Sezon teatralny 2016/2017

Wakacje to dla teatromanów nie najlepszy czas – wraz z pierwszymi dniami lipca większość teatrów przestaje grać. I nawet jeśli ma się urlop, którego część z przyjemnością chciałoby się wykorzystać na zjeżdżenie Polski wzdłuż i wszerz w celu nadrobienia teatralnych zaległości – nie pozostaje nic innego, jak cierpliwe wyczekiwanie wrześniowych premier. Stwarza to jednak przestrzeń dla podsumowań tego, co działo się w minionym sezonie. Każda z nas przeżyła go trochę inaczej, zapraszamy więc do lektury i wspólnych rozważań.

„Wszystko zmyślone”, reż. Anna Karasińska, fot. Magda Hueckel

„Wszystko zmyślone”, reż. Anna Karasińska, fot. Magda Hueckel

Moc teatralnych opowieści

Agata Kędzia: Dla polskiego teatru był to burzliwy sezon. Niemal wszystkie rozmowy w gronie znajomych prędzej czy później kończyły się na komentowaniu zmian zachodzących na teatralnej mapie kraju. Te w Teatrze Polskim we Wrocławiu, Starym w Krakowie i Polskim w Bydgoszczy – były chyba najgłośniejsze, choć nie jedyne. Opinie na ten temat bywają skrajnie różne, wysuwane wnioski nie zawsze są oczywiste, ale jedno nie ulega wątpliwości – trudno było obok zmian w teatrze przejść obojętnie. Niejednokrotnie otwieraliśmy ze zdumienia oczy, śledząc wydarzenia towarzyszące pokazom „Klątwy” Olivera Frljića. Zawód ogarniał nas, gdy okazywało się, że wszystkie bilety na „Wesele” Jana Klaty zostały wykupione, choć strona internetowa teatru została zaatakowana zaledwie chwilę po dodaniu repertuaru na kolejny miesiąc. Na brak wrażeń trudno było narzekać również na własnym podwórku – ciosem okazały się decyzje o likwidacji bytomskiej Teatromanii oraz programu HartOFFanie Teatrem, a niepewna sytuacja katowickich Interpretacji wzbudziła niepokój o flagową imprezę teatralną regionu. Minionego sezonu nie sposób wspominać więc w oderwaniu od politycznego kontekstu i świadomości tego, jak często scena stawała się miejscem toczenia ideologicznych bojów. Wracam jednak pamięcią do teatralnych sal, które odwiedziłam w tym sezonie i z szeregu scenicznych obrazów, wybieram te najważniejsze dla mnie.

W Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu Agata Duda-Gracz zrealizowała spektakl, wobec którego nie jestem w stanie wyrazić ani pół krytycznej opinii. „Śmierć przyjeżdża w środę” olśniewa i oszałamia. Reżyserka wypuszcza na scenę widma bajkowych postaci, spowija stworzony przez siebie świat w trupi błękit i prostymi słowami opowiada o miłości i o śmierci. Opowiada tak, że coś w nas pęka na kilka kawałków, których zbieranie trwa jeszcze długo po wyjściu z teatru.

„Śmierć przyjeżdża w środę”, reż. Agata Duda-Gracz, fot. Grzegorz Gajos

„Śmierć przyjeżdża w środę”, reż. Agata Duda-Gracz, fot. Grzegorz Gajos

Oś narracyjną spektaklu stanowi opowieść Kobiety z zapałkami. Więzi ona w pokoju żonatego kochanka. Cukrowy Chłopiec błaga, by oddała drzwi – ich zwrot to jedyna szansa na wydostanie się z relacji, która przestała go zadowalać. Chcąc go czegoś nauczyć, Kobieta opowie mu bajkę. „Daj mi świat jeszcze raz” – prosi cicho Diabła-Złotego Rybka, który spełni w tym spektaklu każde życzenie. Powołuje on do życia resztę bohaterów, a narracja rozpada się tym samym na kilka pomniejszych wątków. Scenę rozjaśnia niebieskie światło, kontury scenografii nabierają ostrości. Oczom ukazuje się okalający scenę wysoki podest w kształcie odwróconej podkowy, na którym każda z postaci zajmuje ściśle wyznaczone miejsce. Kompozycyjnie każda z wydzielonych przestrzeni tworzy coś w rodzaju małych mieszkań bez ścian. Bohaterowie trwają w nich milcząco, dopóki nie przyjdzie kolej na ich opowieść. Cukrowy Chłopiec będzie musiał wysłuchać ich wszystkich.

