Drugie życie śmierci
Transplantacje, ćwiczenia kryminologów, badania antropologiczne, donacje na cele naukowe, testy zderzeniowe samochodów – to przykłady wykorzystania martwego ciała w celu udoskonalenia wiedzy i wpłynięcia na życie innych ludzi. A jak możemy przyczynić się naturze? Czy da się po śmierci być ekoużytecznym?
Polskie prawo nie daje ku temu zbyt wielu możliwości. Ustawa o cmentarzach i chowaniu zmarłych pochodzi z 31 stycznia 1959 roku i mimo kilku prób nowelizacji, wciąż nie została wystarczająco dostosowana do współczesności. W jej treści znajdują się zapisy m. in. o tym, że zwłoki mogą być pochowane wyłącznie w dwojaki sposób: pogrzebane w całości lub spopielone. Jednak nawet w przypadku kremacji mamy do wyboru tylko: groby ziemne, murowane, katakumby (czyli podziemne cmentarze) lub kolumbaria – grobowce ścienne.
Większość lekarzy czuła, że gnicie to jednak jedyna wiarygodna oznaka, że ktoś jest martwy[1].
Szpital, prosektorium, kostnica, cmentarz – to typowa droga, jaką przebywa ciało każdego zmarłego. Tak wygląda także podróż bezimiennego bohatera (o ile można go tak nazwać) w nagradzanym m.in. na Krakowskim Festiwalu Filmowym dziele Kuby Radeja. Proch z chłodną, bezduszną (dosłownie) i zdystansowaną poetyką pokazuje polską rzeczywistość w obszarze procedur związanych z ostatnią „wędrówką” ciała. Choć pierwsza myśl nasuwa skojarzenia z biblijnym „z prochu powstałeś i w proch się obrócisz”, twórca wskazuje także na inną symbolikę. Angielski dust, czyli bardziej pył niż proch, jest mi bliski, bo wszyscy składamy się z tych samych pierwiastków co galaktyki i gwiazdy; powstaliśmy w Wielkim Wybuchu. Dlatego tak ważne jest dla mnie pierwsze ujęcie filmu – podsumowuje reżyser. Pokazuję też, co się dzieje z ciałem i rzeczami materialnymi po śmierci osoby samotnej. Procedura jest taka, że najczęściej są one chowane w trumnie spuszczanej do ziemi. Dlatego nie kusiło mnie, by przedstawiać inne formy pochówków – podkreśla Kuba Radej.
Szanse na zmianę funkcjonowania wspomnianych funeraliów w polskiej rzeczywistości widzi Jo Jurga, połowa założycielskiego duetu NURN.design for death. Coraz częściej mieszkamy z dala od miejsca, gdzie znajdują się rodzinne grobowce i tradycyjna forma pochówku dla wielu z nas staje się archaiczna; zaczynamy szukać nowych wzorców, modeli i rozwiązań – przyznaje projektantka. Innym problemem staje się coraz mniejsza przestrzeń, jaką jesteśmy w stanie wygospodarować dla poszerzających się cmentarzy.
Nie tylko nomadyzm czy zeświecczenie są odpowiedzialne za zanikanie tej zupełnie nieprzyjaznej naturze klasyki. Jednym z powodów jest także rosnąca popularność trendów slow i ucieczka z betonowej dżungli w to, co znane (bo – w domyśle – pierwotne), a przy tym odwiecznie wpisane w nasz kod kulturowy. Myślę, że idea slow life, potrzeba otaczania się ekologicznymi materiałami, powrót do robótek ręcznych czy naturalnego budownictwa, wynika nie tylko z tęsknoty za życiem, które utraciliśmy, ale także z rosnącej świadomości ekologicznej i odpowiedzialności za całą planetę. Nikt z nas nie chciałby zamienić kuli ziemskiej w wielki cmentarz, ale każdy chciałby pochować swoich bliskich w wyjątkowy i „pasujący” do zmarłego sposób. Stąd też rosnąca ilość opcji pochówku: w balonie, całunie, biodegradowalnej urnie czy kriokomorze. Większość z tych możliwości, mimo iż wydają się ekscentryczne, jest dostępna, a także nie obciąża środowiska – tłumaczy Jo Jurga.
