. Płaszczyzna aktorska ociera się o wybitność (znakomita Ewa Pająk). Każda kolejna etiuda była tak samo przejmująca, wciskająca w krzesło i wyciskająca łzy z oczu. Finał, podkreślony cohenowskim „Waiting for the miracle” w brawurowym wykonaniu zakamuflowanego reżysera, to triumf czystej nadziei, może naiwnej i zgubnej, ale bardzo potrzebnej. Trzeba przyznać, że Łukasz Witt-Michałowski wykazał się niezwykłym wyczuciem opowiadania oraz ogromną wrażliwością. Stworzył spektakl absolutnie zachwycający i dotkliwy niczym uderzenie w twarz. Bolesny, ale ożywczy.
„Ambona ludu”, reż. Piotr Kryszczyński, Teatr Nowy w Poznaniu
Spektakl Teatru Nowego w Poznaniu w reżyserii Piotra Kryszczyńskiego jest propozycją tym ciekawszą, że zrealizowaną na podstawie tekstu Wojciecha Kuczoka, który nie jest dramaturgiem. Skutkuje to obecnością w przedstawieniu zupełnie innego tekstu niż ten, do którego przyzwyczajeni są widzowie podczas zabrzańskiego festiwalu. Postaci spektaklu mówią dużo i swobodnie, językiem ciężkim, potocznym, szorstkim, nasyconym neologizmami i wulgaryzmami. Ale właśnie ta radykalizacja języka pozwala mówić o autentyczności przedstawienia. Przerysowani bohaterowie, przebywający w lesie (tu nagroda za scenografię dla Mirka Kaczmarka), mówiący o fundamentalnych rozterkach narodu, pogoni za „polskością”, o szeroko rozumianym patriotyzmie. Patriotyzmie, który nie wiadomo czy zaczyna czy też kończy się na fanatyzmie piłkarskich przyśpiewek.
„Henrietta Lacks”, reż. Anna Smolar, Nowy Teatr w Warszawie
To propozycja Nowego Teatru w Warszawie oraz jeden z moich faworytów tegorocznej edycji Festiwalu. Twórcy, docenieni przez tegoroczne jury, zdobyli drugą nagrodę dla kolektywu twórczego w składzie: Anna Smolar, Marta Malikowska, Maciej Pesta, Sonia Roszczuk i Jan Sobolewski. Spektakl pierwotnie został przygotowany w ramach współpracy z Centrum Nauki Kopernik. Porusza kwestię komórek HeLa – pierwszej linii nieśmiertelnych ludzkich komórek, które wykorzystano w naukowych badaniach nowotworu. Ich odkrycie przyniosło ogromny rozwój w genetyce i medycynie, i przyczyniło się do wynalezieniu leków na ogromną liczbę poważnych schorzeń, takich jak białaczka, hemofilia, grypa czy choroba Parkinsona. Przedstawienie przywraca pamięć o Henrietcie Lacks, kobiecie, od której pobrano komórki i która nieświadomie dała początek wielkim medycznym odkryciom. Nad scenariuszem pracowano kolektywnie, całość tekstu została stworzona przez aktorów i reżyserkę w trakcie rozmów i konsultacji przeprowadzanych m.in. z przedstawicielami świata nauki.
Prócz opowieści o zapomnianej, czarnoskórej kobiecie i naukowcach zaangażowanych w odkrycie i badania nad komórkami, twórcy zadają pytania o granice etyki, prawa człowieka i rozumienie własności. Czy istnieją granice – prawne i moralne – w przypadku działań mających na celu rozwój nauki? Ile, w obliczu postępu, znaczy jednostka? Twórcy korzystają zarówno z faktów naukowych, wspierają się książką „Nieśmiertelne życie Henrietty Lacks”, ale sięgają również po całą gamę mniej oczywistych – z racji poważnego tematu – środków artystycznych. Wiele tu tańca, gorzkiego humoru (rewelacyjny pomysł z wprowadzeniem postaci owieczki Dolly), muzyki lat 50., czy luźnych „wywiadów” w konwencji telewizyjnego show Oprah’y Winfrey. Język, jakim posługują się aktorzy jest potoczny, a przez to przystępny, co znacznie ułatwia odbiór tekstu, dotykającego naukowych zagadnień.
