Śmiejąca się śmierć, czyli bytomskie Kuru na muniu
Kanibalizm to zjawisko powszechne w przyrodzie, ale u ludzi spotykane niezwykle rzadko – można by pomyśleć. Konsumpcja ludzkiego mięsa jest szkodliwa dla zdrowia – główne zagrożenie stanowią priony, wywołujące choroby z grupy zakaźnych. Jedną z nich jest choroba kuru, która pojawiła się po raz pierwszy wśród plemion w Nowej Gwinei. Do zarażenia prionami dochodziło w konsekwencji rytualnego spożywania ciał zmarłych krewnych. Mimo że lud Fore ponad pięćdziesiąt lat temu oficjalnie zrezygnował z kanibalizmu, to wciąż odnotowuje się przypadki tej choroby. Jeden z nich mogliśmy obserwować na bytomskiej scenie w ubiegły piątek.

Fot. Aleksander Joachimiak /
© Teatr ROZBARK
Tematem choroby kuru, popularnie zwanej śmiejącą się śmiercią, zainteresowali się artyści śląskiej sceny tanecznej. Spektakl w reżyserii Anny Piotrowskiej w wykonaniu Marka Wieczorka i Artura Bieńkowskiego miał swoją premierę 15 września na deskach Teatru Rozbark w Bytomiu. Dla miłośników tanecznej estetyki Piotrowskiej był to projekt raczej niespodziewany – ruch i gra aktorska wiodły prym nad tańcem sensu stricto. Wykorzystanie technik teatralnych, praca z tekstem („Uczta” Platona wpisała się tu idealnie) i twórczy proces artystów pozwoliły na uzyskanie pożądanego napięcia dramaturgicznego.
Z dosłownym odczytaniem tematu stykamy się już po przekroczeniu progu sali teatralnej – wita nas bowiem szkieletor topiący jedną dłoń w szerokim uśmiechu, a drugą w odmętach swych własnych bokserek. I już wiemy, że czasem będzie również nieco z przymrużeniem oka. Bo tak naprawdę „Kuru” jest przede wszystkim pretekstem do poszukiwań w obrębie tematyki samounicestwienia oraz próbą wyjścia poza kulturowe zakazy na rzecz realizacji najskrytszych żądz. Psychologia pragnień i poczucie zależności, jak mówią artyści.

fot. Joanna Brodniak
To właśnie te dwie skrajne przestrzenie wydają się ścierać w ciągu godzinnej realizacji. Można więc powiedzieć, że „Kuru” został zbudowany na szkielecie kontrastów. Poczynając od czarno-białej scenerii i ubioru postaci, poprzez charakter ruchu obu tancerzy, na tematyce kończąc – na wszystkich tych płaszczyznach zestawione zostały binarne kategorie. Czerń i biel, swoboda i ograniczenie, szaleństwo i powściągliwość, nieskoordynowanie i uporządkowanie ruchu.
Również sceniczna obecność dwóch bohaterów mimowolnie prowadzi do chęci porównania ich ze sobą. Postać grana przez Artura Bieńkowskiego to ciało, narzędzie, coś co walczy z żądzami umysłu i duszy, ale nieudolnie się im poddaje. Jednocześnie rola organizatora przestrzeni i okoliczności, w których ma wydarzyć się akt antropofagii – formalista, perfekcjonista, urzędnik. Obraz tego, co trzyma nas w ryzach przyzwoleń i zakazów, w obwarowaniu paragrafów i norm. Natomiast postać, w którą wcielił się Marek Wieczorek staje się reprezentacją pragnień i kanibalistycznych pobudek, czy też nadchodzącej śmierci we własnej osobie. Fizyczne odbicie wewnętrznej istoty, nieskrępowanej woli, szaleństwa, które prowadzi nas do transu i upupienia. Wyłania się wówczas obraz człowieka, który aby móc bez konsekwencji funkcjonować w społeczeństwie, nieustannie musi pomiędzy tymi stanami balansować.

Fot. Aleksander Joachimiak /
© Teatr ROZBARK
Zawieszając na moment semantyczne dywagacje, warto przyjrzeć się warstwie technicznej spektaklu, a jest się nad czym pochylić i czym zachwycić. Scenografia i światło mają charakter stadialny – są przedmiotem, który reżyserka poddaje procesowi obróbki. Punktem wyjścia jest pusta przestrzeń, która nie krzyczy, która właściwie nawet nie szepce – daje pełne pole do popisu aktorom i pozwala skupić się wyłącznie na nich. Biała podłoga otoczona jest czarnymi ścianami i ławicą oklejonych czarną folią krzeseł, stołu i mikrofonów, które przypominają sterylnie przygotowaną przestrzeń nadchodzącej ludożerczej uczty. Z czasem jednak scenografia staje się żywą materią. Zawęża nasze pole widzenia, uszczuplając jednocześnie przestrzeń sceniczną. Zabieg ten, osiągnięty poprzez stopniowe opuszczanie ramp, pozwala nam bliżej przyjrzeć się poruszanej problematyce. To samo tyczy się oświetlenia – zaczynając od skromnej jarzeniówki, przechodzimy, niczym w teledyskowej konwencji, przez naprzemiennie oślepiający blask stroboskopu i wyciemnienia, kończąc na ekspansji zimnego światła, które zalewa scenę tuż „po wszystkim”.
Tancerze wchodzą w interakcję z przestrzenią – zmieniają jej kształt, wielkość, natężenie, naruszają jej pierwotną funkcję. Znamienna tu wydaje się scena, gdy Artur Bieńkowski rozdziera białą podłogę i wywracając ją na drugą stronę ukazuje naszym oczom jej czarne wnętrze. To jak wejście w przedsionek własnej (i naszej) podświadomości, gdzie nie wszystko jest takie, jakim się wydaje.
To nie lada wyzwanie skupić uwagę widza w tak neutralnej przestrzeni, gdzie wszystko jest jednakowo nijakie, pozbawione szerszych aspektów znaczeniowych i ograniczające swoją funkcję do użytkowości. Lecz w Kuru to właśnie plastyczność scenografii sprawia, że całość jest nad wyraz spójna – umiar i prostota nie rozpraszają widza jakimkolwiek naddatkiem estetycznym.

Fot. Aleksander Joachimiak /
© Teatr ROZBARK
Warstwy dźwiękowej spektaklu nie da się zignorować: czasem wytrąca nas z równowagi, czasem przyprawia nas o lekki uśmiech, innym razem jest wręcz dokuczliwa, a to wszystko za sprawą jej organiczności. Słyszymy odgłosy szkła, ocierających się szklanek i butelek wypełnionych powietrzem, dźwięki towarzyszące kolacji i konsumpcji, dudnienie, basy, amplitudy dźwięków od tych o bardzo niskiej częstotliwości do tych przypominających pisanie kredą po tablicy. Dźwięk nas przeszywa, czujemy wibracje i jesteśmy gotowi przyjąć jeszcze więcej i przeżyć jeszcze mocniej. Nie zabrakło również wstawek rodem z popkultury – „I love you baby” Sinatry czy „Buona Sera Ciao Ciao” Mauro to ironiczne poczucie humoru Piotrowskiej, które znamy już z jej poprzednich produkcji. Ostatni ważny akcent muzyczny to „Nothing gonna hurt you baby” wyśpiewane w konwencji karaoke przez Marka Wieczorka, który kuląc się w kłębek w tej zgwałconej przestrzeni niejako orientuje się, że materializacja jego głębokich pragnień dokonała się na oczach innych, którzy poznali jego tajemnicę.
Jeśli liczyliście na krew, agresję i finalne samounicestwienie z fajerwerkiem, tego z pewnością u Piotrowskiej nie znajdziecie. Jest za to ujęcie antropologiczne i proces, otwierający przed nami całe połacie pól możliwych do interpretacji. Czy chęć bezgranicznego zaspokojenia potrzeb, tych najbardziej ekstremalnych i ekstrawaganckich, a zarazem chroniczny brak satysfakcji mogą doprowadzić nas do współczesnego kanibalizmu? Czy też należy raczej mówić o autokanibalizmie, który objawia się głodem na nieustanną konkretyzację hedonistycznych łaknień? Choć „Kuru” zostawiło mnie z tymi niedopowiedzianymi okruchami, przychodząc na spektakl byłam głodna czystego doznania oraz intelektualnej uczty dla duszy i przyznam, że się najadłam.
Nasza ocena:
KURU |R|:|R|
reżyseria: Anna Piotrowska
koncepcja: Marek Wieczorek
kreacja i wykonanie: Artur Bieńkowski, Marek Wieczorek
reżyseria światła: Paweł Murlik
realizacja: Michał Wawrzyniak, Marcin Aleksiej, Dastin Greczyło, Bartek Napieracz
produkcja i koordynacja:
Magdalena Hajda
premiera: 15 września 2017, Teatr Rozbark Bytom,
opieka produkcyjna: Teatr Rozbark
współprodukcja: eferte_Fundacja Rozwoju Tańca.
Projekt współfinansowany przez Urząd Miasta Bytom Wydział Kultury i Sportu w ramach projektu pt.: „sezon artystyczny eferte_Rozbark 2017”.
Korekta: Marta Rosół, Hanna Kostrzewska