Bajki o Pająku, Krzysiu i Misiu, Czerwonym Kapturku, Zającu, Małej Syrence, Panu Czapli, Mrówce, Jarzynowym Księciu i Złotym Rybku złożą się na przypowieść o świecie bez miłości, w której na próżno szukać morału. Choć opowieść to uniwersalna, reżyserka wplata w nią również krytyczne komentarze na temat spraw stale ożywiających publiczną debatę. Przykładem niech będą zakochani w sobie Krzyś i Miś – ich związek staje się pretekstem do poruszenia kwestii związanych z brakiem tolerancji, czy z pozycją społeczną kobiet.

„Śmierć przyjeżdża w środę” zamieszkują bohaterowie, z których każdy coś stracił, za czymś tęskni, na coś ma nadzieję. Tym, co spaja poszczególne wątki w jedną opowieść, jest oddech Śmierci (w tej roli świetna Renia Gosławska), który na karku czują wszystkie postaci. Wizualny i narracyjny rozmach przedstawienia ustępuje jedynie w krótkich momentach, w których Duda-Gracz oddaje głos właśnie Śmierci – uważnej, skupionej, o nieruchomym spojrzeniu, które przenika niedostępna innym świadomość wyroków losu. Ale jest też w tych oczach bardzo bliski codzienności odcień trudnego w uchwyceniu smutku i rozczarowania. Anioł z czarnymi skrzydłami milcząco snuje się między spowitymi błękitem postaciami. Słucha uważnie i ze spokojem obserwuje ich niecierpliwą krzątaninę w świecie, dobrze wiedząc, że daremne okażą się wszelkie próby uczynienia jej bardziej znośną. To osobliwe towarzystwo zamieszkuje pogranicze życia i śmierci, a niebieska poświata, w którą Duda-Gracz obleka stworzony przez siebie świat, tylko przez chwilę kojarzy się z niebiańskością. Po kilku pierwszych scenach przywodzi na myśl raczej odcień morskiej głębi, na dnie której spoczywa gromada wyjętych z bajki topielców o pustym spojrzeniu.

„Śmierć przyjeżdża w środę”, reż. Agata Duda-Gracz, fot. Grzegorz Gajos

„Śmierć przyjeżdża w środę”, reż. Agata Duda-Gracz, fot. Grzegorz Gajos

Kusi mnie, żeby wspomnieć w kilku słowach o jeszcze jednej realizacji, która wydaje mi się szczególna. Zwłaszcza w kontekście zdominowania w tym sezonie teatru przez polityczny dyskurs. Mowa o „Wszystko zmyślone” Anny Karasińskiej. W Narodowym Teatrze Starym w Krakowie sezon zakończył się spektaklem kameralnym i bardzo intymnym, który w subtelny sposób mówi o niezwykłej zdolności opowiadania świata przez teatr. Karasińska ogranicza do minimum wszelkie zabiegi inscenizacyjne – zdrapuje zewnętrzną warstwę teatru i dobiera się do tego, co w nim naprawdę istotne. Na zatopionej w czerni scenie, prócz czwórki aktorów stojących na podeście, nie ma zupełnie nic. We „Wszystko zmyślone” najważniejsze miejsce zajmują słowa – elementy nieoczywistych opowieści o nieokreślonych światach, które pochłaniają wyobraźnię i sprawiają, że zaczyna ona działać na najwyższych obrotach.

Podczas tego godzinnego przedstawienia odpływamy gdzieś daleko poza teraźniejszość i wszelkie toczone dzisiaj społeczno-polityczne dyskusje. Nie otrzymujemy żadnej diagnozy i nie oglądamy manifestu w jakiejkolwiek sprawie. Chyba, że mowa o zamanifestowaniu fundamentalnej i podstawowej mocy oddziaływania teatru. Przedstawień, którym uda się skorzystać z niej w pełni, życzę sobie w nadchodzącym sezonie jak najwięcej.

