Bio-selfie. Poetyka komórek i tkanek

Selfie jest nam znane. Selfie robimy sobie na górskich ścieżkach, przed/w trakcie/po spotkaniach ze znajomymi, na ognisku, w lustrze, na górze, na dole, z lewa, z prawa, znienacka. W niektórych przypadkach selfie spełnia rolę lustra, przed którym kształtujemy swój wizerunek, po latach funkcjonuje często jako zewnętrzna pamięć. Jak przypomina Zuzanna Sokołowska, „słowo selfie po raz pierwszy zostało użyte w 2002 roku na australijskim forum internetowym przez upojonego alkoholem użytkownika”[1]. Jednak czy selfie to tylko zdjęcie?

ilustr. Paweł Siodłok

ilustr. Paweł Siodłok

Zwykłe selfie jest zdezaktualizowane! Można dodać temu stwierdzeniu nieco dramatyzmu i ogłosić: dziś robimy bio-selfie! Jak? Prościutko – przy użyciu inżynierii genetycznej umożliwiającej w złożonym procesie stworzenie z innych komórek (np. skóry) komórek serca, komórek mózgowych, rozrodczych i wielu innych. Przykładem takich bio-selfie są prace bio-artystów, które naruszają tradycyjne podziały na to, co naturalne i kulturowe (w tym: techniczne). Tradycyjne selfie również nie było naturalne – wycinało, naginało, dodawało filtry, technicznie zniekształcało wizerunek. Mimo to ciało fotografowanego pozostawało oglądane, wystawione na działanie tylko jednego zmysłu. Bio-selfie zmienia reguły gry, dodaje zmysły: aktywuje dotyk, słuch i węch. Nie chodzi jednak o dotknięcie fotografii. Chodzi o namacalną ingerencję w ciało poddane „oglądowi”.

Selfie mówi nie tylko o tym, co widzimy, mówi też o tym, jak sami chcemy być widziani. Krzyczy, kim jesteśmy i kim chcielibyśmy być. Bio-selfie zaś może poszeptać o tym, jaki jest człowiek XXI wieku, umieszczony w laboratoriach, ze szkiełkiem i okiem przystawionym do komórek, tkanek, narządów i obserwujący ich migrację poza ciało.

Selfie świadczy o byciu – jestem widziana i widziany, jestem wystawiona i wystawiony na widok, więc istnieję. Nie ma w tym nic złego ani dobrego – daleko mi do ferowania ogólnych, ekstremistycznych sądów. Można chyba jednak zaryzykować tezę, że robienie sobie i innym zdjęć nie musi być w żaden sposób egotyczne, nudne, nastoletnie etc. Dla #instamatka czy #fitgirl lub /#fitboy to zresztą opłacalny model biznesowy. Odejdźmy jednak parę kroków od aparatu i  Instagrama – przypomnijmy, że zdjęcia z jednej strony dokumentują rzeczywistość, przedstawiają opowieści o niej, lecz z drugiej kadrują, tną, wybierają i multiplikują. Aparat w ręku dobrego fotografa może stać się narzędziem refleksji i osobistej wypowiedzi na tematy bardziej uniwersalne.

Kultura testuje naturę

Robienie zdjęcia to testowanie samego siebie za pomocą techniki, wystawienie ciała na widok obserwatora, wydanie go ingerencjom sił zewnętrznych. Selfie można traktować jako formę testowania samoświadomości oraz własnego ciała przez użycie (nowych) mediów. Innymi słowy: kultura (technika) testuje naturę. W bio-selfie medium się zmienia – scena zamienia się w laboratorium lub przestrzeń ekspozycyjną, a fotografowana osoba w obiekt, dosłownie otwiera się ona cieleśnie na to, co ją dopełnia – znajomych, rodzinę, naukowców, obserwatorów, etc.

„Cogito ergo sum” – „myślę, więc jestem” – to jedno z najsłynniejszych haseł naszej cywilizacji. Kartezjusz wygłosił je jako wniosek wynikający z poszukiwania podstaw wszelkiej nauki, która opierałaby się na prawdzie. W jego podejściu da się jeszcze wypatrzyć prosty, znany nam dziś dualizm, oddzielający niezidentyfikowaną duszę od ciała – myślenie, res cogitans, to coś całkowicie innego niż ciało, res extensa – ono może być zwykłą ułudą, jak w przypadku doznań kończyn fantomowych, kiedy wciąż wydaje nam się, że posiadamy dawno utraconą dłoń lub ramię. Bądźmy heretykami, wykreślmy „cogito” a pozostanie nam „ergo sum”: „więc jestem”. Tak swoją pracę zatytułowała Charlotte Jarvis. Ale gdzie znajduje się pierwszy człon wnioskowania? Co powoduje, że „jestem”?

