Hołd dla „hołd” – refleksja o śląskiej indunaturze

Dla mieszkańców Rydułtów hałda [śl. hołda] Szarlota stała się palącym problemem. Palącym dosłownie, bo szerzące się zagrożenie pożarowe wymaga szybkiej reakcji[1]. Metaforycznie – bo w grę wchodzi obrona swoistej ikony miasta w kolorach Wielkiego Kanionu i z iście hollywoodzkim napisem. Sprawa wywołuje wiele emocji, bo decyzją właściciela, którym jest Polska Grupa Hutnicza, hałda przeznaczona jest do częściowej rozbiórki. W burzliwej dyskusji o naruszaniu okolicznego indukrajobrazu (a może indunatury, skoro mówi się o Szarlocie jako najwyższej sztucznej górze w Europie?) słychać kilka głosów. Głos ekonomiczny (doszukujący się sensacji w tym, kto wszedł w układy z kim i kto się na tym dorobi), ekologiczny (obawa przed fatalnymi konsekwencjami rozbiórki dla środowiska i mieszkańców), ale i społeczny (komu tak naprawdę szkodzi hałda i do kogo ona w istocie należy?). Czy warto bronić hałdy? A jeśli tak, to właściwie dlaczego?

fot. Basia Wycisk

fot. Basia Wycisk

Hałda – induzabytek?

Szarlota nie jest zabytkiem. Hałda ciągle się rozrasta, jest więc „żyjącym” odpadem górniczym, który przy okazji stał się symbolem miasta. Trudno zresztą myśleć o hałdach w kategorii dziedzictwa kulturowego – śląskie góry to trudna do zagospodarowania ziemia jałowa; czerwone bebechy śląskiej ziemi poddające się nieustannym, złożonym procesom chemicznym. Czasem są wręcz toksyczne, jak w przypadku odpadów czeskich zakładów składowanych w Katowicach – Szopienicach. Okolica pustoszeje, bo kto chciałby mieszkać w miejscu traktowanym jak wysypisko? W miejscu, które truje, i które wraz z Hutą „Uthemann” popada w niepamięć?

A jednak, jak pokazuje „sprawa Szarloty”, w myśleniu romantycznym albo ikonograficznym ciągle traktuje się hałdy jako nieodłączny element śląskiego krajobrazu – to pomnik ciężkiej, fizycznej pracy i kultury przemysłowej, funkcjonujący w wyobraźni Ślązaków. Przypomina mi się zasłyszana kiedyś anegdota o właścicielu dworku w Szopienicach – legenda głosi, że bogacz usypał dla swoich córek kopiec cukru, by w lato mogły zjeżdżać na sankach. Przejmujący obraz, prawda? Ciągle jednak biała hałda cukru obok czarnej hałdy węgla razi swoją bielą; tak jak dawne, wielkie bogactwo magnatów przemysłowych kontrastuje z wszechobecną biedą kolonii kopalnianych.

Krajobraz Śląska jest ciągle kojarzony z nieużytkami, upadającymi kopalniami, rozbiórkami niszczejących industrialnych zabudowań (spoczywaj w pokoju, Kleofas!) i hałdami, które podkreślają pewną „nieczystość” Śląska, bezwzględne zdominowanie natury przez człowieka. Wystarczy przeczytać fragment przewodnika po województwie śląskim z 1937 r. napisanego przez geografa-regionalistę, Stanisława Berezowskiego, aby przekonać się, że tamto myślenie o Czarnym Śląsku jeszcze gdzieniegdzie pokutuje:

Człowiek usypał góry. Wysokie hałdy albo z gruzu płonnej skały, albo z dymiącej jeszcze szlaki z wielkich pieców, piętrzą się nieraz na 12-20 m. Wśród dymów, nawet wśród niezgasłych jeszcze płomieni, błyskających groźnie w nocy, grupki bezrobotnych górników, hutników, tzw. bergarzy, zbierają resztki węgla, który służy im na opał lub na sprzedaż. […] Cały ten krajobraz tonie w szarym dymie unoszącym się z kominów hut i fabryk. Czy w lecie, czy w zimie, w dzień pogodny, czy pochmurny zlewają się zarysy domów, hałd, kominów w bladej przymglonej dali. Sadza, pył węglowy, dymy i gazy (CO2) powodują czernienie domów i hamują rozwój roślinności, która posiada tu wątłe kształty, przyćmioną zieleń. Nie dodaje to bynajmniej wesołości tutejszemu krajobrazowi[2].

Z opisów przewodnika wyłania się rachityczność form, księżycowy krajobraz i łoskocząca pustka Śląska. Być może „przyjezdny”, widząc ogrom zmian i piekielną scenerię, odczuwał pewien dyskomfort, jakby człowiek na jego oczach igrał z siłami stworzenia. Taka transgresja, opierająca się nie tylko na przekraczającym normy pozyskiwaniu dóbr, ale na daleko posuniętym przekształcaniu świata, musiała wzbudzać obawę bliską romantykom, jak chociażby Mary Shelley piszącej „Frankensteina”. Hałdy mają poniekąd twarz potwora – są przecież efektem ubocznym przemysłu, niedoskonałą formą, odpadem i problemem, którego trzeba się pozbyć.

Ale przecież nie tak pamiętam hałdy z własnego dzieciństwa. Może dlatego, że Śląsk w postaci znanej z przewodnika już dawno nie istnieje. A może dlatego, że dziecko patrzy na świat inaczej, bo ma moc wyobrażeniowej kreacji przestrzeni. Dorośli widzą odpad, wyrzut, wrzód, brud. Ja widzę pobrudzone trampki i słyszę: „Kajś ty znowu się szwendała?”. A biegałam po hałdach, zbierałam kamyki, czułam zew przygody. To, co widzę, myśląc „hołda”, to niebezpieczne góry, sypki żwir, pobrudzone kolana i ręce. Każdy powrót był powrotem zwycięzców. Jednym z takich sentymentalnych miejsc jest dziś zrewitalizowana hałda przy ulicy Furgoła w Nowym Bytomiu (Ruda Śląska). Tuż przy niej mieszkała moja koleżanka, u której spędziłam wiele popołudni na dzikich dziecięcych zabawach. Wbrew przestrogom rodziców zapuszczałyśmy się na zakazane tereny, bo hałda była naszą brudną piaskownicą. Hałdy nie są piękne, ale trochę są, bo imponują wysokością i świat z góry wygląda jakoś inaczej – używając języka Króla Lwa – widziało się z nich zakazaną „czarną ziemię”, niebezpieczną i przez to fascynującą. Przynajmniej tak to pamiętam.

fot. Basia Wycisk

fot. Basia Wycisk

Hałdy – symbol pogranicza

Granica między „starym” a „nowym” Śląskiem, tak jak między naturą a kulturą, przebiega przez hałdy. Kopczyk usypany na cześć związku człowieka i maszyny jednocześnie przypomina o sile natury. Tąpnięcia, samozapłony i osunięcia się hałd to jakby sygnały z wnętrza ziemi, że nie wszystko jest pod kontrolą człowieka.

Ale na hałdach przebiega jeszcze jedna granica – między piekłem a niebem. Spotkanie z sacrum wymaga wzniesienia się ponad przyziemne sprawy, stąd nie dziwi obecność gór w biblijnej czy mitologicznej narracji. Góry demonstrują potęgę i siłę natury, a ich zdobycie to mistyczny akt przekroczenia własnych ograniczeń. Co jednak jeśli są one, tak jak hałdy, tworem ludzkim? To wyzwanie rzucone siłom stworzenia powoduje, że hałda nosi namiastkę czegoś nie-boskiego, pochodzącego z wnętrza ziemi (lub piekła), na co zwraca uwagę Aleksander Nawarecki w eseju Hałda. Teologia resztek:

Jeżeli góry i pagórki, jak chce wyobraźnia religijna, są tęsknotą i zrywem ziemi ku niebu, to jak rozumieć hałdę, która bierze się z pragnienia skierowanego w przeciwną stronę, w głąb ziemi?

Piekielne asocjacje i zniekształcona mistyka chrześcijańska doskonale odzwierciedlone zostały na płótnach malarzy Grupy Janowskiej. W pewnym sensie można o hałdach myśleć jak o formie land artu, kulturowego przetwarzania krajobrazu, kreacji terenu, nie zaś destrukcji. Codzienny widok maszyn górniczych, szybów kopalnianych i zwałowisk uruchamiał wyobraźnię artystów Grupy, dla których twórczość była poniekąd okultystycznym projektem albo ujściem dla wewnętrznych poszukiwań duchowych podczas codziennej pracy w ciemnych trzewiach ziemi. Demoniczny śląski krajobraz był miejscem szczególnej obecności sztuki. Tęsknota za kolorami, tak jawna na obrazach prymitywistów, kompensowała jednolitą ceglaną czerwień i brąz, bo takie są prawdziwe kolory Czarnego Śląska. Nawarecki przytacza natomiast postać malarza spoza Śląska, Franciszka Starowieyskiego, który zachwycony był niepowtarzalną kolorystyką hałdowego krajobrazu. Dla artysty hałdy były „projektem artystycznym” o niespotykanych barwach i kształtach, a nie tylko przytłaczającym widokiem zniszczonego krajobrazu. Być może potrzeba dystansu albo artystycznej wizji pozwala zafascynować się „kupą kamieni”.

Lech Majewski użył hałdy jako tła dla osadzenia historii Angelusa i to tam wysłany zostaje Młodzieniec Przeczysty, by powstrzymać promień z Saturna. Brzmi kosmicznie? Kosmiczny jest też widok roztaczający się z hałd w filmie (nomen omen) Bilet na księżyc. We wspomnianej scenie dawni znajomi spotykają się na pobliskiej hałdzie, a w tle jawi się elektrociepłownia Łaziska. Gdyby ubiór bohaterów był futurystyczny, całość wyglądałaby raczej jak ujęcie z Gwiezdnych Wojen, a nie obraz Śląska. W takim otoczeniu spełnia się Heideggerowski „światoobraz”, wkroczenie sztuki w fazę estetyzacji codzienności i spełnienie idei świata poddanego wizji człowieka. Wbrew takiej imperialnej narracji, lęk i słabość człowieka wobec tajemnicy śmierci pozostają niezmienne – każdy zastanawia się, po co się rodzi i dokąd zmierza. Drach Szczepana Twardocha przypomina, dokąd zmierzamy – do ziemi, która towarzyszy człowiekowi na każdym etapie życia i z którą człowiek łączy się po śmierci. Praca na kopalni lub przy wielkim piecu w hucie przypomina o kruchości życia, a hałda jest wszechobecnym symbolem granicy życie/śmierć.

A przynajmniej była, bo hałdy znikają. Jakiś czas temu nie przejęłabym się tym faktem, gdyby nie przypadkowe spotkanie w pociągu. Od słowa do słowa nieznajoma dziewczyna powiedziała mi, że jedzie „zwiedzać Śląsk”. Wtedy był to dla mnie szok – dla ludzi z zewnątrz nasza indunatura może być atrakcyjna! Z biegiem lat stworzyłam swoją własną „Koronę Śląskiej Ziemi” i zdobywałam kolejne „hołdy”, w tym również Szarlotę. Możliwe, że przez sentyment nie potrafię patrzeć na nią jak na potwora, ale z biegiem lat utwierdzam się w przekonaniu, że warto dla zachowania śląskiej indunatury finansować rewitalizacje hałd, a nawet obejmować je ochroną, chociażby w imię badań nietypowej fauny i flory.

fot. Basia Wycisk

fot. Basia Wycisk

Hałda – okaz indunatury

Jaki użytek można zrobić z nieużytków? Możemy podpatrzeć, jak na to pytanie odpowiedzieli na sąsiednim podwórku Niemcy w Zagłębiu Ruhry. Trzeba przyznać, że podeszli do sprawy z rozmachem i postawili na kilkunastu wzniesieniach artystyczne instalacje, m.in. zegar słoneczny, Park Rzeźby czy szklany tor widokowy przypominający kształtem rollercoaster. A co ze śląskimi hałdami? Sześć lat temu ruszył w Bytomiu projekt Alternatif Turistik, czyli uśmiech z destrukcją w tle (centralnym punktem nawigacyjnym była bytomska Galeria Kronika). Celem akcji było wyciągnięcie potencjału „niewygodnej” i „bezużytecznej” przestrzeni i pokazanie, że można być turystą na Śląsku. A kim jest turysta? Otóż czasem i miejscowym, który zboczy z głównej trasy „praca-dom” i wejdzie w bramę mijanej kamienicy. To również ta osoba, która odkrywa teren całkiem bliski, ale widzi go jakby po raz pierwszy. Może nie zachwyci się hałdą jak przeciętny człowiek Wielkim Kanionem, ale zaskoczy się i nadziwi swoje oczy nietypowymi formami. Może odkryje własną wątłość, kiedy stanie pod olbrzymim kominem przemysłowym, a może spojrzy na Śląsk z wierzchołka hałdy i zmierzy się z ogromem zmian. Może poczuje Burke’owską wzniosłość na własnej skórze we wnętrzu rozkładających się budynków albo wsiądzie do tramwaju (byle jakiego), by dać się ponieść metalowemu pędowi w nieznane. Bo podróżowanie po Śląsku to od-swajanie swojskości.

A hałda? Jak się okazuje, można na niej się rozsiąść, piknikować, a nawet zagrać w „turbogolfa”. Można kręcić teledyski, jak Ramona Rey w Jak Ty (i tańczyć na niej jak Kate Bush w Wuthering Heights). Można też ścigać się w zawodach motocrossowych, jak na sławnej „Ajsce” (hałdzie za Chropaczowem). Na zrewitalizowanej murckowskiej hałdzie organizowane są biegi, hałda w Kostuchnie kusi widokiem, a do Gliwic zawitał Runmageddon (reanimowany w tym roku). Hałda może stać się miejscem rekreacyjnym, wystarczy pomysł na jej zagospodarowanie i fundusze na rekultywację, np. w ramach międzynarodowego projektu Lumat. W ten sposób pieniądze zdobyła Ruda Śląska dla hałdy pocynkowej w dzielnicy Wirek. Część hałd to także użytki ekologiczne, bo zauważono występowanie gatunków rzadkich, które badają głównie amatorzy i miłośnicy przyrody (tak jak fotograf Paweł Niemiec, który swoją drogą też złożył pracę W hołdzie Hałdzie). Nie da się zaprzeczyć – hałdy wrosły w krajobraz Śląska. Nie da się też wykluczyć ich negatywnego wpływu na środowisko i ludzi. Potrzeba jednak pomysłu na ich wykorzystanie, w przeciwnym razie co je chroni, jeśli nie wola mieszkańców? Wystarczająco dużo symboli Śląska zostało rozebranych, bo zabrakło czasem refleksu, a czasem refleksji o tym, czym jest zabytek i co warto chronić. Nie pozwólmy, by Śląska indunatura też odeszła w niepamięć.

fot. Basia Wycisk

fot. Basia Wycisk

korekta: Hanna Colik


[1] Aleksander Nawarecki przytacza w pierwszych zdaniach eseju Hałda. Teologia resztek, definicję hałdy zaczerpniętą ze Słownika warszawskiego: Hałda, Chalda, Halda, Warpa, Warpia, Warpisko, Warchwa, Warfa, gór.: kupa kamieni pustych i ziem płonnych, z kopalni wydobytych i w pobliżu szybu leżących. To jednak również wysypisko odpadów przemysłowych powstałe w wyniku eksploatacji kopalnianej lub przerobu surowców przez huty. Ze względu na obecność składników palnych w tych zwałowiskach może dojść do samozapłonu, tzw. zapożarowania hałdy, dlatego temperatura hałdy powinna być kontrolowana.

[2] S. Berezowski, Przewodnik po województwie śląskim, Katowice, 1937, str.37-38.


 

Marta Połap małe

Marta Połap
Rocznik ’91. Wychowana przez Katowicki MISH nie wierzy w granice nauk. Jest anglistką i Ślązaczką, próbuje sił jako nauczycielka. Przekonana, że sztuka jest dla każdego szuka artystycznych poruszeń, tak w salach wykładowych, jak i przestrzeni publicznej. Usłyszała kiedyś, że o sztuce nie powinny wypowiadać się osoby spoza ASP i właśnie dlatego pisze o niej dla artPapieru i Reflektora. W 2017 r. rozpoczęła współpracę z miesięcznikiem „Śląsk”.