To jest to, czego chciałam się dowiedzieć: jeśli pozwoli się naturze działać zgodnie z jej rytmem, to jaki to będzie rytm?[2].
A co powiecie na biżuterię, która zawierać będzie cząstkę was samych? Szwajcarska firma Algordanza (notabene słowo to oznacza „pamięć”) oferuje transformację prochów w kamienie szlachetne. Brylanty Pamięci, bo tak brzmi ich oficjalna nazwa, są jednak dość kosztowne. Szczątki można przeobrazić także w bardziej użyteczne precjoza. Amerykańska firma Eternal Reefs proponuje wykonanie z prochów schronień dla podwodnych stworzeń. Dzięki temu nasze ciało wspomaga utrzymanie rafy koralowej, a także cyklu życia, gdyż „stare” daje życie „nowemu”.
Nadal stąpamy po ziemi: a co z pozostałymi żywiołami? Praktykowany w Tybecie pogrzeb powietrzny może wydać się dość bezlitosny. „Dżhator” oznacza ofiarę dla ptaków i tym właśnie, ni mniej ni więcej, jest. Po kilkudniowych obrzędach kapłańskich ciało zostaje przetransportowane na specjalnie wydzielone miejsce zwane Doliną Buddy, gdzie grabarze poprzez nacięcia i rozcieranie kości rozdrabniają korpus na pożywienie dla zwierząt. Tak przygotowane truchło pozostawiają naturze, by zajęła się nim, jak umie najlepiej.
Szokujące? Kontrowersyjne? Dla wychowanych w kulturze chrześcijańskiej Europejczyków – być może. Buddyści natomiast widzą w tej użyteczności naturę przez duże „N”. Podobnie rzecz się ma z bardziej dosłownym powietrznym hołdem, podczas którego w ekologicznych, lateksowych balonach unoszą się prochy zmarłych. Gdy obiekt osiągnie odpowiednią wysokość, pęka, rozsypując zawartość, która zostaje pochłonięta przez świat fauny i flory.
W Polsce rozsypywanie prochów wciąż stanowi problem natury prawnej (grozi za to nawet trzydziestodniowy areszt), dlatego innowacyjny i odważny projekt TOLAD niestety szybko nie znajdzie u nas fanów. Holenderski produkt to laska, do której chowamy spopielonych bliskich, a następnie zabieramy ich na długi spacer. Każde stuknięcie o ziemię powoduje wysypanie odrobiny prochów na powierzchnię, przez co rzeczywiście uczestniczymy, a zarazem towarzyszymy ukochanej osobie w ostatniej drodze. Niedozwolone w Polsce są również ogrody pamięci, zwane też łąkami, czyli specjalnie wydzielone przestrzenie cmentarza, na których rozsypywane są ludzkie prochy. W ten sposób powstaje zbiorowa mogiła, brak na niej jednak nagrobków lub wyszczególnionych nazwisk spoczywających tam osób. Idea ta, choć popularna na świecie, u nas nie spotkała się z zainteresowaniem, pomimo rozpoczętego procesu przygotowania kilku największych nekropolii.
Jeśli trafiam na jakieś pasożyty albo osoba ma brudne zęby, albo nie wytarli jej nosa, zanim umarła, po prostu koryguję to, starając się, żeby wszystko wyglądało bardziej wyjściowo[3].
