Mini-chimery, maxi-problemy. Gdzie są moje molekuły?

Earmouse 

W 1997 roku świat obiegł dramatyczny (dla niektórych) obraz. Pod różową, pozbawioną włosów skórą myszy, Charles Vacanti – zajmujący się inżynierią tkankową – umieścił biodegradowalny mini-stelaż ludzkiego ucha, obsiany krowią tkanką chrzęstną. Wykorzystany w tym eksperymencie osobnik nude mouse to mysz należąca do organizmów ze złożonym niedoborem odporności, przez co jest jednym z ulubionych przez naukowców gatunków, na których testuje się nowe szczepionki oraz prowadzi działania terapeutyczne. Przez Vacantiego oraz Lindę Griffith i Josepha Uptona (współpracowników badacza) ten konkretny osobnik nude mouse przemienił się w „earmouse” – mysz z uchem na grzbiecie.

ilustr. Paweł Siodłok

ilustr. Paweł Siodłok

Towarzyszące temu żywemu obiektowi inżynierii reakcje (protesty, wzburzenie, rozważania o bólu ignorowanego co dzień zwierzęcia) pokazują, że cielesność wciąż postrzegana jest jako obiekt jednowymiarowy; całość, która nie może być rozcinana, rozciągana ani eksplorowana z uwagi na różne systemy pojęciowe.

„Zabawa w boga” jest być może pierwszym rzucającym się w oczy oskarżeniem. Abstrahując chwilowo od ocen moralnych (nie miejsce tu na nurzanie się w systemach metafizycznych uzasadnień), trzeba jednak przyznać: ucho ludzkie, pierwotny i jakby „stały” element człowieczej układanki, zostało wyrwane ze swojej roli. Z poziomu miniaturowego składnika ciała urasta do rangi symbolu ludzkiej sprawczości, zapośredniczonej biotechnologią[1]. Ilu takich mini-składników nie dostrzegamy, trzymając w pamięci roboczy obraz danej istoty? Na ile jest on prawdziwy?

Odbywa się obecnie interesujące przejście w naszych sposobach widzenia[2]. To, że jesteśmy obecni w świecie, postrzegamy i dostrzegamy różne jego formy, to jedna rzecz. Istotną jest przede wszystkim różnica polegająca na określonym sposobie widzenia tej rzeczywistości. W jaki sposób uzasadniamy swoje opinie? Co one mówią o świecie? Z jakiej perspektywy podchodzimy do ucha, myszy, znajomego, przyjaciółki?

Pół-żyjące lalki pocieszki

W latach 90. zdjęcie „earmouse” było przekazywane e-mailowo, aż w końcu zobaczyli je również Oron Catts i Ionat Zurr. To dwoje twórców, którzy zapoczątkowali przełom w społecznym postrzeganiu tego, co dotychczas znajdowało się poza polem społecznego zainteresowania – zarówno z uwagi na barierę ekonomiczną czy edukacyjną, jak i prawną.

W 2000 roku, podczas festiwalu sztuki nowych mediów Ars Electronica w Linzu, wspomniany wyżej duet po raz pierwszy zaprezentował pół-żyjące, wyhodowane dzieła. Jako TC&A (Tissue Culture&Art Project) współtworzyli oni narodziny sztuki biologicznej, operującej żywą materią[3]. Pokazywana przez nich instalacja Semi-living worry dolls to pierwsze sztucznie wytworzone tkanki, które oprócz walorów estetycznych poszerzyły dyskurs naukowy o przestrzeń społeczną[4]. Podczas galeryjnych wystaw siedem lalek, ręcznie wykonanych z polimerów i nici chirurgicznych, obsianych tkankami skóry, mięśni i kości, rośnie w bioreaktorach i czeka na swoich odbiorców. Nawiązując do gwatemalskiej tradycji, lalki są odbiorcami trosk i wątpliwości widzów, którzy mogą szeptać im swoje utrapienia, ale również same, ze względu na swoją kruchą egzystencję, stają się obiektem trosk. Laleczki należy bowiem utrzymywać w odpowiednich warunkach, żywić i doglądać. Nie są dostępne gołym rękom, można się z nimi „porozumiewać” za pomocą systemów audio. Wystawienie na widok publiczny tego, co stanowi niedostrzegalne fragmenty cielesności, wymaga opieki. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że linie komórkowe będące podstawą materialną lalek pochodziły od ludzi, co nie powinno dziwić, jeśli przypomnimy sobie, jak wiele takich komórek (z których najsłynniejsza to linia HeLa pochodząca od komórek rakowych szyjki macicy Henrietty Lacks), wykorzystywanych jest w laboratoriach[5]. TC&A zwykle posługuje się tkankami pobranymi od martwych już zwierząt, jednak same komórki mogą wciąż mogą (mając zapewnione odpowiednie warunki) żyć.

