Rówieśnicy III RP zakładają czasopisma

Z założycielami „KONTENTu” – Mikołajem Borkowskim i Zuzanną Salą – oraz „Małego Formatu” – Jakubem Nowackim – rozmawia Mundek Koterba.

ilust. Paweł Siodłok strona

ilustr. Paweł Siodłok

Mundek Koterba: Rówieśnicy III RP, pokolenie post-transformacyjne, generacja przełomu, pokolenie 89+, roczniki 90’, millenialsi. Jak wam się podobają te określenia, z czym się kojarzą? Co czujecie, gdy je słyszycie?

Zuzanna Sala, Mikołaj Borkowski: (śmiech)

Mogę przejść do następnego pytania. 

Zuzanna Sala („KONTENT”): Nie, nie. Myślę, że twoje pytanie jest w porządku. Rzecz w tym, że my nie kierujemy się kluczem pokoleniowym. W „KONTENCIE” staramy się publikować teksty ludzi zróżnicowanych generacyjnie. Jednym z plusów – chociaż oczywiście nie determinantem – na gruncie czysto pragmatycznym jest to, że młodsi twórcy zyskują na poczytności, jeśli są publikowani obok poetów uznanych, mających wyrobioną pozycję w świecie literackim. Doceniamy twórców z różnych roczników i nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek z nas – choć jesteśmy w redakcji zbliżeni wiekiem – myślał o literaturze w kluczu pokoleniowym.

Mikołaj Borkowski („KONTENT”): Jest tak, jak mówi Zuza, jeśli chodzi o autorów wierszy i prozy. Natomiast jeśli chodzi o krytyków wydaje mi się, że sięgamy jednak po młodszych. Ta tak zwana „młoda krytyka”, jak się o niej ostatnio mówi, nie jest oczywiście jednolita ideowo i myślowo, choć są pewne wątki, sposoby krytycznego myślenia charakterystyczne dla tego pokolenia, oparte na wspólnych sferach odniesień. I jak najbardziej ten głos młodej krytyki jest w pewnym sensie wspólny, czy wręcz wspólnotowy. Natomiast lokowanie tego, powiedzmy, w kluczu post-transformacyjnym czy… jak brzmiało to pierwsze określenie?

 „Rówieśnicy III RP” 

M. B.: No właśnie. Oczywiście można powiedzieć, że „wszyscyśmy z III RP”, ale wydaje mi się, że głosy, które u nas wybrzmiewają, nie odnoszą się bezpośrednio do tych zjawisk pokoleniowych, socjologicznych. Nie do końca wierzymy – przynajmniej nie wszyscy – w możliwość apolitycznej literatury, zresztą ostatnio jest to stanowisko dość krytykowane. Niemniej chcieliśmy, żeby „KONTENT” nie był zorientowany tylko na krytykę i poezję zaangażowaną. Jest to oczywiście znamienity nurt i należy o nim mówić i pisać, natomiast my nie jesteśmy skupieni wyłącznie na tym obszarze, bo wydaje mi się, że robią to dobrze inne środowiska.

Z. S.: Zwłaszcza, że młoda krytyka, o której wspomniałeś, to nie tylko krytyka zaangażowana, ale także jest to krytyka „reakcyjna” w stosunku do młodych, zaangażowanych interpretatorów. I to wyraźnie widać, gdy analizuje się komentarze krytyczne w „KONTENCIE”.

Jakub Nowacki („Mały Format”): Mieliście kiedyś to uczucie zgrzytu, nienaturalności, gdy oglądaliście polski serial i była w nim postać „w waszym wieku”, polski nastolatek w wyobrażeniu polskiego scenarzysty telewizyjnego? To najczęściej chłopak w przekrzywionej bejsbolówce i za dużej bluzie, używający słowa „zajefajnie” i wrzucający fotki z telefonu „na neta”.

Otóż ja mam podobny zgrzyt słysząc niektóre z przywoływanych przez Mundka określeń. Problem w tym, że te określenia najczęściej nie są nasze. Kategorie odnoszące się do pokoleniowości zbyt często były nadawane przez ludzi od nas starszych, próbujących „zrozumieć młodych”. Jak wiadomo, „rozumienie młodych” zwykle kończy się fiaskiem, jeżeli młodych nie pyta się o zdanie. W „Gazecie Wyborczej” jest taki dodatek „Osiem Dziewięć” – pismo reklamowane jako trybuna pokolenia transformacji. Lektura tego młodzieżowego periodyku wzbudza niekiedy podejrzenie, że to wszystko potajemnie napisał Adam Michnik.

Inaczej jest z terminem „Rówieśnicy III RP”, pochodzącym z antologii zredagowanej przez Rafała Różewicza i Tomasza Dalasińskiego (Rówieśnicy III RP 89+ w poezji polskiej – przyp. M. K.). Jest dobry, bo – poza tym, że pochodzi od ludzi w naszym wieku – nie jest zbudowany na wyrost, nie ma tam właściwie mowy o konkretnej formacji, pokoleniu, tylko o osobach urodzonych w okolicach 89’ roku – o pewnej „chmurze ludzi” piszących, z której dopiero jakaś generacyjność może się wyłonić (albo nie wyłonić).

Rozumiem, że ta kategoria nie jest dla was pierwszorzędna. Natomiast jak sądzicie, czy zjawisko to istnieje już w świadomości literackiego światka i półświatka? 

