¡Bienvenido a España! Część 3: Filozofia życia

Zacznę dziś z wysokiego C: od filozofii życia Hiszpanów! Brzmi wzniośle i potężnie, ale bez obaw – nie będzie tutaj nic o Senece, Julianie Mariasie czy „Pokoleniu 98”. Będzie miło, lekko i przyjemnie. Swoją drogą, wiedzieliście, że Seneka urodził się i tworzył w Kordobie? Ja się zdziwiłam! Pytanie na dziś brzmi: Jak żyją Hiszpanie? Jakie mają podejście do rzeczywistości? Dotychczas odkryłam trzy filozofie przeplatające się wzajemnie, które wychwytuję regularnie w wypowiedziach miejscowych. Są to bez wątpienia „poco a poco”, „mañana” i „no te preocupes” zamienne z „tranquilo” (w moim przypadku „tranquila”, wersja żeńska) lub „no pasa nada”. Mówią to tutaj naprawdę często!

fot. Gaba Bazan

fot. Gaba Bazan

Zacznijmy od początku. Hasło „poco a poco” usłyszałam niezliczoną ilość razy już w pierwszych tygodniach pobytu tutaj. „Poco a poco”, czyli mniej więcej „małymi krokami”, mówi się za każdym razem, gdy druga osoba martwi się, że czegoś nie ogarnia. Za każdym razem kiedy (nawet w żartach) mówię, że chcę się szybko czegoś nauczyć (na przykład języka hiszpańskiego, bo byłoby fajnie z nimi normalnie, swojsko pogadać, nie?), lub przejmuję się, że jeszcze czegoś nie potrafię zrobić, Hiszpanie uspokajają mnie: „no te preocupes, poco a poco!”, bo przecież po co się martwić: ogarnę powoli, z czasem. Matko, jakie to wydaje się proste. Przez nich w ogóle nie mam poczucia winy, że kaleczę ich język! Przy tej okazji pojawia się także zwykle druga myśl przewodnia – „no te preocupes”, czyli „nie przejmuj się”, bo przecież nie masz ku temu powodów. Zamiennie słyszę czasem: „tranquilo, tranquilo” – „spokojnie, spokojnie”, bo po co się denerwować. Przyznaję, z początku myślałam, że jak usłyszę te słowa kolejny raz to kogoś rozszarpię! Zwłaszcza podczas pierwszych dni mojego pobytu tutaj wolałam usłyszeć jak rozwiązać mój problem, niż dowiedzieć się, że nad wyraz się przejmuję.

To podejście diametralnie różne od tego, które znam z mojego kraju. Polska kojarzy mi się z ludźmi, którzy są wiecznie zestresowani swoją pracą i obowiązkami. Pęd za wykształceniem, karierą, przyszłością zagłusza proste przyjemności. Ja też mam we krwi przejmowanie się, czy aby na pewno wszystko robię prawidłowo i czy wszystko zmierza ku pomyślnemu finałowi. Tutaj nauczyłam się chillować.

fot. Gaba Bazan

fot. Gaba Bazan

Z drugiej strony zaczynam się poważnie zastanawiać, jakie wydarzenie może przyprawić Hiszpanów o uczucie stresu: na razie mam wrażenie, że nic nie jest w stanie wyprowadzić ich z równowagi. Tutaj nic nie jest wielkim problemem, wszystko można małymi krokami rozwiązać – i to z uśmiechem na twarzy. Powiem więcej: z załatwieniem spraw nie trzeba się spieszyć. Cóż, przynajmniej Hiszpanie się nie spieszą, więc jeśli ty chcesz się spieszyć – musisz nauczyć się cierpliwości. Ja uczę się tego każdego dnia, bo wszystko chcę załatwiać w trybie ekspresowym.

Przechodzimy w tym miejscu do głównego punktu filozofii Hiszpanów – „mañana”, czyli „jutro”. Przecież jutro też jest dzień. Jeśli nie wiesz, jak rozwiązać coś dzisiaj, zawsze masz od tego jutro. Przejmujesz się, że nie zdążysz czegoś załatwić? – „tranquilo, mañana!”. Na wszystko znajdzie się czas. Nauczyłam się tego zwyczaju zdecydowanie za szybko. W ten sposób w ostatnim czasie moje „mañana” stało się „ahora” (teraz). Zwlekanie weszło mi w nawyk.

fot. Gaba Bazan

fot. Gaba Bazan

Mogę śmiało powiedzieć, że Hiszpanie są powolni, a przynajmniej – powoli się spieszą. Wspominałam już o tempie pracowników banków (odsyłam do poprzednich tekstów:…). Nie tylko tam mają czas na wszystko: w życiu codziennym jest podobnie. Jestem osobą bardzo punktualną i trudno było mi się na początku przestawić na „hiszpańską punktualność”. Muszę też przyznać, że była to jedna z rzeczy, przed którą ostrzegano mnie najczęściej. Na czym polega „hiszpańska punktualność”? Otóż nie należy przejmować „małym” spóźnieniem. Umawiając się z miejscowymi na jakąś godzinę przestałam się ich spodziewać o czasie. W Polsce, 15-30 minut opóźnienia jest akceptowalną normą. Tutaj jest to przyjście w porę, ponieważ średni czas przyjścia od oficjalnie ustalonej pory to mniej więcej o godzina po czasie. Ludzie żyją tutaj bez zegarków w dłoni, raczej na „mniej więcej będę wtedy”, a i w tym wypadku nie spodziewam się moich znajomych. Zaskakuje ich, gdy mówię, że w Polsce potrafiłam mieć dzień ułożony co do godziny: z ustawionymi spotkaniami, czasem wydzielonym na zakupy czy załatwianie spraw. Jeśli tutaj spóźnisz się na pociąg – „no pasa nada”, nic się nie stało, przecież za godzinę będzie następny. Jakiś problem? Żaden! W ten sposób spędziłam raz dwie godziny na stacji, czekając na kolejny pociąg, bo na pierwszy się „przypadkiem” spóźniliśmy. Skrajną sytuacją był mój pierwszy wyjazd poza miasto, kiedy umawialiśmy się grupowo na godzinę 19:00, a wyjechaliśmy… o 22:00 – nie żartuję! Jestem przekonana, że (a o to już coraz trudniej), nie raz i nie dwa Hiszpania jeszcze mnie zadziwi. Powiem więcej: z niecierpliwością na to czekam.


Gaba Bazan

Gabriela Bazan – rocznik ’91. Fototechnik i magister kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim. Pełna miłości do fotografii, filmu i muzyki. Duszą mieszka w Hiszpanii. Nierozłączna z aparatem od 2007 roku. W przerwach od oglądania filmów i robienia zdjęć ugotuje coś dobrego, nawet bardzo (nie robiąc temu zdjęć!).