Niespotykanym wcześniej elementem wystaw jest nie tylko obecność żywych organizmów, lecz także sposoby zachowania wobec nich. Za pierwszym razem, gdy ekspozycja Semi-living worry dolls dobiegała końca, Catts i Zurr zaprosili wszystkich do głównej sali, gdzie miało odbyć się rytualne pożegnanie i „uśmiercenie” kultur tkankowych – ich mini-chimer.

Wyzwanie i odpowiedź

W centrum uwagi stają już nie tyle „ekscentryczne” zachowania twórców-naukowców, lecz same struktury pojęciowe, stanowiące punkty orientacyjne dla naszej wędrówki po świecie i prób jego opisania i zrozumienia. Jak nawigować w biotechnologicznym XXI wieku, kiedy to, co wydaje się martwe – żyje, to, co „naturalne” staje się techniczne, a „jedność ciała” to suma tysięcy niedostrzegalnych, autonomicznych bio-elementów?

Na myśl przychodzą tu kategorie: wyzwania i odpowiedzi. Wyzwania stanowią efekty bio-techno-artystycznej współpracy, która swoją estetyką trafia w kwestie polityki, sprawczości ciał, praktyki rządzącej komórkami, tkankami i organami, etyki zachowania względem obiektów liminalnych, stanowiących granicę między żywym i martwym, wewnątrz- i zewnątrzcielesnym. Odpowiedzią są próby budowania nowej gramatyki i semantyki, konceptualizującej doświadczenie świata. Czy dotychczasowe, (nie)świadomie przyjęte przez nas pojęcia-wartości „wyższe” – życie i śmierć, natura i kultura, jedność i wielość – są wciąż adekwatne, gdy mamy do czynienia z redefinicją tego, co dzieje się na poziomie mikro?

HeLa V, Obrazdwóch-komórek linii HeLa świeżo po podziale wykonane skaningowym mikroskopem elektronowym, źródło: wikicommons

HeLa V, Obrazdwóch-komórek linii HeLa świeżo po podziale wykonane skaningowym mikroskopem elektronowym, źródło: wikicommons

Gdzie są moje molekuły?

Fragmentaryzowane ciało to setki mini-ciał(ek), obiektów. Już nie ciało – w domyśle: tej osoby, tego zwierzęcia – lecz bardziej mięso, obiekt niedawno żywy, lecz przemielony w fabrykach nauki i sensu na poszczególne od-osobnione tkanki, które zaczynają „żyć” własnym życiem swojej biologicznej charakterystyki. Stają się obce, nie noszą imiona właściciela. Gdy ciało jest blisko, mięso przestaje być osobowe, przestaje należeć do danej istoty. Otrzymujemy tym samym makroskopową strukturę złożoną z miliardów mini-komórek, tkanek i połączeń nerwowych – efekt ewolucji splatający ze sobą mikroelementy według danych zawartych w kodach genetycznych.

To nieco skrajny pogląd (typowy #geno-hype), ale przyjmijmy go na chwilę. Kawałkowanie cielesności może być rozpatrywane w odniesieniu do estetycznych kategorii brzydoty, piękna czy wstrętu – jednak ważne jest coś innego. Kontekstem dla powstania wyżej wymienionych prac było zanurzenie społeczeństwa w komputerowym kodzie informacji. Informacja zmatematyzowana, odrealniona, pozbawiona ciała – czysty komunikat – odsuwa na bok mięso zwykłego istnienia. Dialektyczny charakter interpretacji może nam powiedzieć coś więcej – obraza i społeczne protesty na wystawianie takich prac mogą doprowadzić do przypuszczenia, że jesteśmy „czymś więcej” – tymi wszystkimi metafizycznymi, religijnymi czy ideologicznymi odpowiedziami na pytanie o miejsce człowieka w kosmosie.

Powyższe biotechnologiczne lalki-pocieszki i mysz z ludzkim uchem na grzbiecie przypominają eksponaty rodem z dawnych gabinetów osobliwości. Tłem dla tej sztuki mogą być kolekcje – zbiory muszli, słoje z zakonserwowanymi żabami, motyle przypięte do tablic, formy będące nieodłączną częścią muzeum historii naturalnej. Do tego muzeum dołącza człowiek, który dzięki wyodrębnieniu DNA, inżynierii tkankowej i innym technikom może podlegać ekstrakcji swojej „istoty”, zostaje bowiem rozbity na części składowe, analizowany i ponownie składany w całość.