J. N.: Oczywiście, że istnieje – w poszczególnych tekstach. Bo są poeci i poetki, dla których wymiar pokoleniowy ich pisania jest istotny i są tacy, dla których nie jest to najważniejsza kwestia. Więc jeżeli ktoś nam wyśle do MF ciekawy szkic krytyczny, w którym zestawi kilkoro autorów pod kątem ich generacyjności czy poetyckości, to my taki tekst chętnie przyjmiemy.

M. B.: Są teksty, wiersze, książki, o których nie da się mówić, nie mówiąc o pokoleniowości. Takim przykładem byłaby np. [beep] Generation Tomka Bąka, ale też repetytorium Macieja Taranka. Są książki, które poruszają problem „naszego pokolenia”. Niemniej jest to jedno ze zjawisk, nie jest to dla „KONTENTu” zjawisko najistotniejsze. My chcemy propagować wielość głosów, wielość perspektyw. Pokoleniowość jest jedną z takich perspektyw i nie możemy tego ignorować. Natomiast czy ja się czuję „milenialsem”, „resortowym dzieckiem”? Pewnie w jakimś stopniu tak. Nie uciekam od mojego pokolenia, czuję się z nim związany i nie widzę się na jego obrzeżach. Korzystam ze wszystkich zasobów kulturowych, z jakich korzysta nasze – moje – pokolenie.

Z. S.: O pokoleniowości rozmawialiśmy ostatnio w  naszym małym redakcyjnym gronie. Nie myślimy jednak o niej w historycznoliterackim kontekście. Myślenie o pokoleniowości, to dla nas bardziej myślenie o wspólnotowości. Ja bym na pewno nie była skłonna do takiego myślenia, jakie prezentuje Rafał Różewicz. On próbuje w tę kategorię wpisać wszystko, próbuje znaleźć klucz do tego, żeby nazwać ludzi urodzonych w tym i w tym roku –  pokoleniem. I szuka analogii choćby w Nowej Fali, w Skamandrze nawet. To w dzisiejszych realiach nie ma sensu – jeśli mówimy o pokoleniowości, musimy przeformułować ten termin. Mam wrażenie, że używając go teraz myślimy o wspólnocie ludzi doświadczonych realiami późnego kapitalizmu.

J. N.: Nie chcę mówić złych rzeczy o działalności Różewicza i „2miesięcznika”, tym bardziej, że przeczytałem tam kilka naprawdę ciekawych i ważnych tekstów. Problem był chyba taki, że za dużo tam było wstępnego założenia, programowości, których – jak później sam redaktor naczelny przyznał – nie udało się utrzymać. Z drugiej strony słabą stroną tego pisma była szata graficzna. Jeżeli były tam wartościowe teksty, to miało się niekiedy trudności z ich przeczytaniem. To było zrobione w szablonie blogspot, zupełnie amatorsko. Taka amatorskość, zinowość ma pewien urok, ale ostatecznie wpływa na to, jak się tekst czyta. Mieliśmy to w pamięci zakładając MF.

M. K.: To, co różni „pokolenie przełomu” od choćby Nowej Fali, to brak udziału w „wielkiej historii”. Może „Pokoleniu III RP” brak mitu założycielskiego? 

Z. S.: Myślę, że założenie jest inne. Nie chodzi o świadomość wydarzenia historycznego, np. Okrągłego Stołu, tylko o świadomość życia w realiach kapitalistycznych. I to mogłoby nas uwspólnić. Pytanie też, co nas ma łączyć?

J. N.: Doświadczeniem wspólnym, które odkrywam w rozmowach z rówieśnikami, jest coś, co można zapewne zbiorczo nazwać „skutkami życia w późnym kapitalizmie”, a co objawia się niemożnością utrzymania koncentracji związaną z nadmiarem bodźców, prokrastynacją, znużeniem wszędobylską ironią, problemami osobowościowymi, psychicznymi, jakimś dziwnym rozedrganiem, które nam towarzyszy; niepewnością – zarówno ekonomiczną (prekaryzacja), jak i wewnętrzną – tożsamościową. W tym rozedrganiu upatruję dużego potencjału poetyckiego i widzę wiele do zrobienia. To doświadczenie późnego kapitalizmu, o którym mówiła Zuza, tej postmodernistycznej ironii, której wszyscy używamy, ale która nie jest już dla nas satysfakcjonująca… Doświadczenie, o którym mówię, odnajduję w wierszach Pułki, Taranka, Bąka, Jurczaka….

M. K.: Tomasz Dalasiński we wstępie-rozmowie do wspomnianej tu już książki Rówieśnicy III RP 89+ w poezji polskiej, wydanej w 2015 roku, był wówczas zdania, że jeszcze za wcześnie na mówienie o pokoleniu. Argumentował, że u współczesnych młodych poetów i młodych poetek nie znajdujemy jakiegoś wspólnego języka. Może twórcy wreszcie znaleźli wspólny język – język „kapitalistyczny”? 

Z. S.: Z tym właśnie mam problem. Bo jeżeli nawet założymy, że młodych poetów łączy krytyka kapitalizmu, to co zrobimy z nie-millenialsami – jak choćby z Kacprem Bartczakiem – którzy też są wobec kapitalizmu krytyczni? Tu załamuje się to kryterium. Trudno odmówić komuś doświadczenia życia we współczesnych realiach.