Rembrandt, Lekcja anatomii doktora Tulpa, 1632, źródło: wikicommons

Rembrandt, Lekcja anatomii doktora Tulpa, 1632, źródło: wikicommons

„Więc jestem”

Przypominasz sobie słynny obraz Rembrandta przedstawiający publiczną sekcję zwłok przeprowadzaną przez doktora Tulpa? W 2013 roku, w tej samej przestrzeni – Theatrum Anatomicum Waag w Amsterdamie – Jarvis idzie o krok (milowy?) dalej – oddaje próbki swojej krwi, moczu oraz kawałki skóry[2]. Wkrótce potem w laboratorium prowadzonym przez prof. Christine Mummery przemieniają się one w zarodkowe komórki macierzyste – komórki, z których może powstać dowolna tkanka, dowolny narząd[3]. Co się z nimi dalej dzieje? Komórki skóry Jarvis zostają przekształcone w komórki mózgu, z krwi tworzy się komórki naczyń krwionośnych, a z moczu – komórki bijącego serca[4]. Powstały autoportret jest bio-selfie, specyficznym o tyle, że biologicznie rzecz biorąc, jest to Charlotte, jednak komórki w swojej rozwiniętej formie powstały z hodowli in vitro, poza jej ciałem. Można by więc równie dobrze powiedzieć, że są one jej obce. Tak jak w cyfrowym selfie następuje migracja danych, tak tutaj pojawia się migracja samego ciała i nowy wymiar autokreacji.

Samoświadomość, czysta myśl będąca u Kartezjusza podstawą prawdziwej wiedzy, w kontekście tej pracy zmienia swój status. Jak uważał Kartezjusz: to myśl powoduje, że zyskujemy niepodważalną podstawę wszelkiego wnioskowania o świecie. Javier odmiennie przekonuje, że jest zupełnie inaczej. „Więc jestem” („ergo sum”) może być odczytana jako praca o tym, że myślenie niekoniecznie determinuje całkowicie to, kim jestem – w dużej mierze warunki cielesne, fizjonomia i układ nerwowy decydują o tym, kim się jest. Wiemy to dlatego, że do obszaru natury wpuszczamy technikę, pośredniczącą naukę oraz myśl będącą świadectwem danej kultury. Testowanie natury przez kulturę zaciera ich granice. A skoro już przy myśleniu i ciele jesteśmy…

cellF – muzyczne selfie wprost z wyhodowanego mini-mózgu!

Ludzki mózg złożony jest z około stu bilionów komórek. Guy Ben-Ary, drugi z artystów, których pracę można określić mianem bio-selfie, współtworzył „mini-mózg” – „cellF” – złożony z około stu tysięcy komórek. Ten izraelski artysta w swoich młodzieńczych latach chciał zostać muzykiem, stało się jednak inaczej i swoje dalsze życie poświęcił m.in. kreowaniu bio-artu – sztuki biotechnologicznej, tzw. mokrych mediów.

Na podobieństwo Ziggiego Stardusta, scenicznej kreacji Davida Bowiego, Guy Ben-Ary stworzył swoje alter ego. Z jego komórek skóry powstał mini-mózg. Jak to możliwe? W 2006 roku zespół Shin`ya Yamanaka wyhodował tzw. indukowane pluripotencjalne komórki macierzyste (iPSC). To komórki „cofnięte” do stanu bliskiego komórkom macierzystym, dzięki czemu są one zdolne do wykształcenia się w dowolną komórkę budującą tkanki, narządy etc.

Korzystając z tej techniki, komórki skóry Ben-Ary`ego zostały cofnięte i „przeprogramowane” w postać „mini-mózgu”. Ten, umieszczony na szalce Petriego, spięty był w jeden system sprzężony z muzykami, syntezatorem i elektroniką. Wygenerowało to pole bodźców wytwarzające ogromne ilości danych, modyfikowane przez „cellF” i przekazywane odbiorcom przez dźwięk wydobywający się z szesnastu głośników. Wchodząc w przestrzeń muzycznego perfomansu, odbiorca zanurza się więc w usytuowanym poza ciałem mózgu artysty, jego biotechnologicznym odbiciu[5].