„Wszystko zmyślone”, reż. Anna Karasińska, fot. Magda Hueckel

„Wszystko zmyślone”, reż. Anna Karasińska, fot. Magda Hueckel

Więcej optymizmu

Daria Sobik: Kończący się sezon teatralny, jak dawno żaden, obfitował w wiele politycznych wątków. Polityka nie tylko wyznaczała linie programowe repertuarów, ale i wkradała się w funkcjonowanie instytucji. Przekorny czytelnik może powiedzieć, że przecież wszystko jest polityczne, jednak tak silnego wpływu rządzących elit na życie teatralne w skali kraju od dawna nie śledziliśmy z taką uważnością i obawą. Nie czas i miejsce jednak, by użalać się nad straconymi już teatrami, które jeszcze rok temu wyróżniały się nie tylko na tle Polski, ale i Europy. Intrygująca okazuje się bowiem wyrazista tendencja do uprawiania teatru krytycznego, w którym twórcy dość jawnie przedstawiają swoje poglądy o lewicowym ukierunkowaniu. W obecnym spolaryzowanym świecie, komunikaty ze sceny naszpikowane są buntem, krzykiem, drwiną. Słowem – ogólnym niezadowoleniem. Nie twierdzę, że to źle, jednak w tym nagromadzeniu kontestacji odczuwa się niedosyt teatru, który zadziała w końcu ciszą, zagra inną nutę i poruszy nie tylko intelektualnie, ale i emocjonalnie. Brakuje przeciwwagi, która mogłaby sprawić, że teatr publiczny znów nabierze w swej definicji znaczenia różnorodności i dostępności dla wszystkich. Bo ileż można słyszeć, że jest źle, niedobrze, a w ogóle będzie jeszcze gorzej?

„Triumf woli”, reż. Monika Strzępka, fot. Magda Hueckel

„Triumf woli”, reż. Monika Strzępka, fot. Magda Hueckel

Naprzeciw temu zmęczeniu wyszedł zrealizowany w Starym Teatrze „Triumf woli” tandemu Strzępka i Demirski. Choć tych akurat twórców trudno oskarżyć o pozytywne myślenie, przedstawienie, które stworzyli ucieka od krytykanckiego dyskursu i od tworzenia wśród publiczności podziałów, a w ostatecznie – od zadowalania samonominujących się elit twórców. Wyznaczyło w pewnym sensie cezurę w twórczości duetu, niegdyś zwanego „wściekłym”. Przeglądając repertuary czołowych teatrów chciałoby się powiedzieć, że dobro i optymizm jest passé, jednak Strzępka i Demirski udowadniają, że można odejść od modnego dyskursu i wciąż robić przyzwoity teatr.

Napawającą nadzieją na zróżnicowanie repertuaru polskiego teatru jest też młoda reżyserka, Anna Karasińska, która w zeszłym roku zaskarbiła sobie widzów spektaklem „Ewelina płacze”. W tym sezonie konsekwentnie udowadnia, że metateatr się nie zużył. W spektaklu „Fantazja” z TR Warszawa ponownie bawi się konwencją teatru w teatrze, przy czym po raz kolejny przekracza reguły umowności i sama, jako reżyser, pojawia się na scenie. Przedstawienie nie jest jednak jedynie lekką farsą, która pozwala na naśmiewanie się z aktorów, lecz porusza istotne kwestie dotyczące relacji międzyludzkich, które prędko stają się wymowną alegorią. Z wielką nadzieją obserwuję poczynania Karasińskiej i liczę na to, że jej dość ściśle zdefiniowane zainteresowania ewoluują, zanim zdążą się wyczerpać wszystkie pomysły na eksplorowanie materii teatru.

„Fantazja”, reż. Anna Karasińska, fot. Magda Hueckel

„Fantazja”, reż. Anna Karasińska, fot. Magda Hueckel

Uwagę zwraca również Michał Borczuch. W krakowskiej Łaźni Nowej stworzył „Wszystko o mojej matce” – opowieść niezwykle intymną, bo bazującą na wspomnieniach o matkach twórców, które zmarły na raka. Subtelna i wyszukana forma sceniczna świetnie współgra z niezwykłą wrażliwością w opowiadaniu o relacji pomiędzy dzieckiem i matką. Spektakl inspirowany filmem Pedro Almodóvara nie jest jednak typową adaptacją, lecz impresją łączącą język hiszpańskiego reżysera z uczuciowością Borczucha i Zarzeckiego.