M. B.: Parę miesięcy temu słuchałem ciekawego wykładu dotyczącego traumy społecznej. Są dwa punkty, które mogłyby stanowić nasze wspólne doświadczenie. Pierwszym byłaby tragedia smoleńska, drugim – „dobra zmiana”. Nie niosły one jednak ze sobą mocnego, wyrazistego języka czy idiolektu, któremu można byłoby powiedzieć „nie”. Co ciekawe, tym językiem, przeciwko któremu (ale też dzięki któremu) piszą Pietrek, Kopyt, Bąk, jest system kapitalistyczny. Być może wpływ katastrofy smoleńskiej czy „dobrej zmiany” dostrzeżemy w języku literackim dopiero za parę lat.

Z. S.: Dla pewnej grupy autorów katastrofa w Smoleńsku to było wydarzenie przełomowe. Są poeci, którzy przed nim posługiwali się zupełnie innymi poetykami. Mam tu na myśli Wojciecha Wencla, Przemysłowa Dakowicza i Romana Misiewicza. Oni wszyscy po 2010 roku zupełnie zmienili swoją dykcję; a takich ludzi jest więcej. Katastrofa smoleńska to z pewnością zjawisko, które ukształtowało pewne pokolenie poetyckie. Z tym, że to starsze, i to „po prawej stronie”.

M. B.: Przy czym strategie „mówienia” o katastrofie smoleńskiej są dwie: albo się o niej mówi,  albo nie.

M. K.: Albo się z niej szydzi. 

M. B.: No tak, jest jeszcze kategoria szyderstwa. Zastanawiam się, kto z młodszych pisał o Smoleńsku. Chyba Bąk ma taki wiersz…

M. K. i Z. S. (razem): Szymon Domagała-Jakuć!

Z. S.: Ponadto Szymon Słomczyński w swoim debiutanckim zbiorze ma wiersz Po dziesiątym, który wcale nie jest szyderczy.

M. B.: Może to jest tak, że przyczyną niepisania o Smoleńsku jest przekonanie, że już samo zajęcie się tym tematem jest w jakimś sensie równoznaczne ze staniem w jednym szeregu ze zwolennikami teorii o zamachu?

J. N.: Katastrofa smoleńska jest bez wątpienia wydarzeniem bezprecedensowym, tragicznym, ciążącym na najnowszej historii Polski. W jakimś sensie pozwoliło na powrót paradygmatu romantycznego, którego kres zapowiadała Maria Janion, a który po 10 kwietnia 2010 roku okazuje się wciąż żywy. Mimo to nie sądzę, żeby katastrofa prezydenckiego samolotu miała jakieś bezpośrednie przełożenie na problemy, z którymi borykają się dzisiaj moi rówieśnicy. Doskwierają nam raczej inne rzeczy. Zdaję sobie sprawę natomiast, że istnieje silny nurt tzw. poezji smoleńskiej i jestem przeciwny odrzucaniu tego tematu a priori z powodów politycznych. Podoba mi się to, że Zuza pochyliła się nad wierszami o Smoleńsku.

M. K.: No to chyba musi paść pytanie o to, co robiliście 10 kwietnia 2010 roku.

Z. S.: Spałam do późna, a gdy wstałam, zobaczyłam moją siostrę stojącą przed telewizorem w piżamie, z kubkiem kawy w ręce. Powiedziała mi wtedy, że rozbił się samolot prezydencki, uśmiechnęłam się, rzuciłam: „nie żartuj” i poszłam zrobić sobie śniadanie.

M. B.: Obudził mnie tata i powiedział, że zginął Prezydent.

J. N.: Byłem na korepetycjach z matematyki. Podczas zdejmowania potęgi z pierwiastka, ktoś zadzwonił do pani korepetytorki i powiedział jej, że nie żyje Prezydent. Pani korepetytorka wybuchła szlochem i zakończyła lekcję przed czasem.

M. K.: Ja siedziałem w domu i o wszystkim dowiedziałem się z telewizji. Pamiętam, że koleżanka, która była na wycieczce we Francji, wysłała mi rano SMS, że podobno był jakiś wypadek z udziałem polskiego samolotu. Wtedy włączyłem telewizor i zobaczyłem, co się stało. 

Ale wracając do rozmowy o pokoleniu: w „KONTENCIE” stawiacie znanych i nagradzanych obok debiutantów. Zastanawiam się, na ile nie jest to strategia, która sprawi, że ci młodzi staną się „dodatkiem” do starszych, a nie odrębnym bytem. Pokolenia cechuje nie tylko wspólnotowość, ale i odrębność – potencjał kontestatorski. Każde pokolenie stoi w opozycji do poprzedniego. A tu mamy wizję symbiozy…

Z. S.: Ale ta symbioza może też wychodzić z kłótni, niezgody. To, że obok siebie postawimy dwa teksty, które będą ze sobą niezgodne światopoglądowo i formalnie, sprawi, że wyjdzie z tego coś ciekawego. Będzie zgrzyt – i na tym zgrzycie nam właśnie zależy. Dlatego też myślę, że konfrontacja jest potrzebna. W „KONTENCIE”, obok wierszy, są zawsze komentarze, które również wpisują się w ideę dialogu. I te komentarze nie zawsze zgadzają się z wierszami. To nie jest tak, że mówimy krytykom: „Słuchajcie, bo tu mamy wiersze do skomentowania, napiszcie pozytywny komentarz, bo nam się te wiersze podobają”. To nigdy tak nie wygląda. Oczywiście, jeśli decydujemy się jako redakcja na opublikowanie jakiegoś wiersza, to dlatego, że widzimy w nim wartość artystyczną. Ale to nie znaczy, że krytyk ma myśleć tak samo. Dlatego tutaj też dochodzi do tarcia, wymiany zdań, dialogu.

