Free the Nipple!
W życiu wszystkiego musiałam się nauczyć, na wszystko zapracować albo sobie przemocą lub podstępem zawłaszczyć. Niewiele dostałam poza ciałem, niepewnym i nietrwałym, drżącym od popędów, lęków i napięć. Dostałam je, żeby za chwilę rozpocząć dożywotnią walkę na wielu frontach, bo gdy tylko się w nim odnalazłam, ze wszystkich stron pojawiły się siły pragnące je sobie podporządkować.
Nie wolno mi było dotykać się tam, gdzie nie wolno się dotykać, chodzić bez majtek, siedzieć z rozwartymi nogami, garbić się, dłubać w nosie i puszczać bąków. „Trochę kultury” – powtarzali wszyscy, więc stałam się człowiekiem kulturalnym, a wtedy natura uderzyła ze zdwojoną mocą i wyrosła kłączem włosów pod pachami i w pachwinach, wystąpiła na twarzy różowymi pryszczami i oblepiła fałdą miękkiego tłuszczu tam, gdzie ani ja, ani spękana świeżymi rozstępami skóra nie byłyśmy na to gotowe. To naturalne.
Owszem, naturalne i każdy to przeżywał. No już, nie martw się, wszyscy przez to przeszliśmy. I zostałam zupełnie sama z pączkującą płcią i całym jej zapleczem wstydu, niepewności, pragnień i hormonów. Z tym, co natura wyprawiała z moim ciałem, i z tym, co kultura nałożyła na mnie wraz z nową rolą społeczną.
W końcu zaczęłam rozumieć, że to dwunożne, dwurękie, pięciopalczaste u każdej kończyny, spowite w skórę, zwieńczone głową pudło, w którego granicach się mieszczę, ten ewoluujący od dziesiątek milionów lat biologiczny twór decyduje o każdym momencie mojego życia. Sprawia, że się podobam albo że mam kompleksy, że mam siłę albo że nie potrafię wstukać w klawiaturę zdania, bo migrena okupuje miękkie zwoje mojego mózgu. O tym, czy dostanę awans, czy się zakocham, czy odpowiednio poradzę sobie w łóżku, założę rodzinę, obleję się rumieńcem, rozpłaczę, strzelę komuś w twarz. O wszystkim decyduje moje ciało i niewiele na to poradzę – muszę się poddać. Albo walczyć.
Więc walczyłam. Zostawiłam morze potu na ławeczce powleczonej skajem i piłam białkowe koktajle, zrezygnowałam też z węglowodanów i podstępnej kaloryczności alkoholu. Potem prężyłam mięśnie przed lustrem i zastanawiałam się, czy jeszcze wstyd, czy może już duma. Ale lustro nie odpowiadało, więc szukałam odpowiedzi tam, gdzie się je otrzymuje: w internecie.
Było nas wiele, dziewcząt i chłopaków. Przemaszerowaliśmy paradą ujarzmionych i poddanych sobie ciał, nagością gładką i doskonałą, której kultura nie potępia, ale pragnie, bo w takiej nagości zwycięża. Prezentowaliśmy efekty diet i programów treningowych, dostawaliśmy lajki i serduszka okupione reżimem, który dobrowolnie sobie narzuciliśmy. A potem kapryśny internet, znudzony festiwalem silnej woli, zaczął się domagać lepkiego, bezwstydnego ekshibicjonizmu.
Instagram podjął wyzwanie i stanąwszy na szczycie mediów społecznościowych wybuchnął wszystkim, co budzi skrajne emocje. Smutne dziewczyny przestały kryć łzy, bo uczucia są równie naturalne jak nagie ciała koleżanek z nostalgicznych analogów, buntowniczo odsłaniających to, czego nie wolno pokazywać. Poza sutkami, rzecz jasna, tych bowiem nie wolno pokazywać nawet, gdy pozwala się pokazać całą resztę – włącznie z o wiele bardziej zmysłową krągłością piersi. Jak gdyby resztki przyzwoitości miały się materializować w maleńkiej kropce cenzury. Walczą więc dziewczęta z cenzurą hashtagiem wzywającym „free the nipple!”, szelmowsko zadowolone, że wciąż jest coś, przeciwko czemu można się buntować.
Pod hashtagiem #bodypositive ponad dwa miliony uśmiechniętych kobiet dumnie zaprezentowało miękkie piersi, tłuste boczki i hotentockie pośladki, brzuchy poorane rozstępami albo pomarszczone wiekiem i luźną skórą ramiona i dekolty. Inne zamanifestowały swój sprzeciw wobec niewygodnych wymagań kultury i wyeksponowały owłosione nogi albo kępki pod pachami. Jeszcze inne ogoliły czaszki na zero. Chłopcy pokryli powieki kolorowym cieniem i pozowali niczym androgyniczne piękności z innej planety. Te same gwiazdy fitness, które rok temu motywowały napiętymi brzuchami, przyznały, że mają dość pozornej doskonałości i pokazały naturalne fałdki. „Selfie-feministki” obsypały policzki brokatem i seksownie odsłoniły majtki, twierdząc, że robią to wtedy, kiedy mają ochotę, a nie kiedy mężczyźni tego od nich oczekują. Dostało im się za to od paru feministek tradycyjnych, uparcie trzymających się zakazu wykorzystywania kobiecego ciała w jakimkolwiek kontekście erotycznym.
Ale nagość to nie tylko erotyka i jej dalece pozałóżkowa siła. Tym bardziej, że dzisiejszy internet przyzwyczaja do cielesności i zmusza do jej akceptacji w przestrzeni publicznej bardziej niż historia sportu i pornografii razem wzięte. Trudno wciąż odwracać wzrok jak pruderyjna ciotka, gdy prowokacje i manifesty rozlewają się po sieci z różnych źródeł, zmuszając do dyskusji o tym, co „piękne”, „naturalne”, „kobiece” albo „męskie”. Co już nam wypada, a co wciąż woła o woalkę tabu.
Bezlitosny internet zdecyduje, co będzie powodem do dumy, a co należy strącić w odmęty żenady i upokarzającego wstydu. Ale dopóki to wszystko trwa i czeka na osąd, wierzymy, że wreszcie przejęliśmy kontrolę nad własnymi ciałami. Odurzeni tym cudownym poczuciem władzy i walki z opresją kultury pozwalamy wodzić się popędom i pragnieniom, unosić wzburzonym emocjom i brawurowo przekraczać kolejne granice.
Zapominając, że nasze ciała tak naprawdę od dawna nie należą do nas.
korekta: Hanna Colik