Solidny punkt. „Jabłko” w reżyserii Artura Barcisia

Minęło sporo czasu od mojego ostatniego pobytu w Teatrze Żelaznym. Umiejscowiony w byłej siedzibie kolei przy stacji Katowice Piotrowice, zaczyna prezentować się coraz bardziej okazale. Premiera „Diwy” w reżyserii Grzegorza Kempinsky’ego sprzed dwóch lat odbywała się jeszcze w klimacie przypudrowanej ruiny, obecnie zaś mamy do czynienia z naprawdę dobrze funkcjonującą przestrzenią – małą, ale urokliwą, przyjemnie kontrastującą ciepłem z wczesnojesienną szarówką.

DSC_2969

Fot. Jagoda Stuła

Zrozumiałym jest, że na dopiero tworzącej się scenie – w dodatku budowanej wyłącznie własnymi siłami i środkami, za co należy się uznanie – próżno oczekiwać niezwykłych efektów świetlnych czy dynamicznie zmieniającej się, barwnej scenografii. W porządku, znakomite spektakle da się również stworzyć stawiając aktorów na gołych deskach. Ze spokojem przyjąłem więc jedyny element scenografii, jaki się pojawił: wędrującą po scenie ławkę (czasem z narzutą – jako domowa kanapa).

Wokół tego rekwizytu rozgrywają się niemal wszystkie sceny. Główny bohater (grany przez Piotra Wiśniewskiego) właśnie został zwolniony z pracy. Jego żona (Marta Marzęcka-Wiśniewska), nim się o tym dowie, wygłosi długi, żarliwy monolog na temat swojego dnia w pracy. Zagrany bardzo sprawnie, szybko nakreśla nam charakterystykę postaci: Lyn to dominująca w związku i w pracy kobieta sukcesu; przygotowana na każdą sytuację, drapieżna. Nie z rodzaju z tych, które ze współczuciem przyjmą porażkę męża. Ten ucieka więc do parku, gdzie wdaje się w romans ze studentką medycyny. Rozwijająca się fabuła przeplatana jest wizualizacjami namnażających się komórek rakowych, co zapowiada kierunek rozwoju akcji. Rzeczywiście – wkrótce kariera zawodowa Lyn zostanie odłożona na bok, a pierwszy plan zdominuje śmiertelna choroba i konieczność zmierzenia się z własną słabością.

DSC_3050 - Kopia

Fot. Jagoda Stuła

Artur Barciś – tym razem w roli reżysera – po premierze stwierdził, że pomimo miejsca, w którym przyszło mu reżyserować, chciał stworzyć spektakl na miarę scen warszawskich i krakowskich. Słyszałem już podobne zapewnienia w teatrach w Zabrzu czy Sosnowcu – i niestety zawsze były to deklaracje wygłaszane po spektaklach nie mających poziomu choćby zbliżonego scenom wspomnianych miast. Tutaj dziwi już sam wybór tekstu, niezwykle nachalnego w swojej prostocie. Kolejne sceny popychają fabułę do przodu, ale trudno zaangażować emocjonalnie widza, kiedy szwy splatające historię pozostają cały czas widoczne. Po scenie wędruje ławka, wędrują aktorzy, nawet fabuła sprawnie idzie – tylko poza tym niewiele się dzieje. Minimalna ilość zabiegów reżyserskich miała zapewne pozwolić wybrzmieć tekstowi i wyeksponować szczerość historii, ale w tym miejscu spektakl zawodzi. Szczerość sceniczna to nieco inny rodzaj szczerości – banalność jej nie służy.

DSC_3135

Fot. Jagoda Stuła

Mimo wszystko trzeba przyznać, że jest to sprawnie zrealizowane przedstawienie. Nowe elementy pojawiają się w odpowiednich momentach płynnie się zazębiając, całości towarzyszy dobrze dobrana muzyka. Prostota dramatu ukazuje swą zaletę: nie pozwala na popadnięcie w patos, kiedy mowa jest o sprawach najtrudniejszych. Podobnie z grą aktorską – pozostaje wyważona, aktorzy nie szarżują. Tutaj najlepiej wypada Marta Marzęcka-Wiśniewska, wiarygodnie pokazując przemianę bohaterki pod wpływem choroby. Najbardziej urzeka jednak włożone w przedstawienie zaangażowanie, którego – podobnie jak wysiłku włożonego w budowę tego miejsca – po prostu nie wypada nie docenić. „Jabłko” to solidny punkt w repertuarze Teatru Żelaznego i równocześnie obiecujący krok na drodze jego rozwoju.

Nasza ocena:

żarówki 3-01

Korekta: Patrycja Mucha

Teatr Żelazny
„Jabłko” Verna Thiessena
Przekład: Hanna Szczerkowska
Reżyseria: Artur Barciś
Obsada: Marta Marzęcka-Wiśniewska, Karolina Sawka, Piotr Wiśniewski


Filip Jałowiecki – inżynier i teatroman starający się łączyć te dwie, dosyć odległe od siebie, dziedziny. Niegdyś członek różnorakich śląskich grup teatralnych.