M. B.: Ci młodzi autorzy nie do końca są w cieniu nestorów, choć zdarza się, że zapożyczają od starszych poetek i poetów pewne frazy, dykcje. Częściej jednak proponują własne metafory, poetyki, własne, żywe słowo; na to szczególnie zwracamy uwagę, bo po prostu rzuca się w oczy świeżością, oryginalnością. Czasem przekona nas jeden wers, czasem koncept, czasem żywe zaangażowanie – nie ma reguły. Po autorach osadzonych już w rynku wydawniczym wiemy, że możemy się spodziewać czegoś dobrego – to nieco inna sytuacja. Natomiast te tarcia, o których mówi Zuza, wychodzą naturalnie.

Wracam do myśli, że pokolenie powinno wykształcić własny język. Czy widzicie jakieś wspólne cechy języka u młodych poetów, których wiersze publikujecie na łamach „KONTENTu” albo piszecie o nich w „Małym Formacie”?  

M. B.: Do niedawna jeszcze myślałem, że jakaś forma walki z językiem jest czymś dominującym. Bo to można zobaczyć w tekstach Kiry Pietrek, Ilony Witkowskiej, Tomasza Bąka. Chodzi o ten sposób pisania językiem współczesnym, kapitalistycznym, korporacyjnym, językiem pełnych anglicyzmów, globalnym. Ale teraz się z tego wycofuję. Żyjemy w czasach, gdzie nie ma jednego monolitycznego punktu odniesienia, przeciwko któremu moglibyśmy się buntować; każdy wybiera sobie swoją wojnę, obszar działalności twórczej lub krytycznej. W 68’ roku to była gazeta, propaganda. W tym momencie jeszcze nie ma literatury, która odnosiłaby się bezpośrednio do propagandy, np. prawicowej, ale może będzie.

Z. S.: Odniosłeś się do tych nazwisk, które częściowo stanowią antologię Zebrało się śliny. Moim zdaniem to, na co zdecydowali się w niej Kaczmarski i Koronkiewicz, jest właśnie dlatego wartościowe, że zbiera niezwykle różnorodne głosy. Mam wrażenie, że jeżeli szukalibyśmy w nich czegoś wspólnego, to nie będą to proste rzeczy, przeciwko którym się staje, nie będzie można sprecyzować kilku łączących je motywów ani żadnego wspólnotowego medium. Zaangażowanie młodej poezji stanowi tutaj szerszą kategorię, a dzięki temu bogatszą, interesującą, nie dzielącą na „swoich” i „obcych”. My mamy teraz niepowtarzalną okazję ku temu, by śledzić podsyłane do „KONTENTu” nowe głosy poetyckie i tendencje, które się w nich przewijają. Nie mam pojęcia, Mikołaju, czy się ze mną zgodzisz, bo ta myśl przyszła mi do głowy teraz, kiedy usłyszałam to pytanie, ale myślę, że, jeśli chodzi o wiersze młode, to w drugim numerze „KONTENTu” będą dwa nurty. Z jednej strony dużo bardzo delikatnej, sensualnej poezji, z drugiej – kontestatorskiej, wyśmiewającej struktury językowe. To są dwa podstawowe języki, których będzie można doświadczyć w drugim numerze.

M. B.: Myślę, że masz rację. Czy można by tak ekstrapolować na głos młodych autorów? Nie wiem, czy nie zaprowadziłoby to nas na tory odwiecznego podziału na przykład na literaturę klasycystyczną i zaangażowaną. Oczywiście te głosy mogą się przeplatać, ale robią to raczej rzadko.

Z. S.: No właśnie przeplatają się! Mnie się przypomina dyskusja w Biurze Literackim, która odbyła się przy okazji wydania Zebrało się śliny. Zaczął ją Maciej Topolski, a zamknął Karol Maliszewski, który mówił o szukaniu zaangażowania, które jest zaangażowaniem „w twarz drugiego człowieka”. Czyli nie o tym, co byśmy faktycznie uważali za takie zaangażowanie w poezji. Przypomniało mi się wtedy osobiste doświadczenie poetyckie; jeden z wierszy, który uczynił mnie czytelniczką poezji, jeden z najważniejszych wierszy, jakie przeczytałam. Był to wiersz Maliszewskiego Wstyd. Miasteczko górnicze czeka swego końca – o wkurwieniu człowieka z małego miasteczka, w którym zamknięto kopalnie. Przecież Karol Maliszewski zawsze był zwolennikiem takiej indywidualnej poezji, wczytywania się w tekst w empatyczny sposób. A okazuje się, że ma w swoim dorobku niesamowicie zaangażowane teksty, przede wszystkim zaangażowane w życie lokalnej społeczności. To już wtedy – wiersz pochodzi z pierwszej połowy lat 90. – się przeplatało.