Niezależnie od sposobu oddania ciała naturze, ważnym etapem tego procesu jest forma pożegnania ze zmarłym. Magda Lapczyk jest jedną z najsłynniejszych balsamistek w Polsce. Zabiegi polegające na upiększaniu ciała dają rodzinie dużą ulgę. Chodzi o to, żeby wizerunek osoby zmarłej jak najbardziej przypominał ten za jej życia. Często nie jest to łatwe, ale przy odrobinie cierpliwości można uzyskać pożądane efekty. Korygowanie zmian pośmiertnych powinno być standardem, bo w wielu miejscach, np. na rodzimym Śląsku Cieszyńskim, zwyczaj żegnania przy otwartej trumnie nadal jest praktykowany – opowiada Magda.
I znów wracamy do przyzwyczajeń: W Polsce jesteśmy bardzo ograniczeni przez prawo pogrzebowe. Obserwujemy, że takimi działaniami ludzie z naszego pokolenia są bardzo zainteresowani, ale już dziadkom czy rodzicom taki punkt widzenia może wydawać się wywrotowy. Polacy, szczególnie na prowincji, są mocno związani z tradycją, stąd często potrzeba postawienia wystawnego granitowego nagrobka i trumny na wysoki połysk, dowiezionej na cmentarz nowym karawanem, choć na przestrzeni ostatnich kliku lat widać postępującą zmianę – zauważa Jo Jurga, która aktywnie działa na rzecz uświadamiania społeczeństwa o designie funeralnym.
Projektantka, obok Martyny Ochojskiej, jako jedna z pierwszych w Polsce zainteresowała się designem funeralnym. A ten niestety nadal orbituje w estetyce kiczu. Przez wiele lat projektanci unikali go jak ognia, ponieważ wydał się mało interesujący. Same zakłady czy krematoria także nie szukały innowacji, gdyż ich klient w sytuacji krytycznej, jaką jest utrata bliskich, zawsze zmuszony jest do dokonania jakiegokolwiek wyboru. Ta poniekąd absurdalna sytuacja zmienia się dopiero od niedawna, w dużej mierze dzięki zmianie pokoleniowej oraz rosnącej ilości sklepów internetowych, w tym zagranicznych. Dystrybutorzy przekonali się, że jeśli branża pogrzebowa nie ruszy z duchem czasu, to klienci zaczną radzić sobie sami, czyli przychodzić do zakładu z gotowymi rozwiązaniami – wylicza projektantka.
Dozwolona alternatywa w Polsce? Biodegradowalna urna wyprodukowana przez duet NURN.design for death. Urna Kami wykonana jest z lokalnych surowców, czyli celulozy na bawełnianym stelażu ze specjalnymi obręczami stabilizującymi i drewnianymi zatrzaskami, dając tym samym lepszą wyporność. Jest także nieinwazyjna dla natury. Sposób wykonania ma słowiańską proweniencję – odwołuje się do pierwotnych wierzeń i kultu morza, jej forma przypomina muszlę. Pożegnanie szczątków bliskich odbywa się w wybrany dzień, na Bałtyku, kilka mil od brzegu, gdyż to jedyne „pozaziemskie” odstępstwo, na jakie zezwala prawo w Polsce.
Czy gdy nas już nie będzie, możemy nadal próbować wspomagać faunę i florę? Wystarczy trochę researchu i chęci. W przypadku polskiego prawodawstwa trzeba jeszcze nieco cierpliwości lub zaangażowania w rozmowy na temat wprowadzenia zmian w tym zakresie. Prywatnie natomiast potrzeba chwili rozmowy z bliskimi, by uprzedzić ich o swoich zamiarach. I choć dusza uleci już gdzieś daleko, odbywając kolejną podróż, to ciało, niby martwe, otrzyma drugą szansę. By móc żyć użytecznie.
korekta: Hanna Colik
[1] M. Roach, Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków, przeł. Maciek Sekerdej, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010, s. 164.
[2] M. Roach, Sztywniak. Osobliwe życie…, s 56.
[3] M. Roach, Sztywniak. Osobliwe życie…, s. 70.