Fiński sen – recenzja filmu „Olli Maki. Najszczęśliwszy dzień jego życia”

„Olli Maki. Najszczęśliwszy dzień jego życia” opowiada opartą na faktach historię pięściarskiego mistrza z lat 60., wtłaczając w jej narrację coś więcej niż suche przedstawienie jego sportowej kariery. Juho Kuosmanen po otrzymaniu nagrody w Cannes za swój krótkometrażowy film dyplomowy stanął przed zadaniem zrealizowania pierwszego długometrażowego filmu, który miałby potwierdzić jego reżyserki kunszt. Czy spełnił pokładane w nim nadzieje i odparł presję porównywalną do tej towarzyszącej walczącemu o mistrzowski pas Olliemu (Jarkko Lahti)?

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Problemem stojącym na drodze do zdobycia mistrzostwa świata jest zaniżona kategoria wagowa, zmuszająca boksera do zrzucenia kilku zbędnych kilogramów. Dzięki restrykcyjnej diecie i drakońskim metodom odchudzającym stara się osiągnąć odpowiednią wagę bez uszczerbku na jego fizycznej dyspozycji. Plan wydaje się być możliwy do zrealizowania, lecz w całej historii pojawia się element kolidujący z marzeniami wchodzącego na szczyt mistrza – rodzące się uczucie do pięknej kobiety.

Czas akcji filmu wpisuje się w okres silnej ingerencji ZSRR w politykę wewnętrzną Finlandii, co doprowadziło m.in. do zwolnienia ówczesnego socjaldemokratycznego premiera. Trudne relacje między sąsiadami, stanowiące tło wydarzeń, w sposób alegoryczny przedstawiają sytuację głównego bohatera. Wtłoczony w biznesową machinę Olli staje się marionetką w rękach trenera oraz mediów kreujących sportowca na przynoszącego zysk celebrytę. Kraj będący pod pieczą ZSRR jest symbolem zniewolenia boksera, szukającego wolności i choćby chwili intymności. Umiejscowienie akcji w konkretnym czasie nie jest więc bez znaczenia. Zepchnięty na margines uwagi świata kraj z zadumą przygląda się „nowoczesnemu Zachodowi”. Ówczesna Ameryka staje się mitem, a podróż do niej – marzeniem wielu młodych ludzi. Gala bokserska zorganizowana w Helsinkach staje się jedyną szansą na zaznanie wielkiego świata.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Juho Kuosmanen nie stroniąc od humoru, w oryginalny sposób przedstawia drzemiącą w wielu z nas potrzebę kreowania lokalnego bohatera à la Jara Cimrman (najpopularniejszy człowiek w Czechach, będący fikcyjną postacią wymyśloną przez Ladislava Smoljaka i Zdenka Sveraka w latach 60.), którego osiągnięciami będzie mógł chwalić się podczas wakacyjnego wyjazdu za granicę czy spotkania z turystą. Kompleks niższości demaskuje mechanizmy rządzące społeczeństwem ciągle dążącym do perfekcji i dorównania silniejszym. Sport jako substytut wojny okazuje się najlepszą formą rywalizacji, w której każdy ma szanse wejść na szczyt. Na drodze do osiągnięcia sukcesu pojawiają się dylematy, a Olli musi dokonać wyboru między szczęściem ogółu a własnym.

Oldschoolowe garnitury, ascetyczne, obskurne wnętrza czy fryzury bohaterów, które dzisiaj wywoływałyby uśmiech na twarzy przechodniów, doskonale oddają ducha tamtych czasów. Odczucia widza są dodatkowo potęgowane dzięki czarno-białym zdjęciom Janiego-Petteriego Passiego, wykonane na taśmie 16 mm. Kuosmanen w narracji pomija znane nam z innych dzieł filmowych elementy budujące dramaturgię, takie jak heroizm bohatera, nagłe zwroty akcji czy tryskającą na ringu w slow motion krew i zastępuje je ujmującym romantyzmem i autentycznością. Kluczowa scena walki Olliego o mistrzostwo świata przypomina raczej paradokumentalną wersję bokserskiej rozgrywki według Kubricka w „Dniu walki” z 1951 roku, niż efektowne sceny epatujące brutalnością z „Rocky’ego” czy „Fightera”. Poprzez wykorzystanie ujęć z żabiej perspektywy czy planu ogólnego odwzorowujących punkt widzenia widza, a także zdjęć dokumentujących żywo reagującą publikę, Kuosmanen zbliża odbiorcę do świata przedstawionego, uciekając tym samym od dostarczania eskapistycznej rozrywki. Film skupia swą uwagę na egzystencjalnych rozterkach Olliego i zdejmuje z niego skorupę silnego i mającego siać grozę boksera. Taki typ bohatera doskonale wpisuje się w poetykę filmów znanych nam z północnoeuropejskich kinematografii, przywołując na myśl dzieła m.in. Dagura Kari czy braci Kaurismaki. Tym samym „Olli Maki…” łamie schematy konwencji kina bokserskiego, uniwersalizując dzieło trafiające z pewnością nie tylko do fanów sportów walki.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Autor fińskiego kandydata do Oscara portretując ulubieńca tłumów z lat 60., zdejmuje filmowe rękawice, pieszcząc widza delikatnym gładzeniem po policzku. „Olli Maki. Najszczęśliwszy dzień jego życia” po seansie pozostawia uczucie melancholii, która (jeśli wierzyć Victorow,i Hugo), mimo całego swojego smutku, jest szczęściem.

Ocena:

żarówki 5 małe


Dawid Dróżdż

Dawid Dróżdż
Student łódzkiego filmoznawstwa. Wielbiciel Jarmuscha (choć nie przepada za kawą i papierosami), Kieślowskiego (mimo że jego osobisty dekalog nie pokrywa się z 10 przykazaniami), Formana (mimo że od Mozarta woli Chopina) oraz Malle (wierząc w to, że życiowa winda nie wywiezie go na szafot). 8 lat temu oglądając „Trainspotting” stwierdził, że kino stanie się jego największą pasją.