J. N.: Literatura i poezja stają się dzisiaj narzędziem nie tyle niezbędnym, co bardzo pomocnym. Jako człowiek młody i niewinny (a wszyscy, jak tu rozmawiamy, jesteśmy przecież młodzi i niewinni), stajesz w obliczu bardzo wielu języków, które nieustannie mówią do ciebie, mamią, wodzą na pokuszenie. Języki polityki, mediów, reklamy, język ludzi, z którymi pracujesz w korpo, język środowiska, w którym przebywasz. Czytanie wierszy, które obnażają rozmaite mielizny i słabości tych języków, uodparnia cię na ich fałsze, nieuczciwości. Dlatego cieszę się, że w wierszach Ilony Witkowskiej i Dawida Mateusza w ostatnim tomie Słomczyńskiego w pewien sposób, próbuje się poetycko wykorzystywać, przetwarzać, dekonstruować rozmaite współczesne socjolekty. Każda z tych poetyk jest inna; nie mówiłbym tutaj o wspólnocie języka, raczej o wspólnocie „grzebania w języku”.

M. K.: Chciałbym jeszcze na moment wrócić do internetu i percepcji cybernetycznej, o której mówił Jakub. Czy to trochę nie jest tak, że literaturę do internetu wprowadziły już wcześniejsze pokolenia, ludzie związani choćby z „Ha!artem”, jak Fajfer i Bazarnik, czy Rozdzielczość Chleba? Może dlatego młoda generacja nie ma za bardzo czego odkrywać? 

J. N.: Nie, zupełnie nie; to był inny internet. Potencjał literatury cybernetycznej polega na ustawicznej potrzebie zmiany i odkrywania nowych przestrzeni komunikacji. Każda zgrana metafora i każdy martwy mem musi być od razu zastąpiony przez nowsze formy. Mało kogo śmieszą dzisiaj obrazki, które oglądaliśmy w gimnazjum na Kwejku czy Demotywatorach. To, co jest teraz w obiegu, to dank memes[2], a właściwie ich kolejne, coraz bardziej radykalne realizacje. Dlatego myślę, że prawdziwa awangarda to dzisiaj twórcy cybernetyczni. W „Małym Formacie” bardzo ciekawie pisze o tych zjawiskach Paulina Chorzewska. Ostatnio napisała o facebookowym rewritingu – fanpage’u Wiersze Klocucha pisane nocą. Nigdy nie wiadomo, co wyłoni się z zakamarków, z internetowych odmętów. Dlatego bardziej niż na nową Lalkę albo Przedwiośnie czekam na powieść Podróż do kresu YouTube’a.

M. K.: Jest też taki nurt we współczesnej poezji jak kaprealizm, czyli realizm kapitalistyczny. Są to wiersze napisane językiem korporacyjnym. Przykładem świetny tom Pamiętnik z powstania Rafała Krausego.  

Z. S.: Takich poetów jest więcej. Jak się nazywa autor Co jest nie tak z tymi ludźmi??

M. B.: Adam Kaczanowski.

Z. S.: To jest bardzo podobny przykład. Obydwaj funkcjonują jako ludzie, którzy piszą ze środka. Obaj pracują w korporacjach i tak ich to doświadczenie pracy w samym centrum tego kapitalistycznego wyścigu dobija, że muszą to wykrzyczeć w poezji.

M. B.: Kira Pietrek tak samo – pracowała w marketingu i świetnie to widać w jej języku poetyckim.

J. N.: Jeżeli poeta chce pisać poezję obnażającą nowomowę, to musi ją sobie wybrać. Problem w tym, że dziś jednej nowomowy nie ma; języków jest bardzo dużo. Gdyby był jeden język propagandy to pewnie uformowałaby się jakaś nowa Nowa Fala.

M. K.: A ja myślę, że czymś w rodzaju języka propagandy jest zjawisko literacko-internetowe znane pod tytułem Wiersze Jarosława Kaczyńskiego pisane nocą

M. B.: W latach 70. Ryszard Krynicki pisał wiersze (a właściwie przepisywał teksty) w których nie dodawał „nic” od siebie. To były np. artykuły prasowe dotyczące hodowli krów. Brał tekst, dzielił go na wersy i puszczał jako wiersz. Puste słowa nabierały znaczenia – to    znakomity ruch. Oczywiście zabawa z wypowiedziami Jarosława Kaczyńskiego przerabianymi na wiersze jest zabawą, jak sądzę, polityczną.

Z. S.: Jedna kwestia to przepisywanie, a druga to poezja facebookowa. Przepisywanie jest rzeczą starą, zabiegiem awangardowym. Przepisywało się zawsze, jeśli nie polityków, to gazety. Historia literatury zna też przepisywanie samego siebie, jak robił to choćby Tadeusz Różewicz, który umieszczał te same wiersze w różnych tomach, bo chciał ukazać je w innym kontekście. Umożliwia to właśnie zabieg przepisywania – umieszczanie słów w innym kontekście (choćby słów korporacyjnej nowomowy w kontekście wiersza) zmienia interpretację i nadaje lekturze krytyczny potencjał. A poezja facebookowa to jeszcze co innego; to może być świetna literatura, która powstaje na Facebooku lub Twitterze. To jest to, co zrobił Łukasz Podgórni, publikując Pamiętne statusy. Fantastyczna sprawa i jeden z moich ulubionych tomów ostatnich lat. Wszystko dzięki nowym technologiom, które dla naszego pokolenia nie są wyróżnikiem, a standardem.