Teatr wykorzystujący skandal ma jeden cel – ma nas obudzić. Nie zbudujemy jednak niczego konstruktywnego operując jedynie nawoływaniem do ideologii. Trzeba również zadbać o sposób wypowiadania własnych poglądów, o stworzenie gruntu do rozmowy. Tego może uczyć teatr metaforyczny, aluzyjny, filozoficzny, który w ubiegłym sezonie co jakiś czas przebijał się do głównego nurtu. Między innymi dzięki takim spektaklom jesteśmy w stanie zrozumieć lepiej znaczenie pojęć takich jak „demokracja”, czy „wspólnotowość”. Właśnie dzięki spektaklom, które ukazują nam różnorodność, wielość perspektyw i całą mnogość wariantów łatwiej pokazać, że świat nie jest czarno-biały i że mocno spolaryzowane nastroje i poglądy mają szansę zostać złagodzone. A może po prostu przesadzam z optymizmem.

„Wszystko o mojej matce”, reż. Michał Borczuch, fot. Klaudyna Schubert

„Wszystko o mojej matce”, reż. Michał Borczuch, fot. Klaudyna Schubert

Tanecznym krokiem

Kasia Zioło: Mijający sezon był też bardzo ważny dla bytomskiej sceny teatru tańca. Po druzgocącej śmierci artystycznej Śląskiego Teatru Tańca w 2012 roku mamy szansę obserwować wzrastanie nowej instytucji – Bytomskiego Teatru Tańca i Ruchu Rozbark.  Proces ten trwa już od ponad 3 lat, nie jest więc niczym nowym, jednak zdaje się, że dopiero teraz można zaobserwować ustalanie się pewnych zasad jego funkcjonowania. Od dwóch lat zespół Rozbarku prowadzi Anna Piotrowska, która ukształtowała wyraźne już ramy programowe, język estetyczny i wizję artystyczną, skupioną wokół swoistego laboratorium ciała, które stara się każdą kolejną produkcją poszukiwać, eksplorować i zgłębiać ważne dla zespołu obszary pracy z ciałem.  Bytomska scena ma w tym punkcie rozwoju spory dorobek. „Fast Foot Foot”, „Zjednoczone stany zmyślone”, „Podziemne słońca”, „Zagubieni w skórze”, „Czekając trawnika” oraz „Mommy Issues” (tu gościnnie – koncepcja i choreografia – Cecilia Moisio) – to tylko część spektakli teatru tańca, które w tym sezonie widzowie mogli zobaczyć w Rozbarku. Pozostaje oczywiście jeszcze edukacyjna strona instytucji i prowadzone w nim zajęcia – równie ważna i potrzebna, aby kształcić na Śląsku miłośników sztuki tanecznej. Żeby nie było jednak zbyt pięknie i różowo, warto zadać pytanie – dlaczego spektakli w Rozbarku nie jest więcej? Czy potencjał zespołu, który jest do dyspozycji teatru przez cały sezon oraz możliwości repertuarowej ramówki są wykorzystane w pełni? Przewijając w tył kalendarium, mimo obszernej listy tytułów można by się pokusić o stwierdzenie, że chciałoby się więcej, a raczej częściej…

„Mommy Issues ”, reż. Cecillia Moisio, fot. Artur Turek

„Mommy Issues ”, reż. Cecillia Moisio, fot. Artur Turek

Mimo niedosytu nie mogę nie zauważyć, że spektaklem, który najbardziej przykuł moją uwagę w tym sezonie, były „Podziemne słońca” w koncepcji i choreografii Anny Piotrowskiej. Jest to przedstawienie, które pochłania w całości i do którego wracam z wielką chęcią. Oddziałuje na zmysłowe receptory mojego ciała w intensywny sposób – odbieram je nie tylko wzrokiem, ale i skórą, poprzez powiewy wentylatorów oraz promieniujące ze sceny ciepło ciał tancerzy. Moje ciało wibruje w zgodzie z ostrymi bitami elektronicznej muzyki. „Podziemne słońca” odbieram jako doświadczenie totalne, które niezwykle mnie fascynuje.

