Tauron 2017, czyli o absencji
Rany, jak sobie teraz o tym pomyślę, to w sumie z Tauronem jestem zrośnięta jak z jakąś kurzajką na stopie. Pierwszy raz byłam na festiwalu jeszcze jak chodziłam z tym kolesiem, z którym byłam po tym, jak mój poprzedni „były” mnie porzucił – wyobraźcie to sobie, jak dawno temu to było, w jakimś XVII wieku albo coś. W każdym razie od tego momentu uczestniczyłam w nim co roku, punktualnie i obowiązkowo. W różnych pozycjach społecznych, konfiguracjach towarzyskich, układach personalnych, ale byłam. Przeżyłam Tauronowe odwołania artystów, zmianę lokacji ze stałej na tymczasową, z tymczasowej na stałą. Byłam na Tauronie jako wolontariusz, dziennikarz i zwykły obserwator; zanim poszłam na OFFa, byłam już od dobrych paru lat na Tauronie; zrezygnowałam z Open’era, ale dalej chodziłam na Tauron. Na pierwszym Tauronie byłam nawet nieletnia, a to znaczy, że to naprawdę było wieki temu.
Festiwal przeżywał ze mną momenty: przede wszystkim liczne zmiany fryzur. Zmiany garderoby też, bo ciuchy z sieciówek anihilują po jednym praniu. Zmiany chłopców, bo wiadomka, że „serce pojemne jak przedwojenna wanna” (to chyba cytat z Kultu, c’nie?). Studia. Wyprowadzka do Niemiec. Powrót z Niemiec. Pierwsza dziarka. Druga dziarka. Trzecia i dziesięć kolejnych. Trądzik, okres, matura, kolokwia – to wszystko działo się w obecności Nowej Muzyki.
Na Tauronie poznałam moją najlepszą kumpelę i mimo że nie mamy dzisiaj dla siebie tyle czasu co kiedyś, to nie wyobrażam sobie bez niej życia; ja nalewałam piwo, a ona sprzedawała merch. Wtedy też widziałam próbę Ghostpoeta, który grał, kiedy nosiliśmy wodę do namiotu z piwem. Na tej samej edycji King Krule śpiewał w kościele i mój świat wywrócił się do góry nogami.
Mój pierwszy koncert na Tauronie to koncert Little Dragon. Byłam sama z chłopcem (!) w centrum dużego miasta – znaczy się Katowic (!) – mogłam wrócić do domu późno (!) oraz napić się jakiegoś tam alkoholu – znaczy się piwa (!). Lat miałam „naście” i mniej kilogramów. Było to wydarzenie wzniosłe i bardzo poważne; potem przed kolegami z liceum uchodziłam za osobistość – ze wszystkich wymienionych wyżej względów, ale również dlatego, że byłam na Festiwalu.
W tym roku postanowiłam nie iść.
Merytorycznie festiwal to już nie to samo co kiedyś. Pomimo pojawiania się na scenach wciąż nowych artystów, trzeba przyznać jedno – wygląda na to, że organizatorom w notesach zaplątało się pięć numerów do managerów artystów, na których booking zawsze można liczyć. Na plakatach wystarczy przekleić nazwę artysty z nową datą i po krzyku. Poza tym wszyscy wiemy o tym, że można spokojnie przestać nazywać Taurona festiwalem „Nowa Muzyka”. Nowa to ona była w 2012 roku. Kto pamięta o !!!? Nie raz widzieliście też Gang Gang Dance, Who Made Who, Hatti Vatti, Rebekę, Dtekka. Hip hop średnio lubię więc Taco, Fisz Emade i Ten Typ Mes nie działają na mnie wcale. Nazwijcie mnie popsujzabawą albo starą prukwą, ale nie chce mi się dłużej snuć między namiotami próbując coś dla siebie wyłuskać, sikając na zapas, zalewając się piwem bez smaku, chronić przed chłodem nocy w starym hangarze, w którym jest cośtamjakaśwystawabrzydkaalezawsze.
Co do samych przeżyć osobistych – ileż można się ekscytować wypitymi browarami? Teraz wszyscy mamy już tatuaże i ładne ubrania, więc nie muszę podgapiać się na ludzi w poszukiwaniu inspiracji; mieszkam w Katowicach, więc wystarczy, że skoczę w piątek na Mariacką i już się dzieje. Poza tym minęły te czasy, kiedy pogardzałam porządnym wyspaniem się. Po tych wszystkich nastoletnich wygłupach łóżko jest moją oazą spokoju i szczęścia, a to dzięki materacowi z warstwą kokosu w środku. Czad, nie?
Jak więc to wszystko wyglądało? W czwartek się nie wzruszyłam, bo i tak nigdy nie umiałam dostać biletów na otwarcie. W piątek wróciłam z pracy i położyłam się spać o 23.00, a w sobotę wstałam o 8.00 i poszłam do pracy na 9.00. Wieczorem wypiłam piwo i położyłam się o rozsądnej porze. Nie wymarzłam, nie zmokłam, nie wydałam zbyt wiele pieniędzy. Wyspałam się, a po pobudce w niedzielę rano nie bolały mnie mięśnie ani przewiana szyja, ani stopy od chodzenia między scenami. Nie dzwoniło mi w uszach. Nie narzekałam (no, ewentualnie trochę na to, że po niedzieli przyszedł poniedziałek). Nie wzruszyłam się zbytnio wieczorem, bo i tak zazwyczaj nie miałam biletów na zamknięcie.
Jak śpiewali wielcy wieszcze polskiego rocka: „trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym”. Ja także schodzę z owej sceny, a może to Tauron z niej schodzi – chociaż nie wiem, czy pokonany, czy nie. Macham z uśmiechem i nostalgią wydarzeniu, które przez tyle lat było moim domem. Ale powiedziałam wreszcie „let it go”. I odpuściłam. Po prostu położyłam się spać o 21.00 do łóżka, albo coś.