„Mały Format” jest internetowym miesięcznikiem krytycznoliterackim, „KONTENT” – kwartalnikiem internetowym (choć pierwszy numer wyszedł też na papierze, w ograniczonej liczbie egzemplarzy). Dlaczego wybraliście internet, a nie zdecydowaliście się na tradycyjne rozwiązanie – papier? Kwestie ekonomiczne czy nie tylko? 

M. B.: Całe to pole literackie zostało zagospodarowane przez takie portale, gdzie w teksty można kliknąć, szybko przewinąć. I trochę, jak sądzimy, jest to forma ulotna. Z jednej strony internet jest znakomitym medium, gdzie można te teksty czytać jak się chce, na każdym urządzeniu, w każdym miejscu. Czujemy jednak, że zabiło to w zasadzie ideę czasopisma jako pewnej całości. Myślę, że to czas na anegdotę…

Na którą się umawialiśmy…

M. B.: (śmiech). To jest tak naprawdę anegdota Marcina Świątkowskiego (pozdrawiamy serdecznie!), który na zajęciach u Bronisława Maja, poświęconych czasopismom literackim, a przede wszystkim poezji wydawanej w PRL-u, zapytał doktora Maja, dlaczego nie istnieje w tym momencie takie czasopismo literackie, które wszyscy by czytali, które byłoby jakimś wspólnym punktem odniesienia. I Maj odpowiedział na to pytanie swoim pytaniem: Właśnie, dlaczego? To jest pytanie, które tak naprawdę należy zadać wam. I taki „KONTENT” nam się zamarzył: z wyraźnymi działami, zbierający kontent z internetu i przedstawiający dzięki temu żywe tendencje. Nie projektujący, ale towarzyszący. Stosunkowo trudno jest uchwycić tę wspólnotę tekstów, kiedy zbiera się je z różnych stron, czcionek, adresów internetowych: dlatego „KONTENT” stanowi zwartą całość i może być też wydrukowany.

Z. S.: A ja dodam od siebie coś z mojej małomiasteczkowej perspektywy. Uważam, że nie ma sensu wydawania czegoś poza internetem. Można oczywiście wydać coś papierowo – ale jako dodatek. Internetowa przestrzeń jest po prostu egalitarna, mamy do niej dostęp. Ja się wychowywałam w małym miasteczku na Dolnym Śląsku, nie miałam za rogiem Empiku ani żadnej małej, przytulnej księgarnio-kawiarni. U nas jedynym źródłem książek była mała biblioteka z katalogiem kartkowym, a księgarnia służyła do kupowania podręczników szkolnych (jeśli nie dało się dostać używanych) i kartek urodzinowych. Kluczowym kryterium jest zatem dla mnie dostępność kultury. W naszym pokoleniu tę dostępność gwarantuje głównie wydawanie w internecie. Decydujemy się w miarę możliwości na papierowy dodatek dlatego, że przestrzeń wirtualna też nie jest dostępna dla każdego (z opinii wiemy, że starsi ludzie wolą czytać „KONTENT” na papierze).

J. N.: W krytyce literackiej, którą zajmujemy się w „Małym Formacie”, liczy się przede wszystkim animowanie pola literackiego. Po nominacjach jury Nagrody im. Wisławy Szymborskiej zdecydowaliśmy się napisać tekst Babskie wiersze, składający się z laudacji tomików napisanych przez kobiety. Skrzyknęliśmy dość szybko grupę krytyków i krytyczek (Zuza też wśród nich była) i opublikowaliśmy tekst. Gdybyśmy działali w obiegu papierowym, to nie zdążylibyśmy zareagować w tak krótkim czasie. Wydając pismo w internecie mamy możliwość najszybszego dotarcia z tekstami do największej grupy ludzi.

M. K.: Jednym z czynników konsolidujących pokolenia jest to, co nazywamy „życiem literackim”. Czy oprócz poszukiwań interesujących autorów i pracy redakcyjnej tworzycie też „życie literackie”, organizując różne przedsięwzięcia, konkursy etc.? 

Z. S.: To już jest mowa o działaniach fundacji, które na razie w dużej mierze są w planach, ale już trochę zaczęliśmy je realizować. Przy każdym numerze planujemy na przykład robić wydarzenia związane z premierą. Premiera pierwszego „KONTENTu” była dyskusją na opak, w czasie której poeci zadawali pytania krytykom. Podczas tego wydarzenia daliśmy dojść do głosu młodszym krytykom, którzy do tej pory nie uczestniczyli zwykle w takich debatach, nie byli zapraszani na panele dyskusyjne. Premierze drugiego numeru towarzyszyć będzie panel krytyczny z Pawłem Kaczmarskim, Anną Marchewką i Dawidem Mateuszem, czyli trzema autorami drugiego numeru. Oprócz tego nawiązujemy współpracę z wydawnictwem… Mikołaj, ty wymów nazwę…

M. B.:  Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu.

Z. S.: Zaczęliśmy prowadzić spotkania autorskie. Pierwsze było prowadzone przez Mikołaja z Maciejem Meleckim i Konradem Wojtyłą. Oprócz tego planujemy rozpocząć cykl warsztatów w bibliotekach publicznych w Krakowie, które będą zorientowane na młodzież i osoby dorosłe. Będą dotyczyć czytania poezji i krytyki.