Podsumowując miniony sezon artystyczny nie sposób nie wspomnieć też o Polskiej Platformie Tańca, która odbyła się w tym roku w Bytomiu. Festiwal stał się podmuchem optymizmu, który można było poczuć na ulicy miasta, zwłaszcza mając w pamięci zaskakujące i trudne do zrozumienia decyzje dotyczące rezygnacji z festiwali „Teatromania” i „HartOFFanie Teatrem”. Przy okazji Platformy Śląsk odwiedziło grono artystów z różnych ośrodków. Naszymi gośćmi stali się odbiorcy, którzy przyjechali z całej Polski. Dla mnie było to niezwykłe wydarzenie, przywołujące wspomnienie organizowanych przez Śląski Teatr Tańca przed laty Międzynarodowych Konferencji Tańca i Festiwali Sztuki Tanecznej. I znów, potencjalny optymizm miesza się w moich odczuciach z dojmującym smutkiem – Platforma była paradoksalnie jednym z najsmutniejszych wydarzeń tego sezonu. I nie mam tutaj na myśli poziomu artystycznego prezentowanych spektakli, czy też rozdźwięku wizji polskiego teatru tańca, który ujawnia się podczas tego rodzaju festiwali. Myślę, że różnorodność, eklektyzm naszej sceny tańca stanowi o jej sile. Można oczywiście dyskutować o tym, czy tu i tam nie wdarła się niechciana anachroniczność – to moja jedyna bolączka w kontekście artystycznym.

To, co mnie dotknęło i co zmusza mnie do oceny Platformy jako najgorszego doświadczenia teatralnego w tym sezonie, to poczucie wyobcowania. Wspomnienie Międzynarodowej Konferencji, które przytoczyłam nieco wyżej, dawało mi zawsze poczucie niezwykle ważnej wspólnoty tanecznej. Natomiast w czasie bytomskiej edycji Platformy, niestety dominującym odczuciem była separacja środowiska, jego oddzielenie, brak wspólnego języka. Środowiska taneczne okopały się tak mocno i tak głęboko zanurzyły się „we własnym sosie”, że z mojej perspektywy zapomniały o najistotniejszym elemencie tego typu wydarzeń – o dialogu. Jest to dla mnie przykra refleksja – zarówno kiedy stawiam się w roli widza, jak i twórcy. Nie potrafię zrozumieć tej postawy. Wszak nic nas bardziej nie osłabia jak podziały.

„Fast Food Foot”, reż. Anna Piotrowska, materiały z Archiwum Teatru Rozbark

„Fast Food Foot”, reż. Anna Piotrowska, materiały z Archiwum Teatru Rozbark

Korekta: Anna Duda


agata-kedzia-male

Agata Kędzia – REDAKTORKA DZIAŁÓW TEATR oraz TANIEC
Studentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Zakochana w swoim kierunku studiów walczy ze stereotypem leniwego studenta. Rozbudza życie teatralne uczelni w ramach Koła Naukowego Teatrologów.

 

daria-sobik-zdjecieDaria Sobik
Rocznik ’92.  Absolwentka kulturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego, studentka teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Organizatorka wydarzeń kulturalnych o charakterze teatralnym na terenie Katowic. Zajmuje się pedagogiką teatru i krytyką teatralną. Założycielka i reżyserka katowickiej grupy Teatr Na Niby oraz nieformalnej grupy teatralnej Dellbrück Kollektiv, w których reżyseruje spektakle oraz słuchowiska performatywne. Tworzy i zarazem krytykuje – szczególnie to, co tworzy.

 

Kasia Zioło

Kasia Zioło – filolog i kulturoznawca. Tancerka i performerka. Doktorantka Kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim w zakładzie Teatru i Dramatu, bada polskie autorskie teatry tańca oraz ich mariaże z performance art. Pedagog tańca, choreograf. Inicjatorka cyklu warsztatów „Dance with me”, mających na celu szerzenie zamiłowania do tańca współczesnego wśród młodzieży z utrudnionym dostępem do kultury. Członek Fundacji Wielki Człowiek, wegetarianka, miłośniczka kotów.