Ah jo! Relacja z Colours of Ostrava
Jadąc na Colours of Ostrava nie sądziłam, że festiwal, który odbywa się jakieś 100 kilometrów od Katowic może się różnić od tego, do czego przyzwyczailiśmy się w Polsce. Nie ukrywam, nie jestem obiektywna, jeśli chodzi o Dolne Witkowice – kocham każdy obiekt, który tam się znajduje, jestem pod wrażeniem zagospodarowania postindustrialnej przestrzeni i na pewno tam wrócę, by na spokojnie ją zwiedzić. Ale, ale!
Nie wiecie, jaka to ulga, gdy pomiędzy scenami nie ma rewii mody. Przekrój publiczności jest nie do opisania: rodziny z dziećmi (mniejszymi i większymi), nastolatki, młode małżeństwa, grupy młodych znajomych, grupy starych przyjaciół, nasi rodzice, nasi dziadkowie, sąsiad Karel i sąsiadka Martina – no po prostu WSZYSCY. Co ważne i niesamowite – Colours of Ostrava jest totalnie bez barier i każdy, również osoby niepełnosprawne, może słuchać koncertów w całkiem dobrych warunkach. Najciekawszym zajęciem na festiwalu było odkrywanie zakamarków – piwnica z czeską góralską muzyką, bar z sziszą albo kawałek trawy na tyłach, gdzie zorganizowała się nieoficjalnie strefa chillout. Co z koncertami?
W głowie pozostają mi: LP, która zaskoczyła mnie klimatem country; Moderat, który rozwalił wszystko, co mógł rozwalić, ale głównie mnie; St. Paul & Broken Bones, którzy zagrali świetnie i zarazili wszystkich energią; koncert Benjamina Clementine’a z odśpiewanym wraz z publicznością „I’m sending my condolence”. Było tego więcej, to na pewno. Obejrzyjcie klimatyczne zdjęcia Natalii Kaniak i planujcie swój urlop w Czechach już za rok!