J. N.: Mamy ambicję, żeby wychodzić z przestrzeni internetowej do realu. Do tej pory zrobiliśmy dwie imprezy – slam inauguracyjny w Eufemii i panel dyskusyjny o Andrieju Płatonowie w Antykwariacie Kwadryga. Obydwa wydarzenia przerosły nasze oczekiwania pod względem frekwencji. Przychodzą nasi znajomi, ale też ludzie z zewnątrz, ciekawi młodych inicjatyw literackich. To zawsze podnosi na duchu – jednak nie robimy czegoś, co interesuje zamkniętą środowiskową grupę. Od października startujemy ze spotkaniami z cyklu Seryjni poeci i wraz z poznańskim WBPiCAK-iem, będziemy organizować ich warszawskie odsłony. Spotkania z czytelnikami pokazują nam, że za lajkami stoją czasami żywi ludzie, nie tylko boty.

Ponadto: warsztaty literackie dla licealistów, działalność poza wielkimi ośrodkami, współpraca z domami kultury – to na pewno działania, których chcielibyśmy się podjąć w przyszłości. Czynimy w tym kierunku pewne kroki, ale nie chcę zapeszać.

M. B.: I taka forma życia literackiego wydaje nam się najbardziej cenna, takie animowanie, modelowanie. Środowisko literackie jest bardzo wsobne, zorientowane na siebie, nie wychodzi poza to. Niewiele niestety się w tej mierze zmieniło. I bardzo byśmy chcieli, żeby literatura, którą się zajmujemy, dotarła również do tych, którzy nie zajmują się nią na co dzień profesjonalnie.

Bo to jest olbrzymi problem. To jest psychologiczny mechanizm: błąd fałszywej powszechności. Środowisko literackie, poetyckie jest środowiskiem, gdzie tylko przedstawiciele środowiska wchodzą ze sobą w relacje. Ociera się to troszkę o „bańkę”, „strefę komfortu”. Kiedy przygotowywałem się do tego spotkania, zastanawiałem się, co moglibyśmy zaoferować ludziom, którzy nie czytają poezji na co dzień. Zuza, przywołałaś tutaj wiersz Maliszewskiego, który pewnie mógłby być opublikowany w jakimś lokalnym czasopiśmie jako pewna forma sprzeciwu. Taka poezja to moje marzenie. W Polsce niestety poezja nie ma siły oddziaływania. Ostatnim, jak sądzę, poetą, który w jakiś sposób wpłynął na społeczeństwo, był Jacek Kaczmarski, zbierający tysiące ludzi na koncertach, dzisiaj pewnie tyle samo w odsłonach na Youtube. Z poezją nieśpiewaną jest gorzej: miarą sukcesu przedsięwzięcia poetyckiego jest to, że na spotkanie z poetą przyjdzie 20-30 osób i zostaną zadane dwa pytania z sali. Na Ukrainie – o czym dowiedziałem się ostatnio – na spotkania literackie debiutantów przychodzi ok. 100 osób! Z czego to wynika? Trudno powiedzieć. To jest coś, z czym do końca nie możemy walczyć, ale możemy promować czytanie literatury i poezji wśród ludzi, którzy się tym po prostu na co dzień nie zajmują.

Z. S.: Nie chodzi o promocję w stylu: „Słuchajcie, czytajcie książki”, tylko o pokazywanie możliwości, jak to robić. Nie trzeba być niewiadomo jak wykwalifikowanym czytelnikiem, żeby czytać poezję. Przypomina mi się sytuacja z udziałem koleżanki, która na co dzień studiuje w Niemczech. Kiedy odwiedziła mnie w Krakowie poszłyśmy na kawę do księgarni Matras, usiadłyśmy na końcu, przy półkach z tomikami poezji. W pewnym momencie koleżanka wzięła do ręki zbiór wierszy Darka Foksa Tablet taty (którego ja nie znoszę, ale nie ma to teraz najmniejszego znaczenia). Otworzyła go, zaczęła przeglądać i powiedziała: Wiesz co, chciałabym kiedyś umieć czytać takie rzeczy. Odpowiedziałam: Krystyna, nie potrzeba umieć czytać, jedyne co trzeba, to czytać. Jeżeli coś ci się spodoba – to super. Jeżeli nie – odłóż. Reakcja na to zderzenie ze współczesnym wierszem wydaje mi się symptomatyczna. Nie ma czegoś takiego jak brak kompetencji do czytania nowej poezji. To wmawia się nam w szkole: jeśli nie jesteśmy biegli z historii literatury, nie potrafimy analizować wierszy z XIX wieku, to nie będziemy potrafili robić tego samego z wierszami współczesnymi. Żeby wiersze czytać nie musimy ich analizować. Od początku edukacji wmawia się nam, że analiza i interpretacja to jedyna droga odbioru wiersza. Otóż: gówno prawda. Chciałabym to zakrzyknąć na jakichś warsztatach, które będziemy robić z „KONTENTem” i w ten sposób „promować” czytanie literatury. W cudzysłowie, bo tu nie chodzi o promowanie, tylko o pokazanie, że można to robić dla samego siebie. A jeśli chodzi o case dotyczący używania literatury w życiu publicznym, to przypomina mi się Czarny Protest w Poznaniu i publiczne odczytania wiersza Ewy Lipskiej.

