Spreparowana naturalność, czyli od kultury nie uciekniesz

Nie ma ucieczki od kultury. Nigdzie. Nawet jak wybierzemy się na Pustynię Błędowską, to i tak będziemy tam sami ze sobą, a to już jest kultura, jesteśmy na nią skazani, jak Ryszard Riedel skazany był na bluesa.

il. Paweł Siodłok

il. Paweł Siodłok

Mimo to próbujemy inkorporować tu i ówdzie chociaż odrobinę dziczy, przemycamy „naturę” na różne sposoby, preparujemy ją, imitujemy i w różnych proporcjach podajemy na porcelanowych talerzach.

Brutal Black, czyli co cię nie zabije, to cię wzmocni

Motylek, kwiatuszek, a może jeleń, mandala i oldschoolowa kotwica? Tatuaże dawno już przestały być „więzienne” i „dla wykolejeńców”, powoli przestają być nawet elementem subkultury. Mamy post-postmodernizm i każdy może wszystko, symbole są powielane tak często w różnorodnych układach i konfiguracjach, na t-shirtach i okładkach zeszytów, że kompletnie rozmywają się ich znaczenia. Wiem to dobrze, bo sama mam serce przebite sztyletem na bicu i nikt mi nic nie może powiedzieć, o! Mimo że w marynarce nie służę i nie mam kochanki w każdym porcie.

Takiej demokratyzacji sprzeciwia się kolektyw Brutalna Czerń, czyli Brutal Black: Valerio Cancellier, Phillip „3Kreuze” i Cammy Stewart – trzech szalonych drani, którzy będą dziarać,  dopóki nie zwymiotujesz z bólu, a nawet i potem.

Idea jest prosta – ma być szybko i brutalnie. Tylko czarny tusz, żadnych wydumanych wzorków. Po prostu żadnych wzorków. Ma cię boleć jak cholera i generalnie to wszystko twój problem, bo sam(a) chciałeś/aś. Tatuażyści wcale nie robią tego, żeby się nad tobą znęcać – robią to po to, żebyś z ich pomocą mógł poznać granice swojego bólu i swojej wytrzymałości. To swoisty rytuał prowadzący do samopoznania. Ma sprowadzić cię do korzeni, do natury bólu – przeprowadzić od bycia cieniasem do bycia supertwardzielem.

Jeśli chodzi o mnie, to granicę swojej wytrzymałości poznaję za każdym razem, kiedy uderzę się małym palcem u stopy o fotel niefrasobliwie stojący na środku pokoju.

Field recording, czyli co w trawie piszczy

Field recording jest wtedy, kiedy wyjdziesz na dwór ze swoim sprzętem do nagrywania i nagrasz cokolwiek. W wielkim skrócie: może to być przejeżdżający pociąg, szum drzewa, płacz dziecięcia albo po prostu nic – bo cisza to też „dźwięk” natury. Tak kultura po raz kolejny zaprzęga naturę, aby działała na jej korzyść, bo podobno lepiej przyswajamy utwory z odgłosami, które towarzyszą nam na co dzień, a których możemy nawet nie dostrzegać (dosłyszeć?), bo są zbyt pospolite. Są więc takie utwory, które w całości składają się z tego, co wygenerowane zostało na dworze, są też i takie, które sprytnie wplatają dźwięki natury w to, co już takie „naturalne” nie jest.

Pierwszy raz zetknęłam się z field recordingiem za dzieciaka, kiedy usłyszałam There’s More To Life Than This Björk. „O Boże” – pomyślałam wtedy – „to najbardziej niesamowita rzecz na świecie”. A dziś, cóż – podobno w większości utworów znajduje się jakiś przygotowany wcześniej naturalny wkład, który ma przekonać moje ucho, że słucham czegoś, co już znam. Czy to audialne oszustwo, czy sprytna taktyka? Nie mam pojęcia.

Tak więc łapcie za magnetofony, walkmeny i smartfony i ruszajcie w pole – albo może raczej na dwór – aby tworzyć kulturę za pomocą całej „natury”, która nas otacza.

Makijaż naturalny, czyli czego oko nie widzi, tego sercu nie żal

Wbrew pozorom wyjście z domu bez makijażu to sprawa znacznie bardziej skomplikowana niż karnawałowy body painting. Namalować na twarzy twarz, która ma imitować prawdziwą twarz – oto wyzwanie.

Malowanie to jednak nic w porównaniu z prawdziwym wyjściem bez makijażu. Tak właśnie – żadnego podkładu, pudru ani różu, po prostu Twoja skóra i słońce. Na szczęście, gdyby ktoś nie umiał sobie z tym poradzić, z pomocą przychodzi Youtube i całe zastępy wykwalifikowanych w tym temacie osób. Rzućmy więc okiem na pierwsze wideo o dumnej nazwie How to look beautiful with no make-up.

Okazuje się, że jeśli nie nakładamy na twarz żadnych specyfików, musimy przynajmniej potraktować ją tak, jak Brutal Black tatuuje swoich klientów. Obowiązuje zatem polityka „zero litości” – aby usta zyskały piękny kolor, należy porządnie wyszorować je szczoteczką do zębów, później skórę na twarzy należy złuszczyć specjalną szczotką. Aby przywrócić krążenie i uzyskać rumieniec, należy się po twarzy poklepywać lub też podszczypać. Mój strach przed zalotką sprawił, że ominęłam sekwencję z podkręcaniem rzęs, przeskakując prosto do krótkiego zakończenia, w którym usłyszałam, że jeśli mogę użyć przynajmniej jednego, jakiegokolwiek produktu, powinien to być bronzer.

Tak więc po całym szczypaniu, szorowaniu i poklepywaniu, przykryłam moje sińce na twarzy bronzerem i westchnęłam sobie na myśl, że przynajmniej jestem bliżej natury.

korekta: Hanna Kostrzewska


Martyna Poważa, fot. Natalia Kaniak małe

Martyna Poważa
Była studentka wydziału filologicznego Uniwersytetu Śląskiego, niedyplomowana lecz mentalna kulturoznawczyni, a raczej kulturoodkrywczyni. Miłość, którą w znacznej części pochłaniają koty, dzieli również między film, muzykę i upodobanie do tatuaży. Nie wstydzi się mainstreamu, choć najbardziej lubi dream popowy witch house grany przez fanów doom metalu.