¡Bienvenido a España! Część 5: o hiszpańskości

12 października w Hiszpanii jest dniem wolnym – świętuje się wtedy Día de la Hispanidad, czyli dzień hiszpańskości (upamiętniający Krzysztofa Kolumba i odkrycie Nowego Świata). Dzień ten spowodował, że zaczęłam się zastanawiać nad pojęciem „hiszpańskości”; czym ona właściwie jest i kto stworzył jej znaczenie. Ile razy każdy z nas usłyszał, że coś jest tak bardzo „hiszpańskie” lub że Almodóvar kultywuje „hiszpańskość”. Zanim przeprowadziłam się do Hiszpanii za „hiszpańskie” uważałam wszystko, co jaskrawe, intensywne, głośne, szalone, a nawet trochę sprośne.

fot. Gaba Bazan

fot. Gaba Bazan

Hiszpańskość generuje myślenie pełne stereotypów i – głupia ja – dopiero z czasem doszłam do tego, że to my, ludzie znający Hiszpanię tylko z filmów czy turystyki, stworzyliśmy wszystkie definicje i istotę „hiszpańskości”, bo Hiszpania w rzeczywistości wcale nie jest tak przerysowana. Día de la Hispanidad skłoniło mnie do napisania kilku słów o tym, co ostatnio plątało mi się po głowie, na co w ostatnim czasie bardziej zaczęłam zwracać uwagę; coś, co roboczo nazwę „zhiszpańszczeniem”.

Warto chyba wyjść od języka. Ten temat z każdym dniem staje się dla mnie bardziej skomplikowany (abstrahując od problemu separatyzmu regionalnego, z którym mierzy się współcześnie Hiszpania, a o którym ja boję się nawet pomyśleć). Gdy rozpoczynałam swoją przygodę z żywym językiem hiszpańskim odnotowałam, (o czym wspominałam już zresztą wcześniej), że Hiszpanie wszystko czytają z hiszpańską wymową. Z czasem zauważyłam, że jest to temat bardziej złożony, bo pisownię również mają swoją (zagadka na dziś: co może znaczyć güisqui? Ba dum tss – to whiskey).

fot. Gaba Bazan

fot. Gaba Bazan

W pierwszych dniach mojego pobytu uznałam: okej, w Polsce też wypowiadamy niektóre marki po polsku, jak na przykład H&M czy BMW. Najczęściej jednak staramy się wymawiać je tak, jak mówić się powinno. W Hiszpanii jest inaczej i do tej pory ogromny problem sprawia mi wypowiedzenie nazwy „Peugeot” po hiszpańsku: nie tylko dlatego, że brzmi to śmiesznie, ale przede wszystkim dlatego, że dla mnie jest to prawdziwy łamaniec językowy. Co ja Wam będę mówi, posłuchajcie wersji Google Tłumacza: KLIK! 

Powiem Wam szczerze – nie przypuszczałam, że Hiszpanie zapędzają się tak daleko jeśli chodzi o ich własną wymowę obcych słów. Okazuje się, że nazwy zespołów czy nazwiska aktorów też nie brzmią tu znajomo – nie ma AC/DC czy U2, które wszyscy znamy, jest za to [a-ese-de-ese] i [u-dos], a imię i nazwisko Julii Roberts wymawiane z hiszpańskim akcetem brzmią jak z telenoweli.

Wracam w tym momencie do kwestii dubbingu i kultywowania języka Cervanteza (tekst o dubbingu do przeczytania TU). Wielu (łącznie z Hiszpanami!) myśli, że dubbing pojawił się w kraju wraz z frankizmem. Zgodnie z legendami generał Franco po prostu nie znał angielskiego. Dubbing zaistniał w Hiszpanii wraz z erą kina dźwiękowego i do teraz jest jedyną słuszną formą translacji – do tego stopnia, że 12 czerwca, obchodzi się tu Międzynarodowy Dzień Dubbingu. Pierwszy dubbing datuje się na 1932 rok, a tradycja ta została przez Franco podtrzymana.

fot. Gaba Bazan

fot. Gaba Bazan

Dlaczego? Przede wszystkim z pobudek nacjonalistycznych. Mówi się tu o języku kastylijskim jako idei i symbolu identyfikacji. Po drugie łatwiej było w ten sposób o kontrolę i cenzurę. Choć nie jestem w stanie tego dokładnie sprawdzić, to słyszałam, że ponoć dialogi w filmach były notorycznie zmieniane. Przykładem film „Casablanca” – w hiszpańskiej wersji językowej nie ma w nim wzmianki o tym, że postać odgrywana przez Humphrey’a Bogarta walczyła w Hiszpanii po stronie republikanów przeciwko Franco (mam zamiar poszukać tej wersji, obejrzeć ją i dowiedzieć się, przeciwko komu w takim razie walczył, skoro nie przeciwko nazistom). Z kolei w „Damie z Szanghaju” Orson Welles nie zabija frankisty w Murcji, lecz szpiega z Trypolisu.

Konsekwencje takiego biegu historii są wszelakie. Do negatywnych zalicza się przede wszystkim poziom znajomości języków obcych u Hiszpanów, do plusów należą zaś bogactwo języka hiszpańskiego i dobrze hulający rynek dubbingowy. W tym dziedzictwie widzę szczerą miłość Hiszpanów do tego, co ichniejsze. Ich naprawdę nie nudzi jedzenie codziennie tego samego śniadania – w końcu jest tradycyjne! 

fot. Gaba Bazan

fot. Gaba Bazan

Uwierzcie mi, kiedy pojechałam z Hiszpanem na wakacje do Portugalii przez pierwsze dni był naprawdę zdziwiony, że Portugalczycy nie rozumieją zamówienia (składanego zresztą po hiszpańsku), które składał na swoje zwyczajowe śniadanie. Zaczęłam wypytywać lokalnych znajomych o to, jak widzą oni kult ich języka ojczystego i tradycji hiszpańskich. Chciałam poznać odpowiedź na pytanie: skąd się bierze te podejście do życia? Przyznam szczerze, że szukałam tej odpowiedzi w skutkach odseparowania kraju od reszty świata, wieloletniego odcięcia się od innych kultur, zwłaszcza amerykańskiej.

Odpowiedzi mnie zaskoczyły: wszyscy zgodnie odpowiadają się za jedną z 3 możliwości:

  1. bo RAE – Real Academia Española – stawia na bogactwo języka hiszpańskiego,
  2. bo hiszpański jest jednym z najpopularniejszych (jeśli nie najpopularniejszym) językiem na świecie,
  3. bo mamy dubbing, który wymazuje angielski z kultury oraz angielskie nazwy z hiszpańskiego słownika.

Zaczynam czuć że coraz mniej to wszystko rozumiem. Ciągle próbuję odnosić się do polskiej kultury i wpędza mnie to w kozi róg. Chyba powinnam na jakiś czas przestać zadawać te wszystkie pytania. W innym wypadku ludzie przestaną ze mną wychodzić na piwo!


Gaba Bazan

Gabriela Bazan – rocznik ’91. Fototechnik i magister kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim. Pełna miłości do fotografii, filmu i muzyki. Duszą mieszka w Hiszpanii. Nierozłączna z aparatem od 2007 roku. W przerwach od oglądania filmów i robienia zdjęć ugotuje coś dobrego, nawet bardzo (nie robiąc temu zdjęć!).