M. B.: To jest szalenie ciekawa rzecz. Mówisz o takiej sytuacji, w której zebrane i zebrani na Czarnym Proteście zostali postawieni przed faktem dokonanym. Został im przeczytany tekst i ludzie musieli go wysłuchać. Opowiadałaś o swojej koleżance, to ja też opowiem – o siostrze mojej narzeczonej, która ostatnio do nas przyjechała. Gdyby nie fatalna pogoda, poszlibyśmy na Open Mica[1]. Siostra, gdy się o tym dowiedziała, była rozentuzjazmowana. Swoją drogą – pracuje w korpo i nie zajmuje się literaturą, nie czyta poezji. Ale była strasznie podekscytowana, że pójdzie z nami i będzie słuchać wierszy. Gdyby zamiast tego dać jej do ręki książkę czy pokazać jakiegoś bloga – to mogłoby nie wypalić. Dlaczego? Myślę, że potrzebna jest zachęta, coś nowego. Problem poezji tkwi w tym, że nie wszystkie głosy, które wybrzmiewają, są głosami, które zachęcają.

Odpowiadając z punktu widzenia przyszłego nauczyciela powiem, że to też wina programu nauczania. W nowej podstawie programowej jest trzech żyjących pisarzy: Rymkiewicz, Wencel i Świetlicki. Młodych poetów nie ma żadnych. W starej podstawie było podobnie, z tym że pole manewru nauczycieli – możliwość swobodnego doboru „nieobowiązkowych” lektur – była dużo większa.  

Z. S.: Owszem, tylko jeśli nauczyciel czyta współczesną poezję, to nie będzie miał problemu z tym, żeby obok obowiązkowo omawianego na zajęciach wiersza romantycznego pokazać współczesny i połączyć je, pokazując kontekst. Powie uczniom: „Słuchajcie, dzisiaj się pisze o tym samym w ten sposób”. Nie musi się tym zajmować 45 minut. Problem jest w tym, że nauczyciele nie są specjalnie oczytani we współczesnej poezji. Środowisko czytelników poezji jest mniejsze niż środowisko nauczycieli – i w dużej mierze się nie pokrywa.

Druga sprawa, że więcej jest piszących niż czytających. W wydanym przez Ha!art raporcie Literatura polska po 1989 roku w świetle teorii Pierre’a Bourdieu czytamy wypowiedź anonimowego poety, który na pytanie o to, dlaczego nie czyta pisma X, odpowiada: Bo w piśmie X nie drukują moich wierszy. To jest też przykład na tę drażniącą nas hermetyczność środowisk literackich. Z drugiej strony nie ma publiczności czytającej.  

J. N.: Hermetyczność środowiskowa to coś, z czym każdy z nas miał do czynienia, bo uczestniczyliśmy w galach i bankietach z okazji przyznawania największych nagród literackich. Te uroczystości obfitują w sceny groteskowe. Oto w jednym pomieszczeniu zbierają się koledzy i koleżanki po piórze na „ostatniej mszy inteligencji polskiej”, koniecznie poetyckiej. Tam dopiero widać wymiar pokoleniowy, klasowy – my, Młodzi stoimy tam na razie z boku. Należy jednak uważać, żeby wchodząc powoli w życie literackie nie stać się za kilka lat klonami obecnych środowiskowych dziadów. I nie być z siebie zanadto dumnym, dopóki nie wykroczy się ze swoją działalnością poza grono kolegów i koleżanek, poza swoją strefę komfortu.

Myślę, że to, co powiedzieliście o wychodzeniu poza środowisko literackie, możemy uznać za puentę tej rozmowy. Puentę, pod którą podpisuję się obiema rękami. 

Kraków – 23 września, Warszawa – 24 września 2017. 

Rozmawiał: Mundek Koterba


[1] To tzw. „otwarty mikrofon” – wydarzenie/impreza, w ramach której każdy z publiczności może stać się wykonawcą: zaprezentować wiersz, piosenkę, skecz itp.

[2] Rodzaj memów internetowych stanowiących ironiczny komentarz do żartów, które straciły już swój potencjał i przestały być śmieszne.


Mikołaj Borkowski – ur. w 1994 roku. Pochodzi ze skalnego Podhala. Współautor bloga o poezji.pl. Publikował w „Przystani”, „biBliotece” i „Małym Formacie”. Sekretarz kwartalnika literackiego „KONTENT”. Kociarz. Mieszka w Krakowie.

Zuzanna Sala – ur. w 1994 roku. Pochodzi z okolic dolnośląskiego Bierutowa. Publikowała w „Nowej Dekadzie Krakowskiej”, „Odrze”, „artPapierze” i  w „biBLiotece”. Redaguje kwartalnik literacki „KONTENT”. Obecnie studiuje i pracuje w Krakowie.

Jakub Nowacki – ur. w 1994 roku. Student Wydziału Polonistyki UW, redaktor „Małego Formatu”. Publikował teksty o literaturze w „Twórczości”, „Tygodniku Powszechnym”, „Ha!arcie”, „ArtPapierze”, „Popmodernie”, kwartalniku „KONTENT” i „Niewinnych Czarodziejach”. Mieszka w Pruszkowie.


Mundek Koterba małe

Mundek Koterba
Rocznik ‘92. Ukończył studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim (2017). Wierny kibic Robotniczego Klubu Sportowego Garbarnia Kraków. Gra na banjo.