Festiwal Polskich Filmów Fabularnych. Gnioty
„Cicha noc” w reżyserii debiutanta Piotra Domalewskiego – skromna opowieść o rodzinie zasiadającej do wigilijnego stołu w reżyserii debiutanta Piotra Domalewskiego – została uznana za najlepszy film 42. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. W tegorocznym konkursie pokazano w sumie siedemnaście tytułów, którym bacznym okiem przyglądała się trójka naszych recenzentów. Czy oklaskiwany „Najlepszy” ogranicza się do symboliki à la rybka wyskakująca z akwarium? Czy filmów Juliusza Machulskiego nie sposób już przełknąć na trzeźwo? I wreszcie, czy nagroda za reżyserię dla Agnieszki Holland jest niczym wizja Pokojowej Nagrody Nobla dla Kim Dzong Una? W trzech kolejnych odsłonach relacji z deszczowej i chłodnej, ale jak zwykle gościnnej Gdyni będziecie mogli przeczytać kilkanaście kapsułek o filmach różnej maści i jakości. A zaczynamy od gniotów. Żeby „dobre wiadomości” zostawić na koniec.
Mateusz Demski o „Pokocie” w reżyserii Agnieszki Holland
Nagroda za reżyserię dla Agnieszki Holland w Gdyni jest niczym wizja Pokojowej Nagrody Nobla dla Kim Dzong Una. W skrócie: fikuśną pomyłką. Oczywiście, że po prostu wypadało tak postąpić, jednak drogie jury mogło równie dobrze pochylić się nad twórcami, którzy w tym roku naprawdę rozbili reżyserski bank. Autorka „W ciemności” złych intencji na pewno nie miała, nie miała też jednak pomysłu na utrzymanie w ryzach swojego projektu. „Pokot” oparty na motywach powieści Olgi Tokarczuk to nierówno wygrany patchwork gatunkowy: kryminał, thriller i kino interwencyjne w jednym. Niestety, wszystko tutaj chwieje się w posadach, żyje własnym życiem. Całość jest do bólu pretensjonalna – grubo ciosana intryga, postaci kreślone grubą krechą i nieprzekonujące dialogi. Holland nie po raz pierwszy przedobrzyła też z histeryczną krucjatą przeciwko współczesnej Polsce i niesłusznie panującemu systemowi. Na wojennej ścieżce zmierzającej ku obronie demokracji reżyserka napotkała tylko na sprzedajną szychę, pazernego proboszcza i grożącego palcem prokuratora. Szkoda, że ambasadorka równości i sprawiedliwości sięga po symbole oparte o uproszczone podziały społeczne zgodne z profilem Telewizji Polskiej w okresie… dobrej zmiany. Szkoda, że strzela tak ważnego gola do własnej bramki.
Ocena:
Joanna Krygier o „Volcie” w reżyserii Juliusza Machulskiego
Aż chciałoby się krzyknąć: panie Machulski, co się z panem stało?! Gdzie się podziały filmy na miarę klasycznych już produkcji, takich jak ,,Vabank”, ,,Seksmisja” czy ,,Kiler”? Przykro mówić, ale najnowszy obraz króla polskiej komedii to nic więcej jak ość w gardle, którą bezpiecznie połknąć można tylko dzięki wlaniu do przełyku odpowiedniej ilości alkoholu. Żarty, z których nawet ironicznie wyśmiewanie się szybko zaczyna nużyć, grubymi nićmi szyta intryga czy żenujące prowizorycznym wykonaniem rekonstrukcje historyczne (choć to zdecydowanie za dużo powiedziane) to tylko ułamek tego, co ,,Volta” ma do „zaoferowania”. Całość próbują ratować Andrzej Zieliński i Jacek Braciak, ale – umówmy się – ,,sami meczu nie wygrają”. Dość dodać, że na ekranie przewija się jeszcze stylizowany na Popka Cezary Pazura, a sporo miejsca poświęca się też ,,subtelnej” promocji miasta Lublin, które dorzuciło co nieco do budżetu. Parafrazując padające w filmie zdanie: ale nam, panie Machulski, wykręciłeś voltę.
Ocena:
Mateusz Demski o „Reakcji łańcuchowej” w reżyserii Jakuba Pączka
Przepis na najgorszy film festiwalu w Gdyni, a także przypuszczalnie – biorę poprawkę tylko ze względu na pretendujący do tego tytułu „Botoks” Patryka Vegi – najbardziej karygodną polską produkcje sezonu? W tym przypadku po odpowiedź powinniśmy udać się do Jakuba Pączka, ale pozwólcie, Drodzy Czytelnicy, że pozwolę sobie wyręczyć autora filmu.
Jedno trzeba przyznać – Pączek wizjonerem iście nieszablonowym jest! Przypomnijcie mi, proszę, kto ostatnio pokusił się o wrzucenie do jednego filmowego gara kiepsko przyprawionej narracji o „dzieciach Czarnobyla””, pozbawionej smaku historii morderstwa, a na domiar złego paskudnej opowieści o debiutującym twórcy, który z piedestału kina autorskiego wpada w objęcia branży porno i portalu – o nazwie będącej widocznie szczytem poczucia humoru reżysera – piździelec.com? Pomogę: nikt, ponieważ nikt (o zgrozo) nie był równie zuchwały i tak ślepo przekonany o swojej „wirtuozerii”. Najgorsze jest właśnie to, że Pączek bez cienia wątpliwości czy poczucia wstydu nawarzył tego grochu z kapustą – niesmacznego ekranowego bigosu, którego nam, Bogu ducha winnym widzom, przyszło ładować w usta czubatymi łyżkami. Litości!
Ocena:
I, jak to się mówi, to be continued. Kolejna odsłona już w piątek!