Recenzujemy „Po krańce gór” Othalana
Wartość tego, co tworzą artyści, najlepiej weryfikują sami słuchacze: ich reakcje, liczba ludzi na koncertach na żywo, liczba sprzedanych płyt. I muszę przyznać, że pod tym względem Othalan i ich „Po krańce gór” zasługują na piątkę z plusem. Na premierze albumu wszyscy po prostu dobrze się bawili, niektórzy nawet podśpiewując znane sobie frazy. A sama płyta?

fot. materiały prasowe
Z pewnością przyciąga wzrok. Grafika na płycie jest wprost bajeczna – przyjemna dla oka i spójna zarówno z koncepcją płyty, jak i z tym, z czym w ogóle identyfikuje się zespół. Kobieta, góry, akcent folklorystyczny, natura, a zarazem odwołująca się bardziej do współczesności kolorystyka, geometryczne kształty w tle. Warto zatem pochwalić autorkę projektu graficznego, Annę Pielecką. Dobra robota!
Na krążku znalazło się 13 utworów, w tym przypadku bynajmniej jest to pechowa trzynastka. Tak „akurat”, bo wydanie EPki byłoby zdecydowanie niewystarczające i pozostawiałoby zapewne poczucie niedosytu. Mam cichą nadzieję, że te dźwięki zostaną też wkrótce uzupełnione o coś wizualnego (teledysk), bo chyba tylko tego jeszcze brakuje. „Po krańce gór” jest dość różnorodną, a zarazem spójną i przemyślaną płytą. Każdy utwór współtworzy pewną całość, mimo że każda pieśń jest odrębną historią.

fot. Bubusława Górny / materiały prasowe
Warstwa muzyczna to oczywiście – szeroko pojęty – folk metal. Na „Po krańce gór” znalazły się i cięższe, i spokojniejsze utwory. Słychać klasyczne, rockowe instrumenty (gitara, wokal, perkusja, bas), ale też coś, co może zaskoczyć słuchacza (oczywiście tego, który jeszcze z Othalanem nie miał wcześniej do czynienia): oak, lirę korbową, cymbały, moraharpę, flet poprzeczny czy obój… można by wymieniać i wymieniać.
Intro spokojnie wprowadza w klimat całego krążka. Zaraz po nim usłyszymy jednak bardzo energiczny „Czarnobóg”. I on też jest swego rodzaju wprowadzeniem, odwołaniem do górskich klimatów. Czarnobóg, czyli „pradawny bóg” i włodarz gór. Zresztą w utworach wciąż obecne są inspiracje górami, morską żeglugą, wikingami, słowiańskimi bóstwami, średniowieczną kulturą.
Tytułowy „Po krańce gór” rozbrzmiewa na pozycji dwunastej na krążku, który pojawił się w trailerze płyty echem (Echo… górskie echo…), ale to zaledwie spokojny wstęp, po którym znowu możemy rozsmakować się w mocniejszych dźwiękach. Do tradycji odwołuje się też „Ojców dom” – ostatni z kawałków, który (w dość stonowany sposób) kończy muzyczną podróż z Othalanem. Tam, w mym domu, który Lecha wiecznie sławi dumne imię, orzeł skrzydła rozpościera, pamięć przodków nie zaginie. Fani historii powinni być zadowoleni, wsłuchując się w tekst utworów z tego krążka, nie wspominając o nawiązaniach w obszarze instrumentarium czy melodii.
Smaczkami są przede wszystkim dwa kawałki – „Totus Floreo” i „Maledicantur”. Pierwszy z nich to tradycyjna pieśń średniowieczna, śpiewana oczywiście po łacinie. Drugi z nich również odwołuje się do konwencji utworu z dawnych czasów – refren jest śpiewany w oryginale, natomiast zwrotki są po polsku, w wolnym tłumaczeniu wokalistki zespołu. Muszę przyznać, że to jeden z moich ulubionych utworów z tego krążka, który zostaje w pamięci na dłużej – historia tam przedstawiona jest szczera, a melodia wpada w ucho.

fot. Bubusława Górny / materiały prasowe
Najbardziej do gustu przypadła mi jednak „Żeglarzy pieśń”; jest to dość energiczny utwór z dozą mięsistych, gitarowych riffów, jednocześnie wciąż pozostając w klimacie folku. No i ten klimat! Pożegnanie, „nowych lądów przyzywa głos”, chęć ciągłego odkrywania świata, pomimo tego, że „ci czasem sypnie piachem w twarz”. Aż chce się wybrać razem z Othalanem w tę podróż i płynąć razem z nimi! I uwierzcie mi – po kilkukrotnym przesłuchaniu nie da się oprzeć podśpiewywaniu „razem zdobędziemy ląd, razem zdobędziemy ląd”.
Dla słuchaczy przygotowano też niespodziankę. Ale niech to pozostanie tajemnicą i zachęci do odsłuchania w całości „Po krańce gór”. To tylko kolejny dowód na to, ile wysiłku włożył zespół w kompozycję tego krążka.
Płyta zdecydowanie zasługuje na wysokie noty. To po prostu kawał dobrej muzyki. Podkreślę to jeszcze raz: całość (wliczając w to oprawę graficzną, układ utworów na płycie, niespodziankę, premierowy koncert) nie jest przypadkowa. To przemyślana w każdym calu, spójna kompozycja. Nic nie jest banalne i typowe – począwszy od użytych instrumentów, przez (co prawda zyskujący fanów, acz ciągle niszowy) folk metal, aż po teksty odwołujące się do tradycyjnych pieśni średniowiecznych. Co ważne, to fakt, że dopieszczone kawałki wcale nie przyćmiły ekipie Othalana radości z grania (a dla nas słuchania).