Śląska literatura ma się coraz lepiej – „Leanderka” Rafała Szymy
Jeszcze kilkanaście lat temu termin „literatura śląska” wydawał się co najmniej egzotyczny. Po śląsku co prawda się gŏdało, ale mało kto odważył się po śląsku pisać. Nie było książek, gazet, blogów, billboardów, ani modnych gadżetów ze śląskimi frazami. Piszę o tym celowo, by uświadomić sobie i wam – Drodzy Czytelnicy – jak wiele się w ostatnim czasie zmieniło i jak długą drogę przeszli ci, którzy za cel stawiają sobie już nie tylko ocalenie, ale po prostu propagowanie ślōnskij gŏdki. Kolejnym, milowym krokiem na tej drodze jest „Leanderka” – wydany właśnie przez wydawnictwo Silesia Progress zbiór opowiadań autorstwa Rafała Szymy.
Pierwszy był bodaj profesor Zbigniew Kadłubek i jego „Listy z Rzymu” – wstrząsające, emocjonalne wyznania o Śląsku i po śląsku, które udowodniły, że to język pojemny, mogący być nośnikiem dowolnych przekazów, nie tylko przaśnych wicōw. Potem przyszedł czas na przekłady dramatów i poezji – w tłumaczeniu tej ostatniej niezrównany jest Mirosław Syniawa. Dźwięczne, zgrabne frazy wychodzą zawsze spod jego ręki.
A teraz swoją cegiełkę do wspólnego dzieła dokłada także Rafał Szyma, bo nikt przed nim nie pisał jeszcze po śląsku „zwyczajnej” prozy – bezgatunkowej, bezprzymiotnikowej, w dodatku nie zawsze treściowo śląskiej. W „Leanderce” Szyma przypomina nam – czytelnikom – że język jest przezroczysty. Każdy język – także śląski. I dlatego z premedytacją odrywa ten język od śląskiego kontekstu i pisze po śląsku (w opowiadaniu „Jedynŏsty”) o sprawach odległych – pisze o Ameryce, o nowojorczykach, o zamachach z 11. września.
Książka, którą słychać
„Leanderka” to tomik niezbyt obszerny, ale mocno zróżnicowany. Jest przy tym trochę nierówny, ale tak to zwykle ze zbiorami opowiadań bywa. Na szczególną uwagę zasługuje otwierająca tomik historia, zatytułowana „Sisuś” – świeża, zaskakująca, pięknie grająca zróżnicowaniem języka – jego składnią i słownictwem, zależnie od tego, kto dochodzi w tekście do głosu. Zresztą w całym zbiorze Szyma udowadnia, że ma wyjątkowy słuch do języka: wchłania to, co słyszy wokół siebie i wkłada w usta swoich bohaterów. Każda postać mówi odmiennie, we właściwy sobie sposób; inaczej przemawiają starzy, inaczej młodzi. To w ogóle bardzo „mówiona” książka – opowiadania brzmią tak, jakby ktoś je nam – nomen omen – opowiadał, a nie je spisywał.
W opowiadaniu „Cessna” Szyma puszcza do czytelnika oko – pokazuje, że jego wyobraźnia wykracza daleko poza oczywistości. Autor gra konwencjami i – co widać – świetnie się przy tym bawi. Miejscami niedomaga natomiast warstwa literacka – myślę, że to brak, który widać najwyraźniej. Debiutanckiemu zbiorkowi Szymy przydałby się doświadczony redaktor literacki, który wydobyłby z dobrych pomysłów jeszcze więcej i nadałby im konkretny kierunek.
Jedna jaskółka… nadzieją na wiosnę
Nie zmienia to jednak faktu, że po „Leanderkę” sięgnąć zdecydowanie warto. Zapewni wam rozrywkę, zmusi do refleksji, przywoła zapomniane frazy z dzieciństwa. A jeśli nie jesteście biegli w śląszczyźnie – tym lepiej. To książka, z którą śląskiego można się śmiało uczyć – napisana solidnie, z dbałością o językową poprawność i regionalną spójność. A takich wciąż mamy niewiele. Dlatego warto czytać i czekać na kolejne literackie próby Szymy. I jeszcze mieć nadzieję, że „Leanderka” będzie także zachętą dla innych, bo śląska literatura najbardziej potrzebuje… pisarzy.
Opowiadanie „Jedynŏsty” można w całości przeczytać na blogu Rafała Szymy: KLIK
Rafał Szyma, Leanderka, wyd. Silesia Progress, Kotórz Mały 2017