„cellF” to homonim selfie. Autoportret wypuszczony w przestrzeń social media – a w przypadku „cellF” po prostu w przestrzeń społeczną – to zawsze wycinek tożsamości, obiekt poddany designowi, usytuowany między prawdą i fałszem. Każdorazowo wyłania się tutaj muzyczna improwizacja skłaniająca do pytań o to, czy taki „zewnętrzny” mózg wciąż jest częścią tożsamości Ben-Ary`ego, czy pojawia się w tym wypadku jakiś rodzaj wolnej woli, chcenia, intuicji i intencji.

lustr. Paweł Siodłok

lustr. Paweł Siodłok

Poetyka komórek i tkanek – kim jesteś?

Nasza codzienność zna dobrze propagowane przez wieki rozważania intelektualistów utrwalające klasyczny podział na naturę oraz kulturę. „Chronimy Puszczę”, jesteśmy za lub przeciw organizacjom prozwierzęcym, chcemy przejść z nieodnawialnych surowców energetycznych na zieloną energię, rząd wydaje plany rozwoju Polski w zakresie stopniowego zastępowania samochodów spalinowych pojazdami elektrycznymi. Wszędzie następują tarcia między różnymi sposobami postrzegania relacji natura-kultura. Dlatego właśnie warto pamiętać, że są to pojęcia, które opisują rzeczywistość, ale rzeczywistością nie są. Zostały stworzone w określonych kontekstach historycznych, kulturowych, społecznych – tak samo jak pojęcie człowieka i różne jego definicje na przestrzeni wieków. Słowem, jak mówi Barbara Skarga, pojęcia to wytwory pewnych „formacji intelektualnych” – przynależą do historii idei, a nie do historii „naturalnej” świata. Te niemal „wrodzone” idee wiecznej różnicy między naturą a kulturą są wpisane w systemy edukacji i kształtują także dzisiejsze myślenie i podejście do natury jako romantycznego zasobu swobody, wolności i zdrowia.

Jak pokazują techniki wykorzystywane przy tworzeniu bio-selfie oraz sam horyzont wyłaniających się z tych technik możliwości, być może jednak za kilka lat sposoby myślenia będą inne. Będzie być może kształtowane ono przez prace XXI-wiecznej awangardy bio-artu – tak jak dadaizm, surrealizm czy pop-art zmieniły podejście naszych prapradziadków do samej rzeczywistości. W Polsce środowiska naruszające podział natura/kultura nie są zbyt rozpoznawalne medialnie, ale wystarczy spojrzeć na zagraniczne społeczności grinderów, biohakerów, ruchy Quantified Self. Dla nich faktycznym wymiarem rzeczywistości jest naturakultura – zwrot, który zaświadcza o odejściu od tradycyjnych podziałów na tożsamość, życie i śmierć, opartych o przedawnione poglądy czy założenia ideologiczne. Naturakultura to pojęcie akcentujące, że naturą człowieka jest wytwarzanie kultury i techniki – nie tylko w celu stworzenia rewolucji w zakresie źródeł i wykorzystania energii, samochodów elektrycznych i gospodarki odnawialnej, czy jakichkolwiek współczesnych „potworów” doktora Frankensteina, ale przede wszystkim po to, aby zdobyć pożywienie, schronić się, komunikować i przeżyć. Wkrótce to właśnie modyfikacje własnego ciała (wewnętrzne i zewnętrzne) staną się koniecznością, warto więc przyjrzeć się, jakie techniki są dostępne już dziś – choćby przez pryzmat bio-selfie.

korekta: Hanna Colik


[1] Z. Sokołowska, „Cyfrowa tożsamość”, Opcje 1.1, [online:] http://opcje.net.pl/zuzanna-sokolowska-cyfrowa-tozsamosc-ego-update-the-future-of-digital-identity-nrw-forum-dusseldorf/

[2] http://www.artforeating.co.uk/restaurant/index.php?/project/ergo-sum-2012-2013/

[3] Komórki macierzyste tradycyjnie wykorzystuje się w medycynie na potrzeby zwalczenia nowotworów krwi i odbudowania całego, zniszczonego chorobami organizmu.

[4] Tutaj można zobaczyć, jak „biją” https://vimeo.com/72902856.

[5] Światowa premiera: https://www.youtube.com/watch?v=1G-vk5QWRsg


Sebastian Łąkas małe

Sebastian Łąkas
Absolwent historii sztuki oraz filozofii. Interesuje się historią awangardy, kpinami dada, dziwami na obrzeżach, bio-cyber-sztuką i przemianami kategorii artystycznych, społecznych, filozoficznych. Prócz „Reflektora” publikował dotychczas we „Fragile”, „FUSSie” i „PROwincji”.