„Ku Klux Klan. W krainie miłości”, reż. Maciej Podstawny, Teatr Nowy w Zabrzu
W konkursie znalazła się również propozycja festiwalowych gospodarzy. Teatr Nowy w Zabrzu wystawił „Ku Klux Klan. W krainie miłości”, będący inscenizacją reportażu Katarzyny Surmiak-Domańskiej („Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość”). Spektakl został doceniony przez jury za muzykę i aranżacje muzyczne oraz za aktorstwo – nagroda dla Katarzyny Łacisz-Kubackiej. To przepełniona rewelacyjnymi i nieco niepokojącymi piosenkami wycieczka na południe Stanów Zjednoczonych, a ściślej, na tereny Pasu Biblijnego. Bohaterka trafia w sam środek stupięćdziesięcioletniej tradycji zachowywania „czystości białej rasy”, do miasteczka Harrison, wypełnionego fanatycznymi, błędnymi rycerzami Ku Klux Klanu. Przedstawienie obnaża hipokryzję ludzi pod płaszczykiem miłości szerzących nienawiść. Opowiada także o ludziach i kierujących nimi motywacjach, które sprowadziły ich w szeregi niebezpiecznej i rasistowskiej organizacji. Bohaterowie nie zauważają absurdów, którymi przepełnione są ich przekonania. Poczucie strachu, potrzeba ucieczki przed tym co nieznane i potrzeba bezpieczeństwa, sprowadzają ich na drogę krańcowego radykalizmu.
W repertuarze „Rzeczywistości przedstawionej” znalazły się także dwa spektakle poza konkursem. Pierwszym z nich jest „Dom widzących ducha” Teatru im. St. I. Witkiewicza w Zakopanem, na kanwie „Spalonej powieści”, niemal nieznanego w Polsce, Jakowa Gołosowkera. Sztuka ta to inteligentna krytyka totalitaryzmu, zakamuflowana pod postacią tragicznej opowieści o pacjentach szpitala psychiatrycznego, próbujących odtworzyć tytułową spaloną powieść – historię Isusa i trzech paschalnych nocy w Moskwie. Drugie przedstawienie to propozycja Orbis Tertius – Trzeciego Teatru Lecha Raczaka i Targanescu. Był to autorski projekt tegorocznego szefa festiwalowego jury. Pokaz przedstawienia odbył się w urokliwej, historycznej sali witrażowej Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu. Ten performans to mariaż wciągającej muzyki na żywo i onirycznych opowieści czytanych przez autora – zapisu jego własnych snów. Zmysłowy, senny klimat współgrał z tekstami Raczaka, przemyśleniami o życiu, przemijaniu i metafizyce, pełnymi filozoficznego zacięcia, ale niepozbawionymi przewrotnego humoru. W porównaniu do reszty przedstawień festiwalu, bazujących jednak na dramacie i klasycznej formie teatralnej, była to propozycja najbardziej awangardowa, która okazała się być interesującym przerywnikiem.
Październik w Zabrzu pod względem teatralnym zakończył się wielkim sukcesem a dla wielu również zaskoczeniem. I nie mam tu na myśli wyników festiwalowego konkursu, bo te były bardzo zgodne i, z tego co mi wiadomo, pokrywały się z opiniami publiczności. O niewielu repertuarowych pozycjach można było powiedzieć, że są słabe. Natomiast nie zabrakło prawdziwych perełek. Teatry z całego kraju dały wyraz temu, co we współczesnej dramaturgii najciekawsze, przeniosły nas w światy intrygujących scenografii (lasy, laboratoria, szpitale) i dały popis aktorstwu na najwyższym poziomie. XVII edycja Festiwalu Dramaturgii Współczesnej pokazała, że najbardziej interesujące mogą być historie mniej rozdmuchane, osobiste, intymne i powściągliwe. Czasem mniej znaczy więcej. Ten teatralny tydzień okazał się być udaną przygodą, choć nieziemsko wręcz wyczerpującą. Ja jednak polecam to przeżycie każdemu i już teraz z niecierpliwością oczekuję, co „Rzeczywistość przedstawiona” przygotuje dla nas w przyszłym roku.
Korekta: Marta Rosół