Jako biologiczna makrostruktura musimy odrzucić na chwilę wygodny humanistyczny paradygmat wyższości człowieka nad innymi gatunkami – jesteśmy po prostu mięsiwem. Na poziomie molekularnym jesteśmy wręcz UZALEŻNIENI od innych. Jako zestawienie mikroelementów stanowimy tylko jeden element łańcucha bytu. Traf chciał, że zdolnym do autorefleksji.

Pamiętając o różnicy między cielesnością a mięsnością zastanówmy się więc z Jolantą Brach-Czainą,:

Czy dokonujące się w trzewiach staranne i skuteczne dotykanie świata mamy tylko dlatego pomijać – gdy podejmujemy próby rozumienia własnego położenia i samych siebie – że zazwyczaj nie widzimy pracy jelit? I że sugestie, które do myślenia wnieść może to pełne życia wewnętrzne dotykanie, kłócić się mogą z historią myśli filozoficznej? Nie. Poważniejsze wątpliwości może raczej nasuwać niejednoznaczność, a nawet enigmatyczność rozważanych tu znaków. Dotknięcie nie narzuca jasnych znaczeń, ale jest istotnym zdarzeniem, które wymaga interpretacji. Co mówią o nas powyrywane z całości strzępy świata, dla naszych potrzeb ugniatane, rozcierane, rozpuszczane, przerabiane tak długo, aż możemy je wchłonąć w siebie? Wydaje się, że we własne ciało mamy wpisane używanie i wykorzystywanie wszystkiego, co zdołamy schwytać. Tacy oto jesteśmy. Przerabiamy świat na własną tkankę. Czyż nie jest to zgodne z tradycyjną, butną wizją człowieka i jego relacji z otoczeniem? Ale czynność przywierania i zagarniania można rozumieć zupełnie inaczej. Bo czyż nasza bezwzględna moc nie jest wielkim uzależnieniem? Kto tu kim włada? Czy nie jesteśmy na proszonym chlebie? Kurczowo ściskamy okruchy świata, żebrząc o życie. I odwraca się oś. I trafia na właściwe miejsce. Centrum okazuje się poza nami, a my do niego przyczepieni uchwytami dotknięć[6].

Wokół jakich zagadnień krążą myśl Brach-Czainy, prace TC&A, a nawet sama mysz z uchem na grzbiecie? Jakie systemy pojęciowe konstruuje rozlana tkanka zszyta nićmi chirurgicznymi i miliony komórek somatycznych, nerwowych, macierzystych?

Poza społeczne bios, w oparach nagiego życia

Spoglądając na to, co mniejsze od główki szpilki, pochylamy się nad mikroskopem, poszukujemy molekuł, odnajdujemy relacje między nimi i połączenia, jakich gołym okiem nie zobaczymy, a odczulibyśmy dopiero, jeśli któreś z „naszych” kultur bakterii przepadłyby we własnej apokalipsie. W oku mikroskopu znika nasze widzenie, oddalamy się od własnego „ja” i jesteśmy w stanie dostrzec to, co ukryte. Brach-Czaina mówi o „centrum” poza człowiekiem – to centrum jest tak naprawdę rozproszone, jawi się jako idea monolitycznej pełni, okręgu, koła lub kuli, czegokolwiek – to tylko metafora. Mając na względzie materię ożywioną, centrum znajduje się wszędzie, bo między każdymi komórkami zachodzą relacje, budujące to, co w skali makroskopowej wydaje się być w lustrze odbiciem naszego „ja”.

Działania współczesnych twórców, oparte w dużej mierze na dokonaniach biologii i techniki, przywracają greckie rozróżnienie na życie jako zoe/bios. Bios to życie społeczne, historyczne, ekonomiczne. Arystoteles nazywał bios dobrym życiem – a więc jedynie życiem ludzkim, w którym nie mieściło się życie niewolników i kobiet[7]. Zoe wiązane było z życiem fizjologicznym, dziś oznacza zaś tzw. „nagie życie” – obejmuje wszystkie organizmy, stanowiąc ich witalny rdzeń. Bios zależy więc od zoe i zwłaszcza mini-chimery zwracają uwagę na to, co poza-ludzkie – na zoe: rośliny, zwierzęta, bakterie, komórki, a w przyszłości roboty i (silną) sztuczną inteligencję.

Instrukcja obsługi świata

Nowe technologie i teorie naukowe pozwoliły artystom dokonać gruntownej przemiany jednej z tradycyjnych cech dotychczasowej sztuki. W miejsce reprezentacji pojawiła się prezentacja – tkanek, krwi, kończyn, ciała. Wybrane interwencje w mikrokosmosie życia i śmierci, ukazywane w przestrzeni publicznej, stanowią wyzwanie rzucone percepcji. Mini-chimery rodzą maxi-problemy w postrzeganiu życia, które nie radzi sobie z myśleniem o „ja” w kategoriach mikro/makro, fragmentaryczności, addytywności i rozszerzenia bio-technologicznego. Stawiają przez to wyzwanie przemyślenia takich „oczywistych” pojęć jak natura, kultura, życie, zwierzę, roślina i człowiek. Odpowiedzią twórców na nowe techniki inżynierii życia jest tworzenie nowych narracji, gramatyk i audiowizualnego repozytorium tego, co dzieje się na ciele i w jego zakamarkach. W kontekście wszelkich bytów nie-ludzkich, nie tylko na poziomie mini/mikro/nano, Monika Bakke pisała w jednej ze swoich książek, że już dawno powinno zajść otwarcie naszego myślenia, ponieważ nie tylko zamieszkują nas miliony bakterii i mikroorganizmów, bez których nie przeżyjemy, ale też, że materia nieożywiona jest przecież częścią „naszego” ożywionego ciała. Domaga się ono wody, magnezu, żelaza, cynku i jednocześnie ubioru, telefonu, samolotu, komputera, energii elektrycznej etc.[8].

Zatem patrząc na mini-chimery: wiesz już gdzie są Twoje molekuły?


[1] Ironiczne jest to, że Vacanti już w 1989 roku wyhodował in vitro ludzką chrząstkę, lecz praca ta została odrzucona przez dziennikarzy naukowych jako badanie „nieprzynoszące praktycznych zastosowań”. Używając tej samej techniki Vacanti w kolejnych latach wyhodował m.in. fragment klatki piersiowej i tchawicę dla chorych. Zob. J. D`Agnese, C. Buck, Brothers with Heart [w:] Discover, lipiec 2001, http://discovermagazine.com/2001/jul/featbros [dostęp: 27.09.2017]

[2] Można by tutaj wprowadzić kolejny wątek, lecz chwilowo odsyłam do: J. Berger, Sposoby widzenia, Warszawa 2009.

[3] W tym kontekście można przywołać także prace Eduardo Kaca, Joe Davisa, Marca Quinna czy twórców pracujących w ramach artystycznego laboratorium naukowego SymbioticA.

[4] Krótki film z ich wystawy retrospektywnej, która odbyła się w gdańskim CSW Łaźnia (2012), można zobaczyć na https://www.youtube.com/watch?v=lOTpT6asopY [dostęp: 27.09.2017]

[5] Problematyczna jest kwestia (nie)legalności pobrania tych komórek od H. Lacks. Chora zmarła w 1951, jednak komórki te ją „przeżyły” i uważane są za nieśmiertelne. Od lat 50. koncerny farmaceutyczne wykorzystują je do badań nad nowotworami, choć samej H. Lacks, ani jej rodziny długo nie informowano o wyizolowaniu i przekazaniu jej komórek do badań. Z historią można było zapoznać się m.in. podczas wystawy Medycyna w sztuce organizowanej przez krakowski MOCAK w 2016 roku. Praca Debory Hirsch dostępna jest również pod adresem: http://www.deborahirsch.org/nimby-texts [dostęp: 27.09.2017]

[6] J. Brach-Czaina, Błony umysłu, Warszawa 2003, s. 71-72.

[7] Człowiek to takie samo pojęcie jak każde inne. Często podczas mówienia o „człowieku” ma się na myśli „podmiot”, przy czym historia jest w tym wypadku szczególnie zagmatwana. Zob. np. Renaut A., Era jednostki. Przyczynek do historii podmiotowości, tłum. Damian Leszczyński, Warszawa 2001.

[8] M. Bakke, Bio-transfiguracje. Sztuka i estetyka posthumanizmu, Poznań 2010, s. 74.


Sebastian Łąkas małe

Sebastian Łąkas
Absolwent historii sztuki oraz filozofii. Interesuje się historią awangardy, kpinami dada, dziwami na obrzeżach, bio-cyber-sztuką i przemianami kategorii artystycznych, społecznych, filozoficznych. Prócz „Reflektora” publikował dotychczas we „Fragile”, „FUSSie” i „PROwincji”.