True colours
„Chromę. Księgę kolorów” czytałam głównie w podróży – autobusem, tramwajem, pociągiem. Zmieniająca się za oknem rzeczywistość sprzyjała refleksjom; pojawiające się co rusz za szybą nowe obrazy nie pozwalają ugrzęznąć w biernej lekturze, każą na bieżąco weryfikować spisane przez Dereka Jarmana intuicje dotyczące sposobów widzenia. Wydaje się, że nieustanne zmiany percepcji były w równym stopniu udziałem moim w trakcie lektury książki, jak i artysty w procesie twórczym. A punkt odniesienia był jeden – kolor. Jeden kolor oraz wiele tych samych kolorów.
O 8.00 rano w poniedziałek, jakoś na początku września, na przystanku autobusowym wyjątkowo mocno prażyło słońce (wyjątkowo jak na tegoroczny wrzesień). Czytałam akurat fragment o jasności i ciemności. Oczy, rozproszone porannym szumem ulicy, odmówiły posłuszeństwa i uciekły w bok, przekazując do mojego mózgu obraz latarni rzucającej cień na kostkę brukową, ujawniając jej niezwykle bogaty kolorystycznie potencjał. Ciemność okryła część chodnika i tym samym ukazała mi ciemną wersję szarego bruku. Były to dwie szarości jednej szarości, a w popołudniowym słońcu zapewne dochodzą jeszcze inne szarości tego „przezroczystego” koloru, koloru „zero”. W Katowicach zresztą jest tych szarości bez mała więcej, nawet bez słońca. Kto jest fanem modernistycznego wizerunku tego miasta, ten wie, jak jest.
Mogłabym sobie chyba pochlebić, że ten wstęp jest trochę Jarmanowski. Główną cechą wywodu artysty (reżysera, malarza, poety, scenografa) jest bowiem wyjście od własnych doświadczeń ku filozoficznej (a czasem nawet metafizycznej) refleksji na temat kolorów i sposobu ich widzenia. I tak jak każda dobra lektura, książka Jarmana obiecuje pejzaż wspaniałości i ma nieograniczony potencjał unaocznienia tego, co do tej pory pozostawało niewidoczne.
Jarmanowi w procesie pisania towarzyszą przede wszystkim jego wspomnienia – zachowane najczęściej w formie pojedynczych obrazów, opisywanych jakby w pośpiechu, w obawie przed ich utratą – ale także historia rozważań o kolorach, pojawiająca się dygresyjnie w postaci obszernych cytatów z dzieł Wittgensteina, Malewicza, Albertiego i innych. Nie opuszczają go również refleksje natury pragmatycznej (która czerwień najbardziej się ceni, który pigment wart jest najwięcej funtów?), semantyka barw oraz krytyka ideologiczna. Ta kompleksowość, pozornie nie do ogarnięcia, ma w sobie transgresywny potencjał, bo w formie strumienia świadomości miesza ze sobą perspektywy w sposób tak płynny i naturalny, jakby akademickie myślenie nigdy ich nie rozdzieliło.
Imponuje mi niezwykle ta spójność w różnorodności, którą w swojej ekspresji artystycznej osiągnął Derek Jarman. Jego „Caravaggio” to arcydzielny popis znajomości warsztatu filmowego i zrozumienia natury malarstwa, przewyższający nawet to, czego doświadczyć można oglądając filmy Petera Greenawaya czy Lecha Majewskiego. „Blue” to niezwykle impresyjne i sugestywne poetyckie dzieło filmowe, będące wszakże jednocześnie idealnym wcieleniem teorii Egdara Morina, w centrum której stoją wyobrażenia i pragnienia widza projektowane na ekran. „Chroma” to natomiast barwna, nomen omen, opowieść o kontekstach, w jakich mogą funkcjonować kolory.
W napisanej czasem jak podręcznik dla malarza, a czasem jak scenariusz filmu LGBTQ+ książce Jarman lawiruje między różnymi sposobami widzenia świata. W „Chromie” codzienność potocznej mowy, naznaczonej „kolorowymi” kolokwializmami (odpowiednikami naszych frazeologizmów w stylu „nie mieć zielonego pojęcia”) łączy się z zawadiackością popularnych rymowanek i wyrafinowaniem teorii barw. Z tych dywagacji językowych Jarman przechodzi do subiektywnego opisu przeszłości, by w retrospekcjach ujawnić swój własny sposób widzenia. Językowe wygibasy zamienia na prostotę, a czasem nawet na dosadność, by zachować w pamięci i utrwalić niknące przed jego oczyma obrazy.
Jarman pisał „Chromę” chory na AIDS, a wirus objawił się u niego także utratą wzroku. Podobno ostatnim kolorem, który widział, był niebieski. Ten sam niebieski, który możemy oglądać na ekranie przez 74 minuty jego ostatniego filmu. Najbardziej osobistą częścią książki jest właśnie rozdział o odcieniach niebieskiego, a jego część stanowi także podstawę pamiętnej narracji „Blue” – dominuje w nim przejmująca opowieść o cierpieniu i smutku. Nie zatraca się ona zupełnie w depresyjnym tonie; Jarman zamiast lamentować skupia się tu na wielości czynników tworzących wizerunki, które jawią się przed naszymi oczami. W zależności od osobistych predyspozycji, doświadczeń, kondycji psychicznej i stanu zdrowotnego kolory wyglądają inaczej. Próba ich opisu może być tylko osobista, dlatego nie da się zapomnieć, że nie jest to „uniwersalna księga kolorów”, ale księga kolorów Dereka Jarmana.
Po lekturze całości trudno jest przypomnieć sobie jakikolwiek wiersz zacytowany przez Jarmana albo przywołać nazwę choćby jednego z egzotycznych odcieni żółci. Trudno jednak nie poddać się temu potokowi luźnych, nieustrukturyzowanych myśli, pozostać niewzruszonym i napisać klasyczną recenzję (lub to, co uważa się za klasyczną recenzję). Nie sposób bowiem odmówić komuś prawa do własnego spoglądania na świat. Można to spojrzenie przyjąć, próbować zrozumieć, ale o ile nie jest ono wątpliwe etycznie – a w tym wypadku nie jest – to nie podlega ono jednoznacznej ocenie.
Ma na to wpływ także język, jakim posługuje się Jarman, a który – siłą rzeczy – nie może zostać przełożony na polski bez utraty pewnych znaczeń, intensywności niektórych słów oraz ich obrazowego charakteru. Podczas lektury stajemy się poniekąd świadkami ukrytej walki tłumacza o zachowanie sugestywności wywodu. Czujemy, że między Jarmanem a nami stoi ktoś, kto wskazuje drogę, bezboleśnie przeprowadza nas przez meandry opisów. Jest w tym tłumaczeniu trochę „obcego” spojrzenia, korespondującego z i kontrapunktującego spojrzenie artysty. Wstęp do książki tylko o tym zaświadcza: Paweł Świerczek (tłumacz książki i nasz wieloletni współpracownik) wprowadza poszczególne barwy jako kategorie obciążone szeregiem – czasami sprzecznych ze sobą – znaczeń, tym samym znajdując miejsce i powód dla wydania „Chromy” po polsku ponad 20 lat po jej premierze. Jarmanowskie kolory nabierają właśnie – tu i teraz, w Polsce – zupełnie nowych odcieni.
Ocena: