Słucha(ło) się #4: Wilki – Wilki (1992)

Premiera: 8 maja 1992

Kto dziś nie uśmiecha się na hasło „Wilki”? Kto nie widzi oczami wyobraźni biustu Baśki, kto od razu nie nuci, że „leci bo chce” lub „nic nie przychodzi do głowy”? Zanim jednak Wilki zaczęły tworzyć komercyjny pop-rock, który w pierwszej dekadzie XXI wieku bez wytchnienia męczyły dwie rodzime, mainstreamowe stacje radiowe, powstało coś niebagatelnego dla polskiej muzyki niezależnej. Album “Wilki” to jeden z największych sukcesów komercyjnych polskiej fonografii:. sprzedało się ponad 220 000 kaset, 18 000 kompaktów i 2000 płyt winylowych. Ile wyniosły nakłady wraz pirackimi kopiami – dziś tego nikt precyzyjnie nie zliczy. Szacuje się, że ogółem album rozszedł się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy. Nie od razu został doceniony przez krytykę. Jednak decydujący głos należał oczywiście do publiczności.

fot. Ada Ryłko

fot. Ada Ryłko

Płytę nagrano w legendarnym dziś Izabelin Studio, a jej producentem był Leszek Kamiński, odpowiedzialny w latach 90. za produkcję albumów takich wykonawców jak Hey, Edyta Bartosiewicz, Varius Manx i Obywatel GC. Promocję rozpoczęto już w lutym, wraz z wypuszczeniem   “antysingla” „Nic zamieszkują demony” (wokal pojawia się dopiero w okolicach drugiej minuty). Sytuację próbowano poprawić, stawiając następnie na wyrazisty „Eroll”. Co ciekawe, na początku przy wyborze utworów promujących album odrzucono „Son of the Blue Sky” jako niewartą uwagi kompozycję, która stała się potem  szlagierem. Teledysk do tego utworu był jednym z pierwszych polskich wideoklipów, który znalazł się na antenie MTV.

Od ukazania się piosenki latem 1992 roku zaczął się prawdziwy szał na Wilki: wytwórnia nie nadążała z dodrukiem nakładów, a album przez długi czas gościł na szczytach radiowych i prasowych list przebojów. Ostatnim wydawnictwem singlowym promującym album był utwór „Eli lama sabachtani”.

„Wilki” to bez wątpienia płyta eksperymentalna. Da się w niej rozpoznać wiele wpływów stylistycznych. Przede wszystkim to gitarowe granie o nowofalowym rodowodzie. Jest tu sporo rocka spod znaku U2, hardrocka brzmiącego jak Rush i inspiracji muzyką etniczną, głównie orientalną. Wyrafinowania dodają płycie jazzowe wstawki (kapitalny saksofon Mariusza Mielczarka w balladzie „Beniamin”, czy jazzujący fortepian w „Eli Lama Sabachtani”). Bogato wykorzystane zostały możliwości klawiszy przy budowie głębokiego, mistycznego nastroju.

Nie jest to z pewnością koncept album, ale kompozycje posiadają wspólny mianownik – czerpią z puli doświadczeń i odczuć młodego człowieka; to zapis spontaniczności i młodzieńczego elan vital. Teksty są naszpikowane kulturowymi odniesieniami do wierzeń pogańskich, mitologii Aborygenów i Starego Testamentu. Gawliński podejmuje motywy, budując wokół nich poetycko-muzyczną opowieść utkaną z własnych uczuć i refleksji. Znajdziemy w tych tekstach wachlarz uniwersalnych wartości i emocji, jak samotność, miłość, wolność, przyjaźń. „Piszę o sobie, o tym, że świat się zmienia, że zapomnieliśmy o wielu podstawowych wartościach. (…) To, co robimy, nie jest tylko receptą na przeżycie. Tu chodzi o serce, o styl życia”[1] – mówił Gawliński w jednym z wywiadów. Właśnie ten autentyzm, odczuwalny w muzyce i tekstach, zadecydował o olbrzymiej popularności płyty w czasach jeszcze nieoswojonej i nieujarzmionej rzeczywistości kapitalizmu.

Album otwiera utwór o tajemniczym tytule „Eroll”. Według Gawlińskiego tytułowa postać to szaman, składający w swych obrzędach krwawe ofiary. Przez obecność w tekście motywu cienia, podążającego za człowiekiem, jedną z najbardziej oczywistych ścieżek interpretacyjnych jest odczytanie treści w optyce jungowskiego archetypu cienia, który wisi nad jednostką, przez co nie może być ona zupełnie wolna. Z tej perspektywy to utwór o wyzwoleniu z pęt kultury, ze wszystkiego, co krępuje i determinuje („Słowa szamana są z nami/ Niech płonie pamięć/ idziemy za nim). Eroll” wyraża afirmację życia właściwą dla pierwotnych kultur. Teledysk do utworu nawiązuje do pogańskich obyczajów, jednak zdjęcia muzykującego przy ognisku zespołu przeplatane są z materiałami dokumentalnymi przedstawiającymi ludzi i wydarzenia, mające wpływ na tragiczną historię XX-stulecia. Wideoklip, w połączeniu z tekstową frazą o palącym się Jeruzalem, przynosi więc odmienny trop: „Eroll”  to utwór o wymowie pacyfistycznej.

„Nic zamieszkują demony” to drugi utwór na płycie – kawałek o lękach i ciemnej stronie ludzkiej duszy. Warstwa muzyczna kompozycji to aranżacyjne mistrzostwo  – motywy orientalne wygrane zostały na klawiszach i gitarach rodem ze stylistyki new wave.

Pod numerem trzecim wybrzmiewa anglojęzyczny rodzynek „Son of the Blue Sky”, utwór o prostym i uniwersalnym tekście o wadze wspomnień i wolności. Gawliński zadedykował go zmarłemu w trakcie pracy nad albumem basiście zespołu – Adamowi Żwirskiemu. Słynna solówka Macieja Gładysza przez długi czas stanowiła dla członków zespołu (i z pewnością nie tylko dla nich) wzorzec idealnego gitarowego solo w balladach.

fot. Ada Ryłko

fot. Ada Ryłko

Po refleksyjnej i rockowej „Amirandzie” wybrzmiewa „Rachela”, kompozycja z niezwykłym motywem basowym, decydującym o jej ciężkawym klimacie. To pieśń o miłości i pożądaniu, i nawet wokalny duet Gawlińskiego z Anją Orthodoks ma charakter nieco erotyczny. To najbardziej impresyjny kawałek na płycie, zarówno w klimacie cold wave jak i etnicznym (moja miłość jest jak zapach dzikich traw (…) / a dokoła wszędzie jeszcze pełno wiosny / I Warszawa jeszcze taka kolorowa (…) / Zamykam oczy ja pragnę / Zamykam oczy, ja płonę).

Przychodzi czas na „Beniamina” – kolejną poruszającą rockową balladę. To rzecz o duchowej bezdomności, poszukiwaniu swojego miejsca w świecie. Tymczasem tuż obok mamy kontrastującą, hardrockową, parnasistowską „Gloryę”, a po energicznym i hipisowskim „Aborygenie” w końcu docieramy do przeboju „Eli lama sabachtani”. Trochę na wyrost pojawia się w tej piosence o rozstaniu motyw pasyjny, ale co z tego, kiedy po raz kolejny mamy do czynienia z poezją z krwi i kości? Niezapomniany teledysk z Gawlińskim, śpiewającym w scenerii pełnej świec, wyreżyserował i zrealizował sam Kuba Wojewódzki!

Ulica kamienna w kolejnym utworze, jak w „Kochankach z ulicy kamiennej” Osieckiej, symbolizuje szarość codzienności i wewnętrzne skostnienie, od których chce się uciec (Z ulicy kamiennej, z ołtarza nicości / Nie tylko ja / Odchodzę wciąż pragnąc żyć). Brzmiące trochę orientalnie, a zarazem gotycko wokalizy Anji Orthodox decydują o sakralnym charakterze utworu.

W „Nic zamieszkują demony” motywowi orientalnemu pozwolono wybrzmieć najpełniej. To chyba najbardziej oryginalny utwór na płycie – stworzono tu coś niezwykłego: brudna nowofalowa gitara, klimatem przywodząca na myśl dokonania zespołu Madame, naśladuje orientalne „wijące się” motywy. Połączenie brzmi bardzo mistycznie, a bębny nadają utworowi etnicznego charakteru.

Płyta „Wilki”, przez sympatyków nazywana niebieskim albumem, pozostaje jednym z najbardziej frapujących artystycznie albumów lat 90. na rodzimej scenie muzycznej, a bez wątpienia był to czas bardzo urodzajny dla polskiego rocka. „Kto ma siłę – jego czas” – śpiewał Gawliński w „Gloryi”. Istotnie – debiutancki album Wilków miał autentyczną siłę przebicia i to do nich między innymi należał rok 1992 na polskiej scenie rockowej.

[1] Wywiad Roberta Sankowskiego z Robertem Gawlińskim w: Tylko Rock, nr 7-8 (lipiec-sierpień), 1992 r., s. 25.

Korekta: Marta Rosół, Patrycja Mucha


Adrianna-Ryłko małe

Adrianna Ryłko
Rocznik ’95, studentka 3 roku kulturoznawstwa. Słucha muzyki kiedy tylko może. Entuzjastka radia i wszelkich odmian rocka. Lubi też kino, zwłaszcza polskie.