Free the Nipple!
W życiu wszystkiego musiałam się nauczyć, na wszystko zapracować albo sobie przemocą lub podstępem zawłaszczyć. Niewiele dostałam poza ciałem, niepewnym i nietrwałym, drżącym od popędów, lęków i napięć. Dostałam je, żeby za chwilę rozpocząć dożywotnią walkę na wielu frontach, bo gdy tylko się w nim odnalazłam, ze wszystkich stron pojawiły się siły pragnące je sobie podporządkować.

fot. Anna Ratajczak
Nie wolno mi było dotykać się tam, gdzie nie wolno się dotykać, chodzić bez majtek, siedzieć z rozwartymi nogami, garbić się, dłubać w nosie i puszczać bąków. „Trochę kultury” – powtarzali wszyscy, więc stałam się człowiekiem kulturalnym, a wtedy natura uderzyła ze zdwojoną mocą i wyrosła kłączem włosów pod pachami i w pachwinach, wystąpiła na twarzy różowymi pryszczami i oblepiła fałdą miękkiego tłuszczu tam, gdzie ani ja, ani spękana świeżymi rozstępami skóra nie byłyśmy na to gotowe. To naturalne.
Owszem, naturalne i każdy to przeżywał. No już, nie martw się, wszyscy przez to przeszliśmy. I zostałam zupełnie sama z pączkującą płcią i całym jej zapleczem wstydu, niepewności, pragnień i hormonów. Z tym, co natura wyprawiała z moim ciałem, i z tym, co kultura nałożyła na mnie wraz z nową rolą społeczną.
W końcu zaczęłam rozumieć, że to dwunożne, dwurękie, pięciopalczaste u każdej kończyny, spowite w skórę, zwieńczone głową pudło, w którego granicach się mieszczę, ten ewoluujący od dziesiątek milionów lat biologiczny twór decyduje o każdym momencie mojego życia. Sprawia, że się podobam albo że mam kompleksy, że mam siłę albo że nie potrafię wstukać w klawiaturę zdania, bo migrena okupuje miękkie zwoje mojego mózgu. O tym, czy dostanę awans, czy się zakocham, czy odpowiednio poradzę sobie w łóżku, założę rodzinę, obleję się rumieńcem, rozpłaczę, strzelę komuś w twarz. O wszystkim decyduje moje ciało i niewiele na to poradzę – muszę się poddać. Albo walczyć.

fot. Mateusz Hajman
Więc walczyłam. Zostawiłam morze potu na ławeczce powleczonej skajem i piłam białkowe koktajle, zrezygnowałam też z węglowodanów i podstępnej kaloryczności alkoholu. Potem prężyłam mięśnie przed lustrem i zastanawiałam się, czy jeszcze wstyd, czy może już duma. Ale lustro nie odpowiadało, więc szukałam odpowiedzi tam, gdzie się je otrzymuje: w internecie.
Było nas wiele, dziewcząt i chłopaków. Przemaszerowaliśmy paradą ujarzmionych i poddanych sobie ciał, nagością gładką i doskonałą, której kultura nie potępia, ale pragnie, bo w takiej nagości zwycięża. Prezentowaliśmy efekty diet i programów treningowych, dostawaliśmy lajki i serduszka okupione reżimem, który dobrowolnie sobie narzuciliśmy. A potem kapryśny internet, znudzony festiwalem silnej woli, zaczął się domagać lepkiego, bezwstydnego ekshibicjonizmu.
Instagram podjął wyzwanie i stanąwszy na szczycie mediów społecznościowych wybuchnął wszystkim, co budzi skrajne emocje. Smutne dziewczyny przestały kryć łzy, bo uczucia są równie naturalne jak nagie ciała koleżanek z nostalgicznych analogów, buntowniczo odsłaniających to, czego nie wolno pokazywać. Poza sutkami, rzecz jasna, tych bowiem nie wolno pokazywać nawet, gdy pozwala się pokazać całą resztę – włącznie z o wiele bardziej zmysłową krągłością piersi. Jak gdyby resztki przyzwoitości miały się materializować w maleńkiej kropce cenzury. Walczą więc dziewczęta z cenzurą hashtagiem wzywającym „free the nipple!”, szelmowsko zadowolone, że wciąż jest coś, przeciwko czemu można się buntować.

fot. Mateusz Hajman
Pod hashtagiem #bodypositive ponad dwa miliony uśmiechniętych kobiet dumnie zaprezentowało miękkie piersi, tłuste boczki i hotentockie pośladki, brzuchy poorane rozstępami albo pomarszczone wiekiem i luźną skórą ramiona i dekolty. Inne zamanifestowały swój sprzeciw wobec niewygodnych wymagań kultury i wyeksponowały owłosione nogi albo kępki pod pachami. Jeszcze inne ogoliły czaszki na zero. Chłopcy pokryli powieki kolorowym cieniem i pozowali niczym androgyniczne piękności z innej planety. Te same gwiazdy fitness, które rok temu motywowały napiętymi brzuchami, przyznały, że mają dość pozornej doskonałości i pokazały naturalne fałdki. „Selfie-feministki” obsypały policzki brokatem i seksownie odsłoniły majtki, twierdząc, że robią to wtedy, kiedy mają ochotę, a nie kiedy mężczyźni tego od nich oczekują. Dostało im się za to od paru feministek tradycyjnych, uparcie trzymających się zakazu wykorzystywania kobiecego ciała w jakimkolwiek kontekście erotycznym.
Ale nagość to nie tylko erotyka i jej dalece pozałóżkowa siła. Tym bardziej, że dzisiejszy internet przyzwyczaja do cielesności i zmusza do jej akceptacji w przestrzeni publicznej bardziej niż historia sportu i pornografii razem wzięte. Trudno wciąż odwracać wzrok jak pruderyjna ciotka, gdy prowokacje i manifesty rozlewają się po sieci z różnych źródeł, zmuszając do dyskusji o tym, co „piękne”, „naturalne”, „kobiece” albo „męskie”. Co już nam wypada, a co wciąż woła o woalkę tabu.
Bezlitosny internet zdecyduje, co będzie powodem do dumy, a co należy strącić w odmęty żenady i upokarzającego wstydu. Ale dopóki to wszystko trwa i czeka na osąd, wierzymy, że wreszcie przejęliśmy kontrolę nad własnymi ciałami. Odurzeni tym cudownym poczuciem władzy i walki z opresją kultury pozwalamy wodzić się popędom i pragnieniom, unosić wzburzonym emocjom i brawurowo przekraczać kolejne granice.
Zapominając, że nasze ciała tak naprawdę od dawna nie należą do nas.
